Sardynia na super wakacje

Dlaczego Sardynia? Chyba wyłącznie drogą eliminacji… niestety. Bo świat jest tak bardzo niebezpieczny i nieprzewidywalny. Bo w paru innych miejscach już byłam. No i ostatnie, lecz naprawdę istotne – tym razem z pozytywnych aspektów: lubię melodię włoskiego języka, kocham patrzeć na pięknie ubrane Włoszki i Włochów, a spaghetti aglio e olio po prostu uwielbiam.

Tak więc wraz z biletem tanich linii lotniczych w garści, które notabene okazały się nie takie tanie, wylądowałam wraz z rodziną w Olbii. Lot o 5:50 nad ranem nie należy do komfortowych, ale … cóż to dla nas. Nie po raz pierwszy i nie ostatni.

To początek niedogodności. Wykupując bilet, wprost przez dedykowaną aplikację przewoźnika, podpowiedziała się nam strona z rezerwacją samochodu i zniżką! Na coś tam… Ale, kto by czytał na co – skoro zniżka! I proszę! To pierwszy haczyk, który – nawet bez kukurydzy, łyknęliśmy jak nieświadomy niczego pstrąg pływający w akwenie pn. ”do zjedzenia”. Albo mniej okrutnie „obiadek”. Tak, tak – dzieci uwielbiają własnoręczny połów pstrąga na kija z haczykiem i kukurydzą w naszym ulubionym Raju Pstrąga w Kotlinie Kłodzkiej. Sorki! Tak mi się tylko skojarzyło, bo przecież nie o tym ma być ten post.
Tak więc łyknęliśmy ofertę wypożyczalni i lądując o 8:30 około 9 rano pomknęliśmy radośnie shuffle-busem do wypożyczalni. A tu – kolejna niespodzianka. Tak, tak samochód będzie, ale od 12-tej. To nic, że podawaliśmy godzinę przylotu. Że upał mimo wczesnej pory niemiłosierny? Rezerwacja była zrobiona przez pośrednika a nie u nas… Bardzo nam przykro, ale nie mamy żadnych możliwości, żeby wydać samochód wcześniej.

Z nosami na kwintę powlekliśmy się więc do najbliższej kawiarni, by utopić gorycz w filiżance espresso. Prawdziwego, mocnego i bardzo włoskiego.

Kawiarnia w pobliżu wypożyczalni okazała się bardzo typowa i sympatyczna. Ot, takie miejsce z dużym ruchem i atmosferą znaną każdemu, kto choć raz był we Włoszech.

Rozsiedliśmy się wygodnie przy niewielkim stoliku, i przy kawie i croissantach rozmawialiśmy o tym, jak łatwo można się przejechać na nieuczciwych ofertach. Oczywiście, kawy nie można było tu pić w nieskończoność, a raczej do magicznej 12-tej, więc po jakimś czasie wyruszyliśmy z naszymi walizkami wprost w 33-stopniowy żar niedzielnego przedpołudnia.

Okolica wypożyczalni okazała się – ku naszej radości, mini centrum handlowym. I ku naszej podwójnej radości – otwartym mimo niedzieli. Popatrz, co kraj katolicki to obyczaj. A Włochom najwyraźniej nie koliduje to z radością bycia katolikiem. Można?! Ano można, tylko nie w pl.

Dla nas super, bo rozdzielamy się i w podgrupach wędrujemy po klimatyzowanych wnętrzach pobliskich sklepów – w tym Decathlon, radząc sobie w ten sposób z upałem i czekaniem na samochód. Coś tam sobie rzecz jasna kupuję, wydając w ten sposób pierwsze (ciężko) zarobione przez cały rok pieniądze.

W międzyczasie podjadamy polskie, domowe kanapki spakowane do bagażu podręcznego. Pycha i mniam. Mam też z głowy głód mojego dużego faceta, zupełnie nieodpornego na kilkugodzinne niezjedzenie.

Teraz już tylko doczekać do południa.

I wreszcie mamy go – piękny, pachnący jeszcze nowością, bardzo wygodny i klimatyzowany. Czy wspominałam wam już, że samochody z automatyczną skrzynią biegów są mniej popularne?! I tym samym bardziej dostępne? Dziwne, bo dajmy na to Amerykanie, mają na odwrót. No ale – jak już raz podsumowałam, co kraj to obyczaj.

Zapakowani komfortowo do umytej i czyściutkiej także w środku, nówki – oczywiście po uprzednich bardzo szczegółowych oględzinach każdej rysy, i upamiętnieniu tego na fotce, wyruszamy do hotelu. No tak (westchnęłam) … było, że od 15-tej. Nie, niestety – nie ma możliwości wcześniejszego zameldowania. A lunch? Aha, od 13-tej?! Mamy zatem jeszcze 1,5h czasu dla siebie;) Super!

Kocham wakacje! Sardynia wita nas więc w sposób bardzo typowy. Ale i tak, nic nie jest w stanie popsuć mi tego urlopu.

Wyruszamy na poszukiwania knajpki, zauważ! – otwartej o tej wczesnej porze, bo chcemy zjeść obiad. I nawigacja oczywiście pokazuje jakąś, tylko nieumiejętnie przeoczony zjazd kieruje nas w przypadkowe miejsce. Ale przecież to nic, bo czas mamy. Mnóstwo czasu. W końcu są wakacje. Lunch, może nie rewelacyjny, rzekłabym- poprawny, i tak zostawia nas w lepszym humorze.

Wracając do hotelu, zahaczyliśmy o supermarket spożywczy (EuroSpin – polecam tę sieciówkę z tylko włoskimi produktami) i zaopatrzeni w pieczywo, tudzież prosciutto, karczochy w słoiczku, sardyńskie wino (także polecam: Isolasarda Carigbano del Sulcis), arbuza i czekoladę wracamy szczęśliwie i szczęśliwi do naszego, otwartego już, hotelu.

Padamy, bo jakby nie było, wstaliśmy o 2:30. A po krótkiej drzemce, zastajemy to:

Sardynia wakacynie 🙂 Jest bosko!