1. Na ostateczną zachętę :)
     
     
    No i na koniec:
    Salatka ziemniaczano-karabowa z oliwkami i kukurydzą.
    Niestety, zatopiona w majonezie
     - niemniej inspiracje można, jak najbardziej, czerpać :)



  2. Stare miasto Nesebar (Nesebyr)


     
    Położone w prowincji Burgas. Nazywane perłą Morza Czarnego. Wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.  Jako, że mieszkaliśmy całkiem niedaleko,  zwiedzić je było obowiązkiem :) I chyba jednym z najprzyjemniejszych obowiązków, podczas "włóczęgi" po bułgarskim wybrzeżu.


    Stara, zabytkowa część Nesebaru położona jest na półwyspie, połączonym z lądem wąskim pasmem drogi. Bez trudu dostępna dla samochodów. Zaraz po wjeździe, dostępny olbrzymi - wygodny parking.

     
    Jeszcze na początku ubiegłego stulecia, Nesebar pozostawał turystycznie zapomniany.
    Ponownie został odkryty po wybudowaniu, w latach socjalistycznego prosperitum, Słonecznego Brzegu" (1956). Czyli największego, najbardziej znanego kompleksu turystycznego Bułgarii. Dla mnie osobiście odrażającego (bo ludzie wszędzie, i w ogóle nie nie nie).
     
    Z okresu kiedy mieszkali tu Trakowie (ósmy wiek p.n.e.), odnaleziono w Nesebarze pozostałości murów obronnych. Później miasto przejęli na czas jakiś Grecy, a w 72 roku p.n.e. zostało włączone do Cesarstwa Rzymskiego.Intensywny jego rozwój nastąpił za panowania cara Iwana Aleksandra. Z tego okresu pochodzi np. Cerkiew ChrystusaPantokratora.

    W 1453 roku Nessebar stał się częścią imperium osmańskiego.

    Co można zwiedzić?

    Muzeum Archeologiczne
    Cerkiew Św. Stefana
    Cerkiew Św. Spassa  
    Cerkiew św. Paraskewy



    Zwiedzając Nesebar w okropnym upale, szukaliśmy schronienia w cieniu  drzew lub pod pokryciami straganów.
    Uliczki, skąpane w prażącym słońcu, dawały poczucie odrealnienia czasu i miejsca.
    Może dlatego, że chwilami zwiedzaliśmy je zupełnie samotnie ?

    Posumowując: Stare Miasto jest niezwykle urokliwe; w pamięć zapadają wąskie uliczki, kamienne domy. Prześwitujące między murami morze. Są też liczne restauracje ... i wszechobecne stragany z pamiątkami.



     

     Niestety, wypatrzyliśmy i takie "pamiątki":


  3. Lubicie nieśpieszne, wolne popoludnia? Kiedy zamrożony w miejscu czas - stoi. 
    Po niebie płyną leniwe obłoki, wśród których wypatruję dziś biegnącego psa, głowę rozkosznie przeciągającego się kota i ... czaszkę. 
    Kto chciałby w popołudnie takie jak dziś, zaprzątać sobie głowę obiadem lub kolacją... 
    A jednak .. 
    Coś, co bez zbędnych ruchów, nie zaburzy dzisiejszego n i c n i e r o b i e n i a. 
    Szybkie grzanki na styl południowy? 
    Proszę - oto one.

    Grzanki na styl południowy


    pół bagietki
    oliwa z oliwek
    pomidor
    biała papryka (ostatecznie żółta)
    ser grecki (do sałatki typu szopska)
    opcjonalnie  3 ząbki czosnku


    Bagietkę pokroić, kromki skropić oliwą z oliwek, wstawić na 5 minut do piekarnika nagrzanego do 180-200 stopni uważając, aby ich nie przypalić.
    W tym czasie:
    • Pomidora sparzyć wrzątkiem; obrać ze skóry; pokroić w plasterki.
    • Paprykę opłukać, pokroić w plasterki.
    • Ząbki czosnku obrać.

    Grzanki wyjąć z piekarnika, przetrzeć wierzch każdej obranym ząbkiem czosnku.
    Udekorowac plastekiem pomidora i papryki. Zetrzeć na grzanki ser, używając do tego tarki o cienkich oczkach. Podawać niezwłocznie - najlepiej z  orzeźwiającą leomoniadą.




  4. Burgas
    Czwarte co do wielkości miasto Bułgarii, z lotniskiem.

    Na co nie warto tracić w Burgas czasu ?
    Nam nie spodobało się Muzeum Etnograficzne. Jego ogólna ocena?  Malutkie i niezbyt ciekawe – w środku panował zaduch.  Teoretycznie można zobaczyć w pigułce XIX wieczne wnętrza i meble oraz stroje regionalne i wyroby rękodzieła. Muzeum mieści się w domu Brakałowa, przy ul. Sławjanska 69. Znalezienie go sprawiło nam kłopot niemały. Czynne jest od poniedziałku do soboty; wstęp niestety płatny. I nie warto ;) Do tego toaleta typu toi-toi umiejscowiona na zewnątrz w otaczającym muzeum „parku”. Zapewniam - przy temperaturze dochodzącej do 40  stopni, nie da się z niej korzystać.




    Za to cudowne miejsce – plac z rozpylaną z płyt chodnikowych nawilżającą mgiełką.
    W mojej ocenie  lepsze niż rozreklamowany Nadmorski Park, z teatrem pod gołym niebem.


    Za to zupełnie łatwo trafić do Muzeum Archeologicznego, które usytuowane jest przy jednej z głównych - spacerowych uliczek Burgas. Na zewnątrz - w otoczonym murkiem ogródku, wystawiono kilka kamiennych eksponatów. Nie sposób tego przeoczyć. 


    Można w muzeum  podziwiać ceramikę, tracką biżuterię oraz kolekcję miedzianych monet Są i neolityczne narzędzia, a także rzymskie kamienne tablice z inskrypcjami. Najciekawszy eksponat, którego nie wolno przegapić, to szczątki trackiego wodza w drewnianym sarkofagu. 

    Miasto jest spokojne, senne w upale ...

     



     Wakacje, czegóż chcieć więcej :)
  5. Sezon wakacyjny u progu , może kogoś zachęcę ...

    Właściwie będzie o Sofii ...

     Założona przez Rzymian (bułg. Сердика), od końca XIV wieku była pod władaniem tureckim.
    Dziś jest stolicą państwa bułgarskiego.

    Co warto w Sofii zobaczyć ?
    Muzeum Archeologii, a tak na prawdę zwiedzamy Narodowy Instytut Archeologii z Muzeum, przy Bułgarskiej Akademii Nauk (The National Institute of Archaeology with Museum at the Bulgarian Academy of Sciences).
    Muzeum ma dwie kondygnację.
    Na parterze  znajduje się tzw. Prehistoria Hall, gdzie wystawa obejmuje epoki paleolitu, neolitu, miedzi oraz brązu.

     
    Podziwiamy więc tu niezliczone eksponaty wykonane z surowca najbardziej charakterystycznego dla każdej ze wspomnianych epok czyli: kamienia, kości, rogu, miedzi i brązu.
    W szklanych gablotach wypatrzyłam i tradycyjne narzędzia i broń i ceramikę i artefakty rytualne. Przy każdej gablocie znajduje się tekst ułatwiający zrozumienie chronologii albo po prostu - opis eksponatów.

    Wdrapując się po schodach (niestety nie ma windy) odnajdziemy  część zwaną Vault, w której umiejscowiono kolekcję przedmiotów o największej wartości, w tym skarby Traków z epoki brązu i żelaza. Skarby przedstawiono w porządku chronologicznym. 

    Urzeka bogactwo zebranych złotych i srebrnych naczyń i ozdób  (jak chociażby złota maska pogrzebowa). Eksponatów jest doprawdy tak wiele, że potrzeba wielu godzin, aby każdemu z osobna się przyjrzeć. Piękne są zwłaszcza kości i ozdoby z jaskiń Morovitsa. Ciekawe oko z pewnością wyszuka unikalne antropomorficzne i zoomorficzne figurki. Mnie kilka wręcz zauroczylo.


    Na piętrze znajdują się też wystawy czasowe.
     Z wielką ciekawością obejrzałam sobie wystawę „rzymską”.


     I dom patrycjusza.
    Sądzę, że współcześnie budowane domy nie są w połowie tak doskonale zaprojektowane.
    On sam wyglądał mi na wielce zarozumiałego (zadufanego) typka. Sądząc po opisie eksponatów niezwykle majętnego :)


      A tu już urokliwe zakątki, które namierzyłam aparatem...
     


    A jak Bułgaria, to oczywiście szopska sałatka, potem wszechobecne różane kosmetyki, a także misternie malowane w charakterystyczne wzory - rękodzieła.






  6. Syn wręcz zażądał, abym doszkoliła się w gotowaniu paelli. 
    Cóż, wydawało mi się, że to co gotuję paellę przypomina...
    Niewątpliwie się myliłam ;)

    Niedawno, całkiem przypadkiem znalazłam się w niezwykłym miejscu. 
    Przypadkiem, wzięłam udział w niecodziennym kursie gotowania,
    pod bacznym okiem mistrza i mistrzyni kuchni.
     Na kurs gotowania zaproszono mnie do
    http://www.valenciaclubcocina.com/es/wp-content/themes/VCC/images/logo_vcc.jpg

    A moje danie popisowe to obecnie Paella Valenciana!


    Wykonanie i przepis proste - pod warunkiem posiadania oryginalnych składników :)



  7. 19 listopada tego roku Uniwersytet Warszawski skończy 200 lat, a obchodom Jubileuszu przyświeca chęć ukazania różnorodności, kreatywności i pasji tych, którzy uniwersytecką społeczność tworzą. Los skrzyżował moją ścieżkę życia z UW. Z pasji do gotowania i różnorakich pośrednich powiązań, znalazłam się najnowszej publikacji Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego.


    A po szczegóły zapraszam TU
    Jestem w Deserach - kto ciekawy, niech kliknie na stronie w:
    "Spis treści w PDF Zapoznaj się ze spisem treści"

    Książka będzie dostępna z 20% rabatem, m.in. podczas nadchodzących Targów Książki  na Stadionie Narodowym.



    Wydanie:
    1
    Miejsce i rok wydania:
    Warszawa 2016
    ISBN/ISSN:
    978-83-235-2338-3
    EAN:
    9788323523383
    Liczba stron:
    192
    Oprawa:
    Twarda
    Format:
    142x297


  8.  
    Na biszkopt:
    7 jaj "0"-  trzymanych chwilę poza lodówką, aby uzyskać temp. pokojową
    200 g cukru pudru
    1 szklanka (144 g) mąki pszennej
    1/3 szklanki (50 g) mąki ziemniaczanej
    czubek od noża różowego barwnika w proszku
    szczypta soli do ubicia białka

    Dodatkowo: tortownica  (w oryginale o średnicy 24 cm - u mnie  mniejsza), wyłożona papierem do pieczenia

    0. Piekarnik nagrzać do 180C.
    1. Białka oddzielić od żółtek. Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli (u mnie największa wartość obrotów KA). Dodawać po łyżce cukier puder - nie przerywając miksowania (puder może troszkę "prószyć" na boki). Ubijać przez około 2 minuty, aż białka będą błyszczące.
    2. Potem - ciągle ubijając, dodawać po 1 żółtku. Przerwać ubijanie.
    3. Dosypać barwnik - znów ubijać przez chwilę, do równomiernego rozprowadzenia koloru. Jeśli uznacie, że kolor ciasta  nie jest jeszcze zadawalająco intensywny - dosypać dosłownie milimetr barwnika.
    4. Przesiać przez sitko mąkę pszenną i wymieszać ją z mąką ziemniaczaną. W trzech partiach dodać mąkę do różowej masy jajeczno-cukrowej - za każdym razem miksować krótko (u mnie na najmniejszych obrotach miksera) do połączenia się składników.
    5. Ciasto przełożyć do tortownicy i wstawić do piekarnika.
    6. Piec przez 30 minut (lub do suchego patyczka), od razu wyjąć z piekarnika i odstawić na blat.
    7. Ostudzony biszkopt pokroić na 3 krążki. Skrawki biszkoptu zachować i zmiksować na okruszki - posłużą za ozdobę tortu. Ja miałam wierzch ciasta nieco bardziej przypalony, więc go odkroiłam i bez żalu wyrzuciłam.

    Masa:
    10 łyżek cukru pudru
    750 g mascarpone (zimnego)
    własnoręcznie bita śmietana z kremówki

    Dobrze wymieszać składniki.

    Pącz do nasączenia biszkoptu: woda mineralna + sok z cytryny
    Do ozdoby - kulki rafaello, zmiksowane okruszki biszkoptu i zmiksowane orzechy.



    Biszkopty nasączyć pączem, przekładać masą z serka i bitej śmietany. Wierzch i boki również posmarować masą, obsypać okladnie okruszkami ciasta i orzechów. Na koniec umieścić kulki rafaello.

    No i najważniejsze: dobrze się bawić zajadając tort, którego środek niewątpliwie zadziwi - najlepiej z najbliższymi.


  9. Dobrze zacząć Nowy Rok :)

    2016 z nowymi nadziejami

    i pomysłami

    Wszystkiego dobrego !


  10. Przedświąteczne przygotowania leżą. 
    To najbardziej oględne stwierdzenie. 
    Jestem z nimi tak bardzo do tyłu, że chyba bardziej już sobie nie wyobrażam. 
    Oprócz świątecznego piernika, który cudem udało mi się nastawić,
    nawet nie zabrałam się do tworzenia listy potraw.
    A winowajcy, bo przecież zawsze być muszą?
    Przedłużająca się choroba, niemożność połażenia po sklepach i brak zimowej aury za oknem.
    Ha! Znalazłam aż trzech!

    Na pewno jednak, w tym roku na świąteczny obiad wjadą wraz z czerwonym barszczem (rzecz jasna - domowej roboty)  kołduny mamy Miłosza. Robiłam je dokładnie raz; wyszły rewelacyjnie i spotkały się z rewelacyjnym przyjęciem. Powtórzę więc ten cud ogólnego zadowolenia ;)
    Rewelacyjne Kołduny 
    w/g mamy Milosza

    Mięsne nadzienie:
    0,5 kg mięsa wołowego z dużą ilością tłuszczu
    0,5 kg mięsa wieprzowego (karkówka, łopatka)
    2-3 ząbki czosnku - wyciśnięte przez praskę
    sól, pieprz
    odrobina zimnej wody do wyrabiania (kieliszek od wódki)

    Powyższe składniki połączyć, wyrabiać około 20 minut.

    Ciasto pierogowe:
    Ciasto z przepisu w/g proporcji 1,5 szklanki mąki, 1/2 szklanki gorącej wody, szczypta soli, łyżka oliwy z oliwek 

    Dodatkowo: aromatyczny rosół drobiowo-wołowy

    Ciasto na kołduny wykrawać kieliszkiem - mamy w założeniu otrzymać tycie krążki ciasta pod mięsne nadzienie. Nadziewać przygotowanym farszem, zlepiając dokładnie brzegi. Można zwinąć lub pozostawić niezawinięte.

    Gotowe kołduny, do czasu gotowania, odkładać na lnianą ściereczkę (koniecznie pod przykryciem, aby nie wyschły) lub zamrozić - pojedynczo (ja mrożę na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia). Po zamrożeniu, zebrać do woreczka i pozostawić w zamrażalniku.

    Kołduny przed podaniem gotować 10 minut w przygotowanym uprzednio rosole (najlepiej wołowo- drobiowym). Podawać z klarownym, czerwonym barszczem.


  11. Cóż, ciasto powstało zupełnie przypadkiem - zamiast ciasteczek, na które przepis wyszperałam przy okazji halloweenowych inspiracji. Pokombinowałam, pozmieniałam i wyszło na prawdę nieźle :)

    Ciasto dyniowo-pomarańczowe
    •  kostka (200g)  dobrej jakości masła 
    • 1 jajko 
    • 50 g pure dyniowego
    • 1 łyżeczka  proszku do pieczenia
    • pół szklanki cukru 
    • 150 g mąki pszennej 
    • 150 g mąki krupczatki
    • pół szklanki płatków owsianych błyskawicznych 
    • słoiczek dżemu z pomarańczy + 5 dodatkowych łyżek pure z dyni
    • na wierzch ciasta - czekolada z gotowej torebki lub polewa własna
    Uwaga - przepis na małą kwadratową blachę!
    Pure z dyni: 
    Dynię (kawałek grubości złączonych dłoni) pozbawiamy pestek i skóry. Następnie kroimy na cząstki i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Blachę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 st. C. Pieczemy około 40 minut - lub do czasu gdy miąższ będzie miękki. Niekiedy warto odwrócić po połowie czasu pieczenia kawałki dyń na drugą stronę. Dynię z blachą wyjmujemy z piekarnika, pozwalamy nieco ostygnąć, przekładamy do wysokiego pojemnika i miksujemy do konsystencji pure.


    Ilość otrzymanego pure w zupełności wystarcza zarówno do powyższego ciasta, jak i sernika dyniowego :)

    Ciasto:

    Masło utrzeć z cukrem do białości. Dodać resztę składników tj. całe jajko, pure z dyni, przesianą z łyżeczką proszku do pieczenia mąkę (obie mąki). Utrzeć - ciasto będzie miało lepiącą konsystencję, następnie dosypać płatków owsianych - wymieszać do równomiernego ich rozprowadzenia. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Nanieść spód ciasta, na to rozprowadzić cały dżem, na dżem kilka łyżek pure dyniowego. Przykryć pozostałym ciastem. Wstawić do nagrzanego piekarnika 180 C z termoobiegiem - piec około 45 minut. Po 30 minutach wyłączyłam w piekarniku termoobieg i ciasto dopiekało się - - do zrumienienia się górnej warstwy ostatnie 15 minut bez termoobiegu. Piekłam bez dodatkowego przykrycia.

    Po lekkim przestudzeniu - wierzch ozdobiłam polewą czekoladową.


  12. BMW Marathon. 
    Siedzi w myślach wraz z muzyką.  
    "Robin Schulz Remix". 
     Znacie? 
    Milego zasmakowania -  tym razem w muzyce i zdjęciach :)


     



  13. Był czas, że nie cierpiałam bobu. 
    Bobu - bogatego w  wapń, żelazo, magnez, a także białko i cenny błonnik.
    Nielogiczne, a jednak - sam zapach  gotującego się bobu powodował, że wolałam wybyć z domu celem dowolnej łazęgi, niż wąchać unoszący się wszędzie jego zapach.
    Zresztą - pisałam Wam o tym, przy okazji przepisu na Pastę z bobu :)
    Na szczęście dla mnie, bobowy gust zmienił mi się diametralnie.
    Ponieważ znów nastał sezon - przedstawiam kolejną jego odsłonę.
    Przepis nie powstałby, gdyby nie moje ukochane Spaghetti aglio e olio.
    Tym razem wzbogacone o ziarenka bobu.

    Spaghetti aglio e olio e con fave

    Nie znam włoskiego, ale mam nadzieję, że nazwę dopasowałam w miarę poprawnie :)
    Składniki:
    1 szklanka bobu
    1 opakowanie ulubionych nitek spaghetti
    1 łyżeczka soli
    odrobina oliwy z oliwek
    1 papryczka chili
    2 ząbki młodego, polskiego czosnku
    odrobina siekanej natki pietruszki  (opcjonalnie)
    Jak ugotować bób:  ziarenka płuczemy na sitku pod zimną wodą, starając się usunąć ewentualne niezdrowe lub zepsute ziarna.  Gotujemy dokładnie jak każde warzywo, zalewając zimną wodą i doprowadzając (pod przykryciem) do wrzenia. Bób gotowany krótko, około 3-5 minut od zagotowania, powinien być zielony i chrupki. Ale nie przejmujcie się  - przytrafiające się na pewno "stare" ziarna i tak będą "mączne".  Po ugotowaniu - ziarenka wyłuskujemy z łupinek - po lekkim  przestudzeniu.
    1. Nastawiamy garnek z wodą (koniecznie z łyżeczką soli i łyżką oliwy) na makaron. Makaron gotujemy al dente  (włoskie nitki spaghetti Barilla - dokładnie 12 minut).
    2. W tym czasie: ząbki czosnku obieramy, kroimy na najcieńsze z możliwych plasterki. Papryczkę płuczemy, odrzucając ogonek  - drobno kroimy. 
    3. Na patelni rozgrzewamy oliwę - wrzucamy czosnek i papryczkę, przesmażamy około 1 minuty. Dodajemy wyłuskane ziarenka bobu - przesmażamy dalszą minutę. Zdejmujemy patelnię z ognia, zalewamy odrobiną wody z gotującego się makaronu, zostawiamy do momentu aż makaron będzie gotowy. 
    4. Makaron odcedzamy na sitku - nadal gorący przerzucamy na patelnię i mieszamy. Wykładamy odpowiednie porcje na talerze - opcjonalnie posypując danie zieloną pietruszką. Pyszne :)

    Nie wiem jak Wam, ale mi w zupełności wystarcza takie wegańskie danie!
    Niemniej mężowi dodatkowo serwuje owo spaghetti z jajkiem sadzonym:) 
    Mniam!



  14.  Hmmm... Jeszcze miesiąc temu nie miałam pojęcia że istnieje coś takiego jak Quinoa.
    Równie obce jest mi pojęcie komosy ryżowej, które często stosuje się zamiennie. 
    No cóż, po polsku odpowiednik quinoa, to pewnie coś pomiędzy kaszą i malutkimi kiełkami.
    Choć właściwie trudno znaleźć dobre porównanie ;) 

    Jak wyczytałam na zakupionym przeze mnie opakowaniu, "Quinoa czarna Livity" pochodzi z górskich rejonów Peru i jest niezwykle zdrowa dla organizmu. Jednocześnie quinoa czarna to najrzadsza z odmian. Ma lekko orzechowy posmak, dziwnie chrupie między zębami i niewątpliwie korzystnie wpływa na pracę jelit ;)

    Jak przygotować Quinoa? Chyba nie ma prostszego opisu niż ten poniżej:

    1. Ziarna quinoa dokładnie płuczemy - najlepiej na sitku o drobnych oczkach, pod  bieżącą, zimną wodą - dokładnie tak, jak ryż na sushi.
    2. Przesypujemy do garnka z nieprzywierającym dnem, zalewamy wodą - około 1 cm nad powierzchnię ziaren (dokładny stosunek to 2 części wody na 1 część nasion). 
    3. Doprowadzamy do wrzenia - pod przykryciem, zmniejszamy ogień na minimalny - gotujemy około  15-20 minut, jednak tylko do czasu całkowitego wchłonięcia wody i pojawienia się białych kiełków. Odstawiamy na bok.

    Co z quinoa przygotowałam?
    Zaproponuję Wam danie jak zwykle proste i niepracochłonne.

    Papryka faszerowana quinoa

    8-10 szt. białej papryki (igołomskiej)
    2 kalarepki
    1  młoda cebulka cukrowa
    1 paczka brązowych pieczarek
    pół pęczku koperku
    sól, pieprz, olej lniany
    1 puszka pomidorów w całości
    1 kulka mozzareli

    100 g  czarnej quinoa z powyższego przepisu

    Pieczarki obieramy ze skórki. Niestety  ;)) kroimy na mniejsze cząstki - a nie przepuszczamy przez sitka tarki, co pewnie jest odrobinę bardziej pracochłonne, ale większe cząstki pieczarek doskonale komponują się z drobniutką quinoa. Więc na prawdę warto ;) Koperek płuczemy i siekamy. Cebulkę cukrową siekamy w kosteczkę.

    Na patelni podsmażamy - na oleju lnianym, cząstki pokrojonych pieczarek - do momentu aż puszczona przez pieczarki woda prawie całkowicie odparuje, a one same nie zaczynają się jeszcze przysmażać. W tym momencie solimy szczyptą lub dwiema soli morskiej, dodajemy posiekaną cebulkę (dodałam też resztki papryki spod ogonków) - chwilkę (dosłownie 1 minutę) podsmażamy. Doprawiamy świeżo mielonym pieprzem, dosypujemy quinoa, mieszamy. Na końcu dodajemy posiekany koperek.
    I w zasadzie to danie jest gotowe. Można nie bawić się w nic dalszego - po prostu zaserwować i z przyjemnością (zaspokajając wreszcie ciekawość smaku quinoa) zjeść!

    Jeśli zabawa ma trwać dalej - obieramy kalarepki i kroimy na plasterki; papryczki odcinamy z ogonków, czyścimy środek. Do każdej papryki nasypujemy odrobinę soli, kropelki oleju i napełniamy farszem  z pieczarek i quinoa. Dno żaroodpornego naczynia skrapiamy olejem, układamy papryki oraz plasterki kalarepki, zalewamy puszką pomidorów, odrobinę solimy po wierzchu. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika 180-200 st - zapiekamy 20 -30 minut. Przed końcem dokładamy ser podarty palcami na drobniejsze cząstki, zapiekamy do zezłocenia się mozzareli.
    Podajemy na ciepło.

    W tym daniu najlepsze są kalarepki, a ja zdecydowanie wolę ten farsz przed nadzieniem papryk i zapieczeniem.




  15. Maj w tym roku nas nie rozpieszcza. Po pierwsze - zimno. Po drugie - notorycznie siąpi lub pada, a po trzecie przebłyski słońca są tak rzadkie, że tylko feria majowych bzów i konwalii jest w stanie pocieszyć moje serce ;)
    Niemniej majówka, którą planowaliśmy od jakiegoś czasu musiała się po prostu odbyć. Zabraliśmy ze sobą dobre humory, mnóstwo pysznego mięsa na grill i ...

    Była zabawa!
    Ależ się działo!
    I znowu nocy było mało.
    Było głośno, było radośnie ;)
    Hej! 

     
    A po-grillowo, zapodaję przepis na pyszna, białą kiełbaskę w piwie :)

    Rozkosznie dobra biała kiełbasa z grilla
    w piwnej marynacie.

    Składniki:
    biała, surowa kiełbasa (mogą być zarówno cienkie jak i grube kiełbaski)
    sztuk tyle, ilu gości chcemy poczęstować - poniższa marynata przewiduje 8 ;)

    Na marynatę: 
    500 ml dobrego piwa - u mnie był akurat Paulaner (resztę butelki spożyć niezwłocznie!)
    łyżka ostrej musztardy
    łyżka miodu 
    łyżka keczupu

    Składniki marynaty wymieszać. Białe kiełbaski sparzyć np. przelewając wrzątkiem, następnie każdą nakłóć czubkiem noża w kilku miejscach. Wymieszać kiełbaski np. w półmisku z marynatą. Odstawić na noc do lodówki.
    Grillować do zrumienienia, podlewając raz lub dwa pozostałą marynatą.

    A! zapomniałabym, na grillu miałam szczęście poznać smak domowej roboty białej kiełbaski -  wow!
    Dziękuję Piotrku. Dziękuję Gosiu!


  16. Jak poradzić sobie z głodem, brakiem czasu i co najważniejsze - czegoś konkretnego w lodówce?
    Zadanie wydaje się prawie niewykonalne, a jednak ...
    Można. Oczywiście, że można sobie z tym poradzić :)
    Wyzwanie nie będzie, aż tak bardzo przytłaczające, jeśli przyjmiemy następujące priorytety:
    1. Nie napracować się!
    2. Efekt końcowy powala. Ha!
    3. Do tego - jesteśmy z siebie po prostu dumni !

    Proste ?
    A więc do dzieła :)

    Składniki:
    makaron
    kilka (5-6 szt.) pieczarek
    masło lub ulubiona oliwa do smażenia
    odrobina świeżej zieleniny (u mnie pietruszka i szczypiorek)
    pesto - gotowe, najlepiej naturalnie tj. bez niczego sztucznego, niezdrowego itp. itd. Po prostu - czytajcie skład, gdyż na prawdę można na sklepowej półce znaleźć produkt spełniający te kryteria :)
    odrobina startego grana padano

    Makaron ugotuj al dente w osolonej wodzie z dodatkiem łyżki oliwy - zgodnie z przepisem na opakowaniu lub według doświadczenia, ja ulubione nitki spaghetti gotuję 12-13 minut. 

    W czasie gdy makaron się gotuje:
    1. obierz i pokrój na pieczarki talarki. Podsmaż je na łyżce masła lub oliwie do 5 minut. Pod koniec smażenia posyp szczyptą soli.
    2. zieleninę drobno posiekaj.
    Makaron odcedź na sitku, dodaj łyżeczkę masła - wymieszaj. Dodaj łyżkę pesto - wymieszaj.
    Dodaj podsmażone pieczarki, przełóż spaghetti na talerz posyp zieleniną i okruchami grana padano.
    Smacznego!


  17. Wiosna i piękne słońce, rozkwitające drzewa. 
    Feria kolorów, zapachów, radosnych buzi. 
    Zaspane rowery nabierają mocy. Ludziska biegają i się radują.

    Jak ci z dzisiejszego maratonu!



    Wielkie brawa należą się nie tylko dla biegaczom, lecz i kibicom. 
    Ta dójka ujęła mnie w sposób szczególny; podczas dzisiejszego kibicowania warszawskim maratończykom, wielokokrotnie uśmiech gościł na mojej (i nie tylko) twarzy, tylko za sprawą tej wspaniałej pary. 


    A na deser pierwsza tegoroczna  nowalijka 
    - delikatna rozpływająca się w ustach, krucha tarta z rabarbarem.


  18. Szarlotkę zażyczył sobie zdawający egzaminy gimnazjalne syn. 
    W moich czasach, pierwszym poważnym stresem z jakim człowiek musiał sobie poradzić była matura. Cóż... jak mówią nasi zachodni sąsiedzi "To se ne vrati".

    Szarlotka o nutce wanilii z bezą
     Z podanych ilości wychodzi jedno ciasto - blacha o wymiarach 34x24 cm.



    Składniki
    Na ciasto:
    60 dkg  mąki krupczatki
    1 i 1/2 kostki masła
    3 jajka (osobno oddzielamy żółtka i białka)
    1 łyżeczka proszku do pieczenia
    1szklanka cukru pudru ( pół szklanki cukru pudru - do ciasta, a drugie tyle - do masy bezowej)
    4 łyżki zimnej wody 
    2 łyżki bułki tartej - do przesypania spodu ciasta

    Na jabłkową masę:
    6 dużych jabłek - niekoniecznie musi to być szara reneta, gdyż dodajemy sok z cytryny, który cudownie zakwasi naszą jabłkową masę
    2 łyżki cukru brązowego cukru
    pół filiżanki wody
    sok z 1/2 cytryny 
    wysupłane ziarenka z 1 laski wanilii

    Dodatkowo: blacha 34x24 cm, papier do pieczenia

    Szarlotkę zaczynamy od przygotowania masy jabłecznej :)

    Jabłka obrać ze skóry, podzielić na cząstki (tak około 1 cm ), które można przekładać od razu do garnka ze stali nierdzewnej lub innego z nieprzywierającym dnem. Posypać po wierzchu cukrem, podlać wodą - zagotować ( co najmniej 3 minuty), od czasu do czasu przemieszać masę łyżką. Garnek zdjąć z gazu i pozostawić do ostudzenia masy. Po chwili pokropić jabłka sokiem z cytryny, dodać ziarenka wanilii - wymieszać. Odłożyć na bok.

    Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia,  dodać masło -  najlepiej miękkie, wówczas nadzwyczaj łatwo i szybko połączymy oba składniki. Wyrabiać przez chwilę w mikserze (KA: wiosło) do uzyskania zacierek. Dodać 3 żółtka, wsypać cukier  puder i znów powyrabiać mikserem ciasto. Aby zaczęło się kleić  - podlać zimną wodą ( ja dodałam 4 łyżki).  Gotowe, wyrobione ciasto podzielić na części o proporcjach 2/3 i 1/3. Większą część przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, wyrównać ciasto palcami (jak plastelinę). Blachę z wyklejonym spodem ciasta włożyć do lodówki na 15 minut , a 1/3 ciasta zawinąć w woreczek, i schować do zamrażalnika  na  około10 minut. 

    W tym czasie ubić 3 białka ze szczyptą soli na sztywno, po chwili do ubitego białka zacząć dosypywać po łyżce cukier puder.

    Wyjąć ciasto z lodówki, ponakłuwać spód widelcem, przesypać bułką tartą, wyłożyć na to przestudzone jabłka. Na jabłka przełożyć bezę. Ciasto z woreczka z zamrażalnika (1/3część) zetrzeć na wierzch białka na tarce o grubych oczkach.
    Wstawić do nagrzanego piekarnika góra- dół  (180 stopni). Piec do zrumienienia górnej warstwy. 
    (około 45- 50 minut).
    Ciasto wychodzi puszyste, cudownie kruche i najlepsze jest zjadane jeszcze lekko ciepłe. 

  19. Składniki na zakwas do żurku:

    1 szklanka ekologicznej mąki żytniej (na żurek)
    600 ml ( jakieś 2 szklanki i pół) letniej wody
    2 ząbki czosnku
    2 listki laurowe
    ziele angielskie - kilka kulek np. 2 szt
    skórka z  chleba na zakwasie (najlepiej razowego - ja takiego nie miałam)

    Wykonanie: postępowałam dokładnie w/g przepisu na opakowaniu mąki

    Do naczynia kamionkowego lub szklanego słoika (1 litrowy) wsypać mąkę, zalać powoli letnią, przegotowaną wodą i wymieszać. Następnie dodać rozgniecione ząbki czosnku, listki laurowe, kulki ziela angielskiego oraz skórkę chleba i wymieszać, najlepiej drewnianą łyżką lub patyczkiem od sushi.

    Odstawić w ciepłe miejsce na 3 dni. Codziennie wymieszać zawartość naczynia.

    Otrzymamy zakwas wystarczy na około 3 zupy.

    Po trzech dniach zakwas chowamy do lodówki i tam przechowujemy. Z naczynia  kamionkowego przelałam zakwas do słoika, bo dzięki temu łatwiej o miejsce w lodówce. Zakwas, może stać wiele dni w lodówce, tylko wtedy gdy słoik jest szczelnie zamknięty wieczkiem. Zimno i brak dostępu powietrza spowolni proces fermentacji.
    No i rzecz jasna przed dolaniem do garnka, kiedy gotujemy żurek - zakwas trzeba wymieszać.






  20. Przepis z Pracowni Wypieków Liski, całkowicie bez zmian.

    Prosty chleb na zakwasie i drożdżach

    Uwaga: najlepiej używać wagi kuchennej - w przypadku jej braku 1 łyżka stołowa zakwasu to jakieś 15 g

    500 g mąki pszennej 
    1 płaska łyżeczka soli
    300 g wody
    1 płaska łyżeczka drożdży piekarskich (użyłam drożdży suszonych, piekarskich, ze sklepu ekologicznego) [ w oryginale 8 g świeżych drożdży ]
    150 g zakwasu żytniego


    Wszystkie składniki łączymy, przy pomocy miksera (u mnie hak). Ciasto jest dosyć gęste, niemniej nie da się wziąć w rękę. Zostawiamy w tej samej misce,  w której mieszaliśmy składniki ciasta. Przykrywamy - najlepiej lnianą  - ściereczką, w każdym razie taką przez którą ciasto może oddychać (o! np. pieluszka też będzie dobra, zwłaszcza taka o niezbyt ścisłym splocie). Odstawiamy na 2 godziny do wyrośnięcia.

    Keksówkę wysmarować oliwą, posypać odrobinę otrębami lub mąką żytnią.
    Następnie przełożyć ciasto do keksówki (o pojemności 1 kg). Ponieważ ciasto się klei - najlepiej wysmarować sobie ręce oliwą z oliwek lub olejem z pestek winogron i dopiero zabrać się do przekładania, w każdym razie nie robić (za sugestią Liski) bułeczek - bo zupełnie nie wychodzą, w przeciwieństwie do chleba.


    Ciasto w keksówce spryskać olejem lub oliwą i posypać mąką.
    Odstawić do wyrośnięcia - nawet do godziny.

    Piekarnik nagrzać do 210 stopni i piec ok. 40 minut.
  21. Piekłam w niedzielę kurczaka, pozostało nieco niezjedzonych resztek  - w tym kawałek piersi.
    Ostatnio ( nałogowo?) wypróbowuję przepisy oszczędnościowe Jamiego inspiracje czerpiąc  z  jego przepięknie wydanej książki (choinkowego prezentu zresztą). 
    Cóż, zainspirowana kolejnym -  wykorzystałam resztki kurczaka. 
    I tak powstało ognistoczerwone, szybkie danie obiadowe

    Szybkie, walentynkowe danie obiadowe

    Składniki
    ryż (w torebce lub nie - jaki wam wygodniej, jaki najbardziej lubicie 
    - sama ostatnio gotuję 10 minutowe torebki )
    sos sojowy
    słodki sos chili
    1 czerwona cebula (lub cukrowa jeśli czerwonej nie ma pod ręką)
    1 ząbek czosnku
    1 papryczka chili
    koktajlowe pomidorki (opcjonalnie)
    listki kolendry (ja nie dodałam, nie zostałyby zaakceptowane)
    olej z pestek winogron


    Ugotować ryż. Nie marnować czasu i wykorzystać go na przygotowanie pozostałych składników potrawy.
    Resztki kurczaka przełożyć do salaterki - rozdrabniając je.
    Rzeczy na "c" czyli chili, czosnek i cebulę ;) pokroić. Kolendrę posiekać.
    Kurczaka polać 2 łyżkami słodkiego sosu chili, wymieszać.
    Ugotowany ryż polać sosem sojowym, wymieszać - aby nabrał równomiernego, brązowego koloru.
    Na patelni podsmażyć na oleju czosnek, chili i cebulkę, po chwili dodać ryż. Przesmażyć chwilę, dodać opcjonalnie koktajlowe pomidorki przekrojone wzdłuż. Serwując - posypać kolendrą.

    Kolor pięknie walentynkowy (ognisto-czerwone chili), smak ciekawy, a całe danie gotowe w mniej niż 15 minut.
  22. Na początku był ...zakwas. 
    Zrobiłam go sama. Za inspirację posłużył mi ten wpis.
    Zakwas cudnie pachniał, na przemian śpiąc pod kołderką z gazy i grzejąc się wygodnie na kolankach kaloryfera. Bąbelkował dając znać, że żyje i ma się dobrze. Był moją dumą i nadzieją na pyszne wypieki.  Ostatecznie zamieszkał w lodówce. 
     Młody zakwas. Śmieszna nazwa.
    Na pewno nie był niestabilny, jak zwykle bywają młodzi. To ja byłam mało stabilna i po prostu zapomniałam o nim. Popełniłam błąd, ale któż jest od nich wolny?
    Z mojego pierwszego zakwasu upiekłam 4 chlebki  i  bułeczki.

    Teraz pora na kolejne próby - zaczynam od nowa. 

    Zakwas żytni
    super prosta procedura do której potrzebujemy:
     mąki żytniej pełnoziarnistej typ 2000
    nieco przegotowanej wody
     litrowy słoik
     gazy - do przykrycia
    i czasu - najmniej to 3 dni ;)
    Prawda, że proste?
     1 dzień
    Zacząć rano - tuż po obudzeniu: pół szklaneczki (takiej karbowanej - po szklanej nutelli) mąki żytniej pełnoziarnistej 2000 i tyle samo przegotowanej, letniej wody włożyć do 1l słoika (słoik niekoniecznie wyparzony - wystarczy wymyty w zmywarce). 
    Jak ktoś potrzebuje miary -  proszę - to niech będzie 50 g mąki i 50 ml wody ;)
    Zaczyn na zakwas wymieszać. Powinien mieć konsystencję gęstego jogurtu.  Górę słoika przykryć niezbyt szczelnie - najlepiej gazą. Zostawić na kaloryferze o umiarkowanym grzaniu.  Wieczorem zajrzeć do niego i wymieszać drewnianym patyczkiem np. po sushi. Przykryć na powrót gazą i zostawić do rana. 
    2 dzień
    Rano "dokarmić" zakwas, czyli po prostu powtórzyć wcześniejszą procedurę: dodać mąki i wody, wymieszać patyczkiem, zakryć gazą i odłożyć na kaloryfer. Wieczorem znów zajrzeć do słoika  i  wszystko przemieszać. Zakwas po dokarmieniu powinien rosnąć.
    3 dzień
    Dokarmić zakwas, jak uprzednio. Po 3-4 godzinach powinien gotowy. 


    Jeśli nie chcemy zakwasu od razu wykorzystać słoik wkładamy do lodówki. Przed kolejnym użyciem należy pamiętać wcześniej , aby 12h  przed pieczeniem zakwas z lodówki wyjąc, ocieplić  - dodać mąki i wody, poczekać aż zacznie pracować.













  23. Zimą jest zimno. 
    Zimą organizm ludzki potrzebuje (zupełnie podświadomie) tłustszych potraw. 
    Marznąc np. na przystanku, w drodze do pracy, marzymy nie tylko o kubku gorącej herbaty z miodem i cytryną, ale o czymś tłustym i pożywnym właśnie. 
    Zimą chętniej sięgamy po ciężkie zupy. Ale nie tylko.
     Któż z nas będąc na przykład w górach, na nartach, nie skusił się na kwaśnicę, gęsty żurek czy tłuste kiełbaski? Tak to działa.
     To natura, w swej nieskończonej mądrości, zapisała  w naszych genach właściwe trendy żywieniowe. 
    Nie sądzę, aby słusznym było z tym walczyć.




    Wiejski smalczyk z mięsnym wkładem

    Składniki:

    400 g słoniny
    około 200 g świeżego boczku
    200 g karkówki

    Do smaku : 
    1 cebula   
    1 ząbek czosnku- opcjonalnie
    1 winne jabłko  
    majeranek - szczypta  lub dwie


    Za namową ChiliBite - kupiłam w Auchan wieprzowinę świń rasy puławskiej.


    1. Boczek, słoninę i karkówkę zmielić.
    Zaczynam mielenie od chudego mięsa czyli od karkówki, potem idzie boczek, a na końcu słonina. Dzięki temu mięso wychodzi jako pierwsze, a tłusta słonina pięknie zbiera w maszynce jego resztki.
      
     



    2. Jako pierwsza obowiązkowo należy wytapiać słoninę  -  jakieś 40 -60 minut.  Później dokładać chudsze mięsa, wytapiać kolejne 40 minut,  od czasu do czasu mieszając łyżką. Na końcu zdjąć garnek z gazu. Cebulę pokroić w drobną kostkę. Do garnka dodać cebulę - trzymać na gazie do 5 minut. Po tym czasie wyłączyć źródło ciepła (gaz , indukcja).

    3. Po 1,5 h od rozpoczęcia wytapiania - jabłko (po obraniu) zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Do garnka (zdjętego z gazu) dodać jabłko. Następnie majeranek i ewentualnie wyciśnięty przez praskę ząbek czosnku. Ja nie dodaję ani soli ani pieprzu ani czosnku - oczywiście można wedle uznania.

    4. Wszystko wymieszać i porozlewać w małe słoiczki lub  porcelanowe miseczki.

    5. Pozostawić do zastygnięcia w lodówce.

    Ten smalczyk ma urzekający słodkawy smak, który nadało jabłko i dużo mięsnego wkładu :)





     
    I mała dygresja:  
    Nie zapomniałam o skrzydlatym ptactwie na dworze, której dostał się kawałek  słoninki. Ziarna wszelakie, które do karmnika regularnie dosypuję, wraz z dzisiejszym paskiem słoniny   na pewno stanowią smaczny kąsek. 
    Połowę zakupionej karkówki zużyję dzisiaj do mielonych kotlecików.

  24. Seler zamieszkał w szufladzie świeżości ... czas temu. 
    Jego smętną egzystencje przerywał czasami epizod niewielki. Nieznaczący. Ot -  do czasu do czasu - kawałek podebrany do zupy. Tu i ówdzie uszczknięty zielony listek.
     "Bez sensu. Zrób ze mnie wreszcie coś pożytecznego!" - pewnie by rzekł, gdyby mógł. 
    Niestety, selerom głosu nie udzielamy.


    Dobrze jednak, że mój osobisty głos wewnętrzny miewa okazję, aby się przedrzeć. Czyny idą za porywem serca. Najczęściej. Tym razem przekułam ten głos wewnętrzny i potrzebę serca - by czynić dobrze ;)  na pyszną zupę. W dodatku - krem.

    I tu winna jestem słowo wyjaśnienia: sama zupy-krem lubię. Najczęściej jadam je z grzankami, kroplami cudownej oliwy z oliwek, do tego szczypta chili i ... to moja pełnia szczęścia. Prawie. Bo reszta domowników za nimi nie przepada. Owszem dyniową i marchwiankę (ta ostatnia zupka niezupełnie do tej kategorii przynależy) - tolerują. Gorzej z całą resztą. Nie śmiem więc przyrządzać kremów z pora, pieczarek, groszku, kukurydzy ...  chyba , że .... Tak! Właśnie! Wyjadą na ferie najbardziej zagorzali przeciwnicy tych nieszczęsnych zupek w postaci krem.
    Jak łatwo się domyślić - wyjechali ;)

    Moja zupa krem z naciowego selera dla 2 osób

    Składniki:
    3-4 gałązki selera naciowego
    1/2 cebulki
    1 kawałek białej części pora
    1 ekologiczny ziemniaczek
    oliwa z pestek winogron
    sól gruboziarnista, pierz trójkolorowy
    woda mineralna
    łyżeczka masła

    Seler i pora pokrój na małe cząstki -  cebulkę w drobną kosteczkę. Warzywa przesmaż na oliwie (na nieprzywierającej patelni  - najlepiej np. ceramicznej) ze szczyptą gruboziarnistej soli i odrobiną świeżo mielonego pieprzu. Dosłownie chwilę  - tak do zrumienienia pierwszych wiórek pora. Pod koniec podlej filiżanką wody. Duś minutkę.

    Ziemniaka obierz, pokrój w drobną kostkę.

    Krem z selera naciowego

    Przełóż do garnka warzywa i wywar z patelni, dodaj ziemniaczka, masło (w wersji wegetariańskiej nie dodawaj masła) i zalej wszystko szklanką i pół wody. Gotuj pod przykryciem do miękkości warzyw, potem zmiksuj.
    Podawaj krem z grzankami, ewentualnie posyp natką zielonej pietruszki. U mnie na talerzu obowiązkowo dojdzie szczypta chili i oliwa z oliwek. Mniam.



    A! Przygotowanie grzanek to oczywista oczywistość - jednak jeśli robi się to po raz pierwszy - nic nie wydaje się proste i oczywiste. A więc, dwu lub trzy-dniowy biały chleb (obowiązkowo na zakwasie) kroję w kostkę. Na patelni roztapiam łyżkę masła, wrzucam chleb, wyciskam ząbek czosnku. Podpiekam chwilę, uważając, by nie przypalić przede wszystkim czosnku. Sam łapię się na tym, że coraz bardziej idę w EKO: czosnek nabywam na targu  - od zaprzyjaźnionego pszczelarza, chleb na zakwasie także. Ziemniaki i owoce staram się kupować w części ekologicznego bazarku Lidla.


    W czasie gdy warzywa miękną i w garnku leciutko pyrka, nastawiam serniczek. Najprostszy, najszybszy - taki na raz, bo tylko z połowy składników.

  25. Nieznane doznanie smakowe zagościło u nas w środku zimy. 
    A to za sprawą świątecznego podarunku od męża - czyli najnowszej książki kulinarnej mojego ulubionego Jamiego - GOTUJ SPRYTNIE jak Jamie.

    Oczywiście coś tam pozmieniałam, użyłam dostępnych składników :)
     ... lecz najważniejsze - danie zostało przyjęte!

    meksykańskie chili
    Chili wołowe w/g Jamiego

    Chili wołowe w świątecznym klimacie

    kawałek wołowiny na tatar (mielonej)
    1 czerwona cebula
     2 ząbki czosnku
    1 łyżeczka mielonego kminu
    1 łyżeczka cynamonu
    1 łyżeczka słodkiej papryki
    sól, pieprz
    1 listek laurowy
    1 papryczka chili
    1 puszka pomidorów
    1 puszka białej fasoli
    garść pomidorków koktajlowych (lub typu cherry)

    Najlepiej danie nastawić wieczorem - a kiedy będzie się piec - spokojnie usiąć na kanapie z kieliszkiem czerwonego wina w ręku i dobrym filmem na ekranie ;) Mięsko  spokojnie się piecze, a następnego dnia mamy fantastyczny obiad - wystarczy ugotować ulubiony makaron, ewentualnie dołożyć zielony akcent czyli  miskę sałaty z sosem vinegret.

    Jak do tego dojść?
    Nadzwyczaj prosto - zresztą jak zwykle u mnie ;)

    1. Wołowinę dopraw odrobiną soli i świeżo mielonego pieprzu - u mnie pieprz trójkolorowy z przewagą czerwonych kulek (proporcje ustalam sama kupując i mieszając pieprz samodzielnie). Mokrymi rękami odrywaj po kawałku  mięsa i utocz niewielkich rozmiarów kulki (ich średnica to jakieś 1,5 cm).

    2. Cebulę i czosnek obierz, posiekaj na małe cząstki. Papryczkę chili pokrój w plasterki.
    Patelnię polej oliwą, wystarczy odrobinę - 1 łyżka, rozgrzej i dołóż cebulę, czosnek, papryczkę chili. Podsmaż chwilę, dodaj sypkie przyprawy czyli: cynamon, paprykę słodką i kmin - wymieszaj ponieważ całość zrobi się gęsta i może przypalić - podlej odrobiną wody (niegazowanej mineralnej lub innej dobrej). Smaż jakieś 10 minut, po tym czasie dorzuć kulki wołowiny, smaż aż przestaną być surowe.

    3. Przełóż mięso z sosem do glinianego naczynia do zapiekania - dodaj pomidory z puszki i koktajlowe przecięte na pół, następnie wlej dodatkowo pół filiżanki wody oraz  dorzuć listek laurowy. Wstaw naczynie do piekarnika i piecz przykryte około 3 godzin w temperaturze 170 stopni.  20 minut przed upływem tych 3h dodaj do pieczeni osączoną z zalewy białą fasolę, zapiekaj wszystko jeszcze 20-30 minut. Możesz też zostawić w stygnącym piekarniku przez całą noc.

    Podawaj - jak ja  - na drugi dzień z ulubionym makaronem lub bagietką (zaserwowałam ten sos z  czerwonym makaronem - kolor makaron zawdzięczał papryczce - posypanym startym parmezanem).





  26. Na ten tort miałam chęć od dawna. 
    Aż wstyd przyznać - przeleżał kilka lat w wersjach roboczych.
    Wreszcie nadszedł taki dzień w którym zakasałam rękawy i postanowiwszy zużyć nadmiar połupanych na świąteczne wypieki orzechów - zabrałam się do roboty.
    Orzechy są pozostałością pięknego drzewa z przydomowej działki rodziców, które usłużny sąsiad w ramach jak mniemam - samopomocy sąsiedzkiej - zadenuncjował w spółdzielni. Dwaj smutni (a może wcale nie smutni) panowie z elektryczną piłą zjawili się pewnego poranka i ten piękny, ponad 6 metrowy orzech, po prostu wycięli.
     Dzisiaj orzechy, które mój tata wtenczas zebrał, trafiły do tortu -  i są zjadane z wielką przyjemnością. Szkoda, że po raz ostatni.



    Tort orzechowy

    Ciasto:
        1 łyżka mąki
        1 łyżeczka proszku do pieczenia
        4 jajka
        1/3 szklanki brązowego cukru
        1 i 1/5  szklanki zmielonych orzechów włoskich
        Tortownica wysmarowana masłem i posypana bułką tartą


    Żółtka ubić z cukrem do białości, delikatnie wmieszać  mąkę przesianą przez sitko i proszek. Następnie dodać zmielone orzechy, a końcu - delikatnie łyżką - ubite na sztywno ze szczyptą soli  białko. Uwaga: masa po dodaniu orzechów jest zdecydowanie klejąca i ciężka, białko dodawane po łyżce stopniowo ją rozrzedza -  ale potrzeba odrobiny wysiłku i cierpliwości.
    Przełożyć ciasto do przygotowanej uprzednio tortownicy.
    Piec w 160 stopniach 30, kolejne 10 minut dopiekać w 180  stopniach. Pozostawić w stygnącym piekarniku z uchylonymi drzwiczkami.

    Krem:
        3  łyżeczki cukru pudru
        100 g masła
        1 kubeczek (mały) kwaśnej śmietany (18%)

    Cukier i masło utrzeć do białości. Dodawać po łyżce śmietany - cały czas mieszając. Jeśli nie doczytacie i zaczniecie mieszać składniki kremu od razu - trudno, da się to oczywiście uratować ale mieszanie trwać będzie długo.

    Dodatkowo: czerwony kwaskowy dżem (np. wiśniowy lub borówka z gruszką) i gorzkie kakao.

    Tort - po wystudzeniu - przekroić na 3 części. Posmarować najniższą warstwę dżemem, kolejną - śmietanowym kremem. Wierzch również posmarować kremem.

    Posypać gorzkim kakao.

    Tort jest rustykalny, a ciasto orzechowe na prawdę ciekawe. Tak jakoś najbardziej pasował mi do niego kwaskowaty dżem z czerwonych owoców i śmietanowy (także kwaskowy w smaku) krem.

    Jak zwykle do wypieku użyłam dużo mniej cukru, w dodatki brązowego :) Ciasto rośnie ładnie, choć pewnie wolałabym nie użyć proszku. Bałam się jednak, że zmarnuję te ostatnie, odrobinkę sentymentalne orzechy, więc proszek dodałam zgodnie z oryginalnym przepisem dziuni.

     
  27. Nie lubię mięsa. Podświadomie. 
    Nie - nie jestem wegetarianka. Niemniej, z dostępnych dań od zawsze wybierałam te bezmięsne. Czy to na stołówce szkolnej, czy akademickiej, czy obecnie - pracowniczej. Zresztą, mięsnych potraw na moim blogu jak na lekarstwo i szczerze przyznaję - nie czuję się w nich za dobrze. Ale mam w domu mięsożernego małżonka i mięsożernego syna i dlatego, chcąc nie chcąc, dla nich mięsiwa gotuję.  
    Od jednego postanowienia natomiast nie odeszłam
     - nie kupuję !
    i nie jem (tu: chyba, że nieświadomie) 
    mięsa zwierzęcych dzieci.

    Nie dla cielęcinki i jagnięcinki. 
    Nie dla morderczych = kulinarnych procederów, które uprawomocniają zabijanie zwierzęcych dzieci.

    O jajkach "zerówkach" pisałam już wcześniej.
    Nadal nie usunęłam hasła kampanii Nie kupuj okrucieństwa i ikonki jajka pełnego krwi.
    Mimo, że link od dawna nie działa. A szkoda.
    Bo może ktoś - z ciekawości - doszedłby tam, gdzie ja.
     Nie kupuję jaj z numerem 3 , 2 a nawet 1!, bo to po prostu nieludzkie.
    Tak samo nieludzkim wydaje mi się zabijanie malutkich cielątek, jagniątek, koźlątek.
    Ja wiem - to tylko kropla w morzu zła, które zwierzętom wyrządzamy.
    Ale od czegoś trzeba zacząć.

    Oglądałam kiedyś bardzo ciekawy reportaż z Francji, gdzie wraca moda na kupowanie zdrowych produktów zwierzęcych. Mięso z ekologicznych hodowli, sprzedawane objazdowo - prosto z wozu, najczęściej przez samego hodowcę lub kogoś z nim zaprzyjaźnionego.
    Świeże, zdrowe, bez chemii.

    Można? Można. Niestety po przejściu do wyższego stanu świadomości.
    Zróbmy prosty test: wklepię w google zapytanie "warszawa+zdrowe mięso"

    O! jest.  Jeden ciekawy link
    Niestety - wystarczy wczytać się głębiej - sklep zamknięto. Właściciele postanowili nie sprzedawać więcej mięs, bo mimo dobrej hodowli, zabijanie zwierząt nie było humanitarne.
    Kurcze, chciałabym korzystać z dobrych produktów. Nie mam rodziny na wsi, ani zaprzyjaźnionych rolników.  I nie mam nawet dobrego sklepu, gdzie mogłabym takie mięso kupować.
    Mam niedaleko pewien ekologiczny market (dziwnie brzmi prawda?).
    I mam też dziwne uczucie, że jednak nie wszystko jest tam "ekologiczne".
    Bo na większości produktów przeważają niemieckie etykiety z polskim tłumaczeniem.
    Bo półki aż uginają się od dobra wszelakiego. Więc jak to się dzieje nie suszone, nie pasteryzowane i cudem może się nie psuć? Zamknięte w puszkach, plastikach, próżniowo. Jakoś tak intuicyjnie z ekologia mi się to nie kojarzy...

    Ale... każdy jest kowalem własnego losu.





  28. Nie wiem czy pamiętacie o włoskiej niedzieli, którą podczas ubiegłorocznego maratonu spędziłam w Rzymie?  Pewnie nie :) To zresztą nieważne. 

    Ale z nadejściem Nowego Roku zaczęłam mieć ochotę na najbardziej obecne w każdej włoskiej piekarni ciasto.  To cudne w swej urodzie ciasto w kratkę, z piękną glazurą w krwistym kolorze, budziło mój zachwyt nieodmiennie. Obecnej "ochoty" nie udało mi się zignorować ;)

    ciasto w kratkę z dżemem
    Włoski oryginał.

     

    Znalazłam więc zachęcające w opisie ciasto tu  - na blogu pewnej Betty. Nie bez znaczenia było zapewnienie, że ciasto wypróbowane od lat 20.  Niemniej, troszeczkę pozmieniałam. Do pełni szczęścia powinnam ciasto upiec w okrągłej formie. A kratę wykroić radełkiem z oryginalnym brzegiem. Ale polecam - nawet bardzo.

    Włoskie wspomnienia warto było przywołać,  zwłaszcza w środku zimy.

    Takie tam cudeńka zza szyby
    Karczochy


    Typowy włoski poranek






     Włoskie ciasto w kratkę z dżemem

    300 g mąki  (pół na pół pszennej tortowej i krupczatki)
    ¼ łyżeczki soli
    1/3 szklanki cukru pudru
    kostka  (200 g) dobrego masła 

    1 jajko

    Do posmarowania kraty: 2 łyżki śmietany + 1 rozbełtane jajko
     

    Nadzienie: duży słoiczek np. malinowego dżemu -  ja pokombinowałam z sorbetem malinowym  (1 opakowanie) i imbirem (ale o tym za chwilę).

    Dodatkowo: pędzelek oraz większa blacha wysmarowana masłem

    Nadzienie do ciasta: 
    Malinowy sorbet przełożyć do garnuszka z nieprzywierającym dnem. Imbir obrać i posiekać na drobne kawałeczki. Dodać do sorbetu, całość podgrzewać na minimalnym ogniu do odparowania nadmiaru wody - aż wszystko zgęstnieje, nie zapomnieć od czasu do czasu zamieszać.


    Ciasto:
    Mąkę, cukier puder i sól wymieszać łyżką. Masło pokroić na drobniejsze części, dodać razem z 1 jajkiem do sypkich składników - zagnieść na kruche ciasto. KA miksował mi kruche wiosłem jakieś 3-4 minuty. Kulę ciasta włożyć do woreczka i  schłodzić przez pół godziny w lodówce. Po 30 minutach 3/4 ciasta rozwałkować od razu na formie, w której ciasto będziecie piec. Rozłożyć równą warstwę dżemu lub konfitury. Pozostałe ciasto rozwałkować, pociąć na paski i ułożyć na cieście po przekątnej tworząc z nich kratę. To niestety bardzo trudne zadanie - o ile z wałkowaniem nie miałam problemu, o tyle samo przełożenie pasków zakończyło się porażką. Koniec końców,  pobawiłam się z kawałkami ciasta jak z plasteliną - tj.  turlając paski w dłoniach i rozciągając na warstwie nadzienia, następnie palcem spłaszczając.

    Rozbełtane jajko wymieszać ze śmietaną i posmarować za pomocą pędzelka tą mieszaniną całą kratkę. Wstawić do gorącego piekarnika. Piec w temperaturze 175 stopni bez termoobiegu, około 35 minut.
  29. Schyłek roku. Kolejnego. Nowy nadchodzi wielkimi krokami.
    Mówi się, że to najlepszy czas na podsumowanie, refleksje. I w duchu zadaję pytanie, czy aby na pewno tak chce? Chyba nie... A raczej  - zdecydowanie - NIE.

    Blog przykurzony i z ewidentnymi brakami. Jednak ja - z nadzieją. Na twórcze natchnienie. Kilka zdjęć grzecznie ustawiło się w kolejce. Kilka przepisów - w głowie. Jednak nic na siłę, na pokaz. Wciąż jestem TU dla siebie./ Taka sama.


    Na święta nie zdążyłam z życzeniami,
    nadrobię więc tymi noworocznymi:

    Kochani 
    w 2015 życzę Wam
    marzeń w ostrych kolorach
    codzienności bez szarości, bo przecież w życiu nie powinno być szaro

    Dlatego żyjcie pełnią smaków różnorodnych
    zaskakujących
     przy braku postanowień
     - bo przecież  i tak ich nie zrealizujemy ;)



     

     
  30. Sezon na grillowanie z tą ostatnią niedziela września zakończy się definitywnie. Lato roku pańskiego 2014 rozpieszczało nas niewątpliwie. Nie pamiętam bowiem tak słonecznego, ciepłego i urokliwego jej końca. Praktycznie wszystkie weekendy były cudownie pogodne, poczynając od 6 września i wesela w rodzinie z nocą tak ciepłą ze można było łapać oddech nie zabierając okrycia. No i ostatni weekend - z berlińskim maratonem,  który jak wisienka na torcie jest dla nas zwieńczeniem wakacji. Jedząc w sobotę berliński specjał czyli kiełbaski z curry w sosie z pomidorów zatęskniłam nagle za polską kiszonką, którą w leniwy sierpniowy weekend przyrządził zaprzyjaźniony góral - Tosiek. Kaszanka była nieziemsko pyszna, grillowania z kiszoną kapustą i boczkiem. Przepis miałam już okazję wypróbować, bo wrześniowe weekendy na prawdę nas rozpieszczały.

    I jak zawsze u mnie - przepis jest wyjątkowo prosty-
    wystarczy kupić dobrą kaszankę, kiszoną kapustę, cukrową cebulę i odrobinę boczku.

    Kaszanka z grilla a'la Tosiek


    Kapustę poszatkuj, dopraw odrobinę cukrem, pieprzem i oliwą. Dodaj do niej cebulę cukrową pokrojoną w drobną kostkę. Wymieszaj.
    Kaszankę obierz z flaka. Boczek najlepiej kupić pokrojony.
    Z folii aluminiowej zrób kieszonki, do których włóż po 1 kaszance, odrobinie kapusty i jeden plaster boczku. Zawiń dokładnie i połóż na grill. Czas pieczenia to około 15-20 minut. Uwaga po zdjęciu z grilla bardzo gorące.



  31. Trzeba o zagrożeniach wolności mówić z całą mocą, używając klarownego, jasnego języka.
    B. Komorowski

    Moje „kuchenne” przemyślenia to skutek porannej prasy, w której natrafiłam na fragmenty przemówienia Prezydenta Komorowskiego, wygłoszone wczoraj  (10 września 2014)  w Bundestagu z okazji 75 rocznicy wybuchu II wojny światowej.
    Jak się ma kuchnia  i kulinarny blog do przemówienia prezydenta Komorowskiego ktoś zapyta?
    Ano całkiem blisko. Ale może po kolei…

    Prezydent wspomina w wystąpieniu, że urodził się w domu który opuściła wcześniej niemiecka rodzina. Że bawił się zabawkami ’jakiś’ niemieckich dzieci, a owa nieznana mu niemiecka rodzina doświadczyła krzywd związanych z wygnaniem podobnych do krzywd wyrządzonych Polakom wypędzanym z byłych terenów wschodnich przedwojennej Rzeczpospolitej.

    Słowa te odblokowały w mojej pamięci obrazy zapomniane. Obrazy dzieciństwa spędzanego u babci, która także mieszkała w domu opuszczonym przez, uciekających po wojnie z Polski, Niemców. Pamiętam doskonale tamtą niemiecką kuchnię, którą chyba do dziś stawiam sobie za ideał.
    Była tam i zabudowa na wymiar i piękne biało-czarne kafle na podłogach i wielki stół na środku kuchni.  Nieznany mi niemiecki architekt dostrzegł potrzebę posiadania w domu spiżarni! Wow!
    Wchodziło się do niej wprost z kuchni, nie było tam okien i wiało lekkim chłodem – bo pomieszczenie nie było ogrzewane. Pamiętam pozostawione  wraz z mieszkaniem kuchenne gadżety, którymi jako dziecko socjalizmu się zachwycałam. Przedmioty dziś tak popularne, że niemal ich nie dostrzegamy jak chociażby krajalnica do jajek, wkładka do gotowania na parze, czy piękna klepsydra w drewnianej oprawie do odmierzania czasu gotowania, w której różowy piasek przesypywał się leniwie z jednej części do drugiej.

    Pamięć o tym, mieszkała w jakimś zakamarku mojego mózgu i nagle dzisiaj, z wyrazistością przeogromną, zostaje przywołana.

    A moje serce domu? Ostatnio jest  nieco zaniedbane - o tym może przekonaliście się sami,  bo na blogu nie pojawia się zbyt  wiele wpisów. O remoncie kuchni myślę już od jakiegoś czasu. Intensywnie przeglądając magazyny wnętrzarskie, słuchając znajomych (dziękuję matce-wariatce za namiar ) , którzy remont lub nową kuchnie mają za sobą.  I marzę o paru udogodnieniach, których nijak nie jestem w stanie zrealizować.  Jak chociażby ta niemiecka spiżarnia z domu mojej babci.



  32.  





     I górujący nad miastem zamek:



  33. Mieliśmy na nią 'chęć' już 2 lata temu. Jednak niezbyt uważnie przyłożyłam się do lektury, a w głowie tkwił zakotwiczony stereotyp, że niebezpiecznie. W tym roku lekturę odrobiłam, a po długich naradach wyznaczyliśmy trasę przejazdu i 'bezpieczne' miejsce docelowe, bo jak pamiętacie podróżuję z trójką dzieci ( 2-ka nastolatków i pięciolatka). No i Albanią się zachwyciłam. Jest wymarzona, ale jeszcze tylko przez chwilę. Zanim zbudują kolejne apartamentowce i hotele przy plażach. Tak naprawdę,  to chyba ostatni moment by odkryć Albanię, przed najazdem setek tysięcy turystów. Co zachwyciło? Pogoda ludzi. Piękno krajobrazu. Wjeżdżając od strony Macedonii ujrzeliśmy masywne szczyty gór, które przecinała kolej rodem z Dzikiego Zachodu, tyle że w ruinie, rdzewiejąca, nieużywana. Gdyby tak można  przywrócić jej życie ...

    Były też bunkry, przypominające o - nie tak przecież odległej -  historii kraju. Ciekawe jak ludzie potrafią adaptować się do zmieniających się warunków życia - bunkry gdzieniegdzie zamieniono na małe składy wina lub przydomowe komórki, obwieszając je kwietnikami i malując w wesołe kolory. Niektóre pozostawiono własnemu losowi. I właśnie ta milcząca groza, obracających się w ruinę bunkrów, wisiała gdzieś na obrzeżu mojej świadomości.

    Jadąc na nasze albańskie wakacje wybraliśmy z premedytacją Adriatyk, po drodze zatrzymaliśmy się nad przepięknym Jeziorem Ochrydzkim, po jego macedońskiej stronie. O samej Macedonii, której nie sposób pominąć, napiszę w następnych odsłonach.

    Podróż minęła nam bez większych niespodzianek, choć przyznać muszę, że nie do końca pojęłam "albański styl jazdy samochodem". Poruszaliśmy się po głównych drogach, przecinając Podgradec ,Elbasan, Tiranę aż po Shkodër. Udało się nam przejechać nowo otwartym kawałkiem autostrady do Tirany (słowo udało się użyłam z premedytacją). W pewnym momencie, bez żadnego ostrzeżenia, owa autostrada zakręca pod kątem 90 stopni, co przy prędkości 120 km/h stanowi pewne wyzwanie. Po drogach porusza się wciąż dużo starych mercedesów, ale spotkałam też bardziej wypasione audi i bmw niż bywają na warszawskich Kabatach.

    O! ciekawe dla kierowcy doświadczenie zdobyć można w większych miastach, gdzie występują tzw. ronda. Ruch, wbrew pozorom, nie odbywa się zgodnie z kierunkiem ustalonym w innych krajach europejskich, a jest wynikiem całkowitej przypadkowości. Jeśli albański kierowca uzna np. że łatwiej, szybciej itp. pokona rondo 'pod prąd', to oczywiście tak robi. Na rondzie/ skrzyżowaniu świetnie się plotkuje (np. w kilkuosobowych grupach pieszych), albo plotkuje się z kierowcą zatrzymując cały ruch na ulicy, rowerzyści jadą z uśmiechem również pod prąd, uliczka ze znakiem 'zakaz wjazdu' nie stanowi żadnej przeszkody, a piesi przechodzą przez rondo i ulice w najdogodniejszym dla siebie miejscu.

    Są też bardzo intersujące pojazdy przypominające skrzyżowanie roweru z przyczepką, jednak napędzane jak motorynka -silnikiem. Jedzie potem takie "cuś" np. po autostradzie w przyczepce przewożąc żonę, dzieciaki :)





    Są też wszechobecne krowy, które spacerują po drogach bez dozoru kogokolwiek. O krowach informują nas odpowiednie znaki drogowe, więc niby czemu mielibyśmy się dziwić? :)
     


    Czego w Albanii nie należy robić? Zdecydowanie zbaczać z dróg krajowych jeśli posiada się zwykły samochód, a nie z napędem 4x4. Asfalt kończy się po 100 metrach, potem dziury, kamienie, niby nic szczególnego, a potem... Nam przytrafiła się droga wiodąca przez środek cmentarza. Serio!

    Lavazh.

    Jedyne albańskie słowo, które zapamiętałam. Lavazh to sposób na życie, na drobny biznes, na wszechogarniająca nudę. Ręczne myjnie samochodowe z niewielkim karcherem. Często pod napisem LAVAZH stoi wyłącznie rozpadające się krzesło i ten karcher. Niekiedy stoją 10-letni chłopcy, niekiedy dorośli faceci. Ale bywają też wypasione Lavazh extra ;) Nieomieszkaliśmy rzecz jasna, z takiej myjni skorzystać. Stacje benzynowe również miały bardzo ciekawy klimat :)




    A plaża? Tak, dotarliśmy szczęśliwie w tej mojej opowieści do plaży. Nie potrafię znaleźć choćby jednego minusa, którym mogłabym wypoczynek nad Adriatykiem obciążyć. Piękna, piaszczysta, bez tłumów. Do tego z toaletą, barem, prysznicami.




      

    Jeśli jednak ktoś nie ma ochoty płacić za leżak, rozkłada się tuz obok. Piasku jest dużo, wystarczy dla wszystkich.


    Szłam kawałek dalej i trafiałam na pasące się krowy, wysypisko śmieci - co dziwne bez karaluchów, śmierdzących fetorów, czegokolwiek co mogłoby odstraszać. To co napisałam, to nie zarzut, po prostu fakt, który przyjmowałam równie łatwo jak to że, po niebie płyną kłębiaste chmury, a woda w morzu jest ciepła.
     




    Dla porównania na pięknej gdyńskiej plaży, którą odwiedziłam miesiąc później przy okazji Herbalife Triathlonu gdzie startował mąż, pasek upstrzony był petami po slimach, kapslami od piwa, kawałkami rozbitego szkła. Polska Tragedia, przez wielkie T.

    I kontrast -  Albania; tam piasek na zagospodarowanej plaży jest codziennie sprzątany. W zasadzie, można byłoby na upartego, przyczepić do wyłącznie jego temperatury, gdyż bez klapek nie dało się dobiec z leżaka do brzegu. :)



    Czymże byłby wpis do bloga, jeśli pominęłabym jedzenie? Zdecydowanie zostałam fanka burka (burku?) ze szpinakiem.



  34. Miałam szczęście, że czas temu mąż zabrał mnie do Włoch. Konkretnie do Rzymu. Tam poznałam smak prawdziwego espresso, cappuccino, pizzy na cieniutkim cieście, karczochów,  kwiatów cukinii, świeżutkiej mozzarelli,  wyjątkowego prosciutto, oliwek, trufli, wreszcie pysznej oliwy, która jak wisienka na torcie zwieńcza i nadaj ostateczny ton wielu potrawom. Chłonęłam całą sobą atmosferę leniwego przedpołudnia we włoskiej kawiarni, zapach starych kościołów, które zwiedzałam, ciepło promieni słonecznych wśród murów Collosseum, Forum Romanum, urok żydowskiej dzielnicy ... gołębie, obrazy na ulicy, na mostach, ludzie, anioły, relikwie, żar wiary  i to wszystko tak namacalne i zarazem nienamacalne, że wydawało się nierzeczywiste. Do Rzymu wracam. Nadzwyczaj chętnie. Przesiaduję w przygodnej lub w ulubionej kawiarni, zwiedzam nieznane i znane, jem albo raczej próbuję  zachłystując się nieznanym, poznaję. Tym Tam jestem - odczuciem.

     La Dolce Vita.
     No a w domu, w domu - w niektóre niedzielne popołudnia  dzieci proszą, abym zrobiła  pizzę. Błądzę wówczas myślami gdzieś ponad Warszawą, zaglądając w ulubione rzymskie zakamarki mej pamięci.

    Bo ciasto na pizzę opanowane mam do perfekcji. Właściwie robię je z zamkniętymi oczami, eksperymentując jedynie z coraz cieńszym jego rozwałkowywaniem. I muszę przyznać, że efekt końcowy jest jak najbardziej ok. Wczoraj wpadła mi do rąk (przeceniona w Carrefourze) książką Maxine Clark z pięknymi ilustracjami włoskich potraw. Tych najprostszych, bez żadnych udziwnień. Podane przepisy są równie podstawowe co potrawy i do tego zilustrowane krok po kroku. Zachęcam więc do lektury bardzo ciepło.

    Na pierwszy ogień idzie więc dzisiaj, z okazji robionej pizzy- przyznaję pomijany przeze mnie odrobinę - sos do pizzy.
    Nie wiem czy jest jednym z kluczowych składników pizzy, ale na pewno niezbędnym. Szczególny słodki smak nada mu długie wysmażanie pomidorów - najlepiej oczywiście sezonowych. Z braku sezonu - sięgam do pomidorów kupnych, zamkniętych w puszkach.

    Pyszny sos do pizzy:

    1  puszka pomidorów
    1-2 ząbki czosnku
    szczypta soli, cukru
    oliwa z oliwek


    Oliwę podgrzać na patelni, prawie do dymienia, wrzucić pomidory (ja przyznaję ułatwiam sobie proceder miksując zawartość puszki przed wrzuceniem na patelnię).  Efekt będzie niezwykle gwałtowny - część soków pięknie skarmelizuje, reszta ma się gotować na dużym ogniu jakieś 5 minut. Nic nie dodawać! Pomidory zazwyczaj opryskują całą kuchnię,  ale warto pomęczyć się z myciem kuchenki dla owego słodkawego smaku sosu.
    Po 5 minutach dołożyć cukier i czosnek - u mnie przeciśnięty przez praskę. Dalej smażyć jakieś  5 minut lub do momentu, aż sos nabierze gęstego wyglądu. Wtedy zakręcam gaz i dodaję szczyptę soli. 
    Sos przecieram przez sitko do mniejszego półmiska.




     Później rozprowadzam na rozwałkowanym cieście do pizzy.
     



  35. Poniżej bardzo prosty przepis na pyszne kawałki kurczaka marynowane w ostrym sosie, z nutką indyjską dzięki paście Garam masala (mam oryginalną - brat przywiózł mi czas temu z Londynu).

    Mięsko można z powodzeniem zaserwować na grillu - w czasie nadchodzącej majówki.
    Ma ponoć być ładnie :)

    Składniki: 

    1 pierś z kurczaka
     3 ząbki czosnku
    oliwa z oliwek, sól
    1 łyżeczka pasty Garam Masala
    odrobina jogurtu greckiego.
    kilka gałązek natki pietruszki 



    Pierś umyć, oczyścić z błon i chrząstek, pokroić w kostkę - najlepiej ok 2 cm.
    Mięso przełożyć do salaterki. Czosnek obrać, przecisnąć przez praskę prosto na kawałki kurczaka. Posolić - odrobinę. Dolać 3 łyżki oliwy z oliwek, dołożyć łyżeczkę indyjskiej przyprawy Garam Masala (u mnie pasta), 1 łyżkę jogurtu greckiego. Dobrze wymieszać, zostawić pod przykryciem w lodówce na kilka godzin.

    Opcja 1 - piekarnik w domu:
    Piekarnik nastawić na opcję grill (u mnie najniższy poziom ma 210 stopni). Mięso wraz z sosem przełożyć do żaroodpornego naczynia, piec do lekkiego zrumienienia. Stan mięsa sprawdzić po 15 - 20 minutach. Kurczaczki powinny być już upieczone i nadal bardzo soczyste.

    Opcja 2 - majówka i grill  :)
    Zamarynowane mięsko przerzucić na aluminiową tackę grillową i piec nad ogniskiem lub na grillu.

    Pietruszkę posiekać. Gotowe mięso posypać natką.
    Podawać z ryżem lub z opiekanymi ziemniaczkami.

    Gotowe :)
  36. Kiedy upłynęło te 5 lat? 
    Niepostrzeżenie? 
    No niezupełnie :). 
    Ale z pewnością było pełne jasnych barw i tak różnych odcieni radości, jak to tylko możliwe. 
    Jak  t ę c z a,  którą Julcia namiętnie ostatnio rysuje.

    Sto lat moja kochana córciu!



  37. Jak często jadacie drób?
    My często - a nawet bardzo. Jednak kaczka pojawiają się na stole tylko przy wyjątkowych uroczystościach. Gdzieś w zakamarkach pamięci błądzi wspomnienie kaczki w czekoladzie (?), którą częstowała sąsiadka mamy - pani Zosia.

    Sama lubię, tak to dobre słowo - a więc lubię przyrządzać kaczkę z jabłkami i majerankiem. Podstawą udanego wypieku jest świeżość kaczki i ... czas. No i dobre, kwaśne jabłka. Przygotowując danie obowiązkowo nucimy pod nosem kaczkę-dziwaczkę.


    Kaczka z jabłkami i majerankiem (czas wykonania minimum 4h)
    1 kaczka
    majeranek, sól morska, 
    4 -5 szt. kwaśnych jabłek (np. złota reneta)
    2 mniejsze cebulki cukrowe
    dodatkowo: brytfanka

    Kaczkę umyć (wewnątrz i na zewnątrz), odciąć niepotrzebny kuper, wystające nadmiary skóry, ewentualnie usunąć umieszczane w środku elementy takie jak szyja, czasami wątroba lub serce. Natrzeć wszędzie dobrze solą  i majerankiem. Kaczkę umieścić w brytfance, nogami do góry.
    Jabłka obrać. 3 szt. pokroić na cząstki np. ósemki - kawałkami jabłek nafaszerować wnętrze ptaka, 1 jabłko pokroić na plastry i przykryć plasterkami piersi kaczki (po to, aby nie doprowadzić do ich wysuszenia). Pozostałe, ostatnie jabłko - pokrojone dowolnie - rozłożyć wokół kaczki w brytfance wraz z połówkami obranych cebulek.
    Brytfankę wstawić do zimnego piekarnika na 3 godziny, piec w 150 stopniach. Najlepiej po  tych 3 godzinach zostawić kaczkę w spokoju na kolejną godzinę, ptak będzie sobie 'dochodzić' i robić się coraz smaczniejszy.
    Podawać z ziemniaczanym pure i buraczkami na ciepło.
  38. Od jakiegoś czasu po głowie "pałęta" mi się myśl o detoksie i jego wpływie na ludzki organizm. Miesiąc temu wypróbowałam gotowej mieszanki naturalnych składników do detoksu, a rezultat niespodziewanie dla mnie samej - zaskoczył. Nawet bardzo. Tak bardzo, że na pewno będę do tego wracać. Druga myśl powiązana to GreenGrass czyli moje prywatne marzenie. Trzecia - kupiłam drogi blender i niezadowolona z efektu miksowania próbowałam znaleźć w sieci odpowiedź. Okazała się bardzo prosta, a testy porównawcze które obejrzałam na Youtube - upewniły mnie, że wybór blendera nie był pomyłką; jedynie nie umiałam sie nim posługiwać.

    I tak - przypadkiem (jak to w życiu bywa) weszłam na blog Surojadek, tam przeczytałam o siwych włosach Ann Wigmore, zielonych koktajlach, a szukając głębiej natrafiłam na stronę o witarianizmie.
    Mnie przekonali. Postanowienie uczynione, zachęcam i Was.

    Czas na grę w zielone.

     Oto kilka ogólnych wskazówek dotyczących przyrządzania Zielonych Koktajli:

         Miksuj najlepiej w stosunku 60% owoców do
    do 40% zieleniny w blenderze.
         Pamiętaj, że ogórki, pomidory i papryka to owoce.
         Przyrządzaj Zielone Koktajle z różnych owoców i warzyw codziennie.
         Wypróbuj różne kombinacje i znajdź to, co TOBIE smakuje najlepiej 



    Możesz zacząć np. od koktajlu Kimberly Snyder  (dostęp po podaniu własnego adresu e-mail): 

    1 główka sałaty rzymskiej
    1 kubek świeżego szpinaku
    3 łodygi selera naciowego
    1 jabłko
    1 gruszka
    1 banan
    sok z 1/2 limonki
    1 kubek kostek lodu
    1 kubek wody
    Wszystkie składniki zmiksować.
    Zaczerpnięte z bloga SUROJADEK


    Mój pierwszy zielony koktajl

    Przygotowałam sobie nieco prostszy koktajl:
    3 łodygi selera naciowego
    1 jabłko
    1 szklanka wody mineralnej
    garść zielonej rukoli

    Otrzymaną połowę koktajlu dodatkowo zmiksowałam z sokiem pomidorowym.

    Tutaj możeci przeczytać o prekursorce zielonej strategii  czyli o dr Ann Wigmore:
    A tutaj jej książka:  http://loveforlife.com.au/files/whysuffer.pdf





  39. Najważniejszy posiłek dnia? Dla mnie niewątpliwie śniadanie! Jako ranny ptaszek (lub skowronek, jak kto woli) budzę się o poranku – zazwyczaj pełna pozytywnej energii. Wystarczy by przez okno wpadł promyk słońca. Drugi zastrzyk doładowania daje mi śniadanie. I kawa. Obowiązkowo czarna, z drobinkami mielonego cynamonu. Nie mogę niestety powiedzieć, że moje śniadania są ‘zdrowe’. Uwielbiane przeze mnie grzanki na maśle z roztopionym plasterkiem goudy nie należą z pewnością do zdrowego menu. Cóż, łasuchem nie jestem: nie jadam słodyczy, nie słodzę herbat, po chipsy sięgam sporadycznie, więc tłumaczę sobie, że odrobina więcej kalorii dostarczona z grzankami jest OK.


    A do tego wpasowuję się przecież w zalecenia dietetyków, dla których śniadanie to podstawa codziennej egzystencji, które powinno zapewnić 25 procent dziennego zapotrzebowania na składniki odżywcze i energetyczne.

    Zdrowa alternatywa? Z pewnością postawić można by na musli z naturalnym jogurtem lub mlekiem sojowym, jajka, odrobinę ulubionej zieleniny (u mnie ostatnio zdecydowanie wygrywa rukola, zaraz po niej plasuje się cykoria albo roszponka). A na drugie śniadanie - do schrupania marchewka  albo sezonowe owoce.

    Gdyby jednak życie było takie proste – a my (ja) w zasadach żywieniowych konsekwentni – nie pojawiłby się tu i ówdzie nadmiar tkanki tłuszczowej. Nie chcę zganiać tego zjawiska na zwalniający z wiekiem metabolizm, ani na antykoncepcję która do otyłości niewątpliwie się przyczynia. Wolę wierzyć, że wypite wieczorem dobre wino czy podjadany - pyszny skądinąd – ser, są głównymi winowajcami.

    Czując w kościach zbliżającą się wiosnę, podjęłam więc próbę zmiany. W domowym zaciszu intensywnie ćwiczę (na razie bez szkody dla kręgosłupa co przytrafiało mi się kilkakrotnie podczas ‘modnych’ aerobików), jednodaniowy obiad jadam najpóźniej do godziny 14, a kolację oddaję wrogowi  (no dobrze - mężowi ;). Na razie szło łatwo. Wiadomo – ferie, dzieci poza domem i ogólnie mniej codzienności na głowie. Jak będzie od poniedziałku? Chcę wierzyć że równie konsekwentnie, trzymajcie więc za mnie kciuki :)

    Na zdjęciu:  grzanki z żółtym serem (gouda), odrobina pasty łososiowej , rukola, koktajlowy pomidorek.

  40. Czy próbowaliście kiedyś sushi z omletem? Ja bardzo lubię taką 'bezrybną' odmianę japońskiego przysmaku.  Co więcej, bawiąc się kolorami (w zależności od nastroju i humoru) często przygotowuje np. tylko żółte wypełnienie, tylko zielone, tylko czerwone.

    Kolorowe sushi
    Poniżej - najczęściej stosowane przeze mnie wypełnienia:
    żółte (omlet, marynowana rzodkiew), 
    zielone (ogórek, sałata, wasabi), 
    czerwone (papryka, surimi, serek).
     

    Zaciekawiłam kogoś? 

    Zachęcam do tworzenia własnych kompozycji. 


  41. Faszerowanego bakłażana zapodają często na zaprzyjaźnionej stołówce, gdzie najczęściej jadam "lunch' (tu specjalne ukłony dla szefa Marka Jaronia , który kilkakrotnie zaopatrywał moje firmowe imprezy). Ukłony składam podwójne - stołówka serwuje bardzo poprawne jakościowo posiłki, często urozmaicając menu o tzw. 'live cooking'. Choć sama zdecydowanie wolę faszerowaną paprykę - bakłażanowi urody nie sposób odmówić. Czyż można się z tym nie zgodzić?


  42. Domowe batoniki musli
    z miłości męża do biegania i mojej miłości do niego ;)


    Inspiracji dostarczył nam niejaki Dariusz Sidor
    Zachęcam do przeczytania zwłaszcza Darka zachęty do wyrobu batoników ;)
     

    Składniki:
    2 szklanki płatków owsianych (górskich)

    1 szklanka mąki pszennej - można nie dodawać, batoniki będą mieć lżejszą konsystencję
    1/4 szklanki poszatkowanych orzechów
    1/2 szklanki oleju z pestek winogron
    2/3 szklanki dobrego miodu (płynnego!)
    1/2 łyżeczki cynamonu
    1/2 łyżeczki soli
    1/3 szklanki suszonej żurawiny

     2-3 łyżeczki sezamu
    odrobina suszonych moreli albo śliwek
    - pociętych na mniejsze cząstki

    1. Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia.


    2. W dzieży miksera mieszamy suche składniki tj. płatki owsiane, orzechy, sezam, żurawinę, śliwki, cynamon i sól.

    3. W osobnym rondelku mieszamy miód i olej - najlepiej miksując je blenderem

    4. Wlewamy zawiesinę do dzieży, ustawiamy mikser na małe obroty i mieszamy. Chociaż masa jest niezwykle gęsta i lepka, KA radzi sobie z nią bez problemu. W innych mikserach zalecam zdecydowanie ostrożność - można spalić silnik.

    5. Przekładamy całość na blaszkę. Niestety, z uwagi na konsystencję - mozolnie wyklejałam masę palcami, a następnie przewalcowałam wysoką, koktajlową szklanką o grubych ściankach. Blachę wstawiamy do piekarnika na około 20 minut. Pieczemy uważając, by nie przypalić ani spodu ani wierzchu batonika. Wyciągamy i studzimy. 
    Zaraz po wyciągnięciu baton jest dość miękki, natomiast po czasie - nabiera twardości. 
    Ja pokroiłam go ukośnie - w typ pierogów leniwych i zamknęłam w szczelnej puszce.

    Składniki:

    2 szkl. płatków owsianych (ja użyłam górskich)
    3/4 szkl. poszatkowanych migdałów
    1/4 szkl. poszatkowanych orzechów laskowych
    1/2 szkl. wiórków kokosowych
    3 łyżki masła
    1/2 szkl. brązowego cukru
    1/3 szkl. miodu
    2 łyżki cukru waniliowego
    1 1/2 łyżeczki cynamonu
    1 łyżeczka soli
    1/2 szkl. suszonej żurawiny
    1 szkl. suszonych moreli

    Przygotowanie:

    Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni. Blaszkę o wysokim brzegu smarujemy delikatnie masłem, wykładamy papierem do pieczenia i tym razem papier znowu smarujemy odrobiną masła.

    W misce mieszamy płatki owsiane, orzechy oraz wiórki. Wysypujemy całość na blaszkę, uklepujemy i wkładamy do piekarnika na około 15 minut. Wyciągamy i zmniejszamy temperaturę do 150 stopni.

    W garnku, na małym ogniu, rozpuszczamy cukier, miód i masło. Usuwamy z ognia i dodajemy cukier waniliowy, cynamon oraz sól. Wlewamy do  płatków i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy suszone owoce, ponownie mieszamy i wysypujemy na blaszkę. Baton ma mieć około 2 cm wysokości. Ręce moczymy w zimnej wodzie i dokładnie wygładzamy powierzchnię dociskając tak by nigdzie nie było pustej przestrzeni.

    Pieczemy około 40 minut. Wyciągamy z piekarnika i studzimy. Zaraz po wyciągnięciu nasz baton będzie jeszcze dosyć miękki natomiast po około dwóch godzinach nabierze odpowiedniej twardości. Porcjujemy według upodobań i dzielimy się batonem musli z najbliższymi...;)
    - See more at: http://www.delimamma.pl/2012/05/domowe-batoniki-musli.html#sthash.xaR2Z1Lz.dpuf
    Składniki:

    2 szkl. płatków owsianych (ja użyłam górskich)
    3/4 szkl. poszatkowanych migdałów
    1/4 szkl. poszatkowanych orzechów laskowych
    1/2 szkl. wiórków kokosowych
    3 łyżki masła
    1/2 szkl. brązowego cukru
    1/3 szkl. miodu
    2 łyżki cukru waniliowego
    1 1/2 łyżeczki cynamonu
    1 łyżeczka soli
    1/2 szkl. suszonej żurawiny
    1 szkl. suszonych moreli

    Przygotowanie:

    Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni. Blaszkę o wysokim brzegu smarujemy delikatnie masłem, wykładamy papierem do pieczenia i tym razem papier znowu smarujemy odrobiną masła.

    W misce mieszamy płatki owsiane, orzechy oraz wiórki. Wysypujemy całość na blaszkę, uklepujemy i wkładamy do piekarnika na około 15 minut. Wyciągamy i zmniejszamy temperaturę do 150 stopni.

    W garnku, na małym ogniu, rozpuszczamy cukier, miód i masło. Usuwamy z ognia i dodajemy cukier waniliowy, cynamon oraz sól. Wlewamy do  płatków i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy suszone owoce, ponownie mieszamy i wysypujemy na blaszkę. Baton ma mieć około 2 cm wysokości. Ręce moczymy w zimnej wodzie i dokładnie wygładzamy powierzchnię dociskając tak by nigdzie nie było pustej przestrzeni.

    Pieczemy około 40 minut. Wyciągamy z piekarnika i studzimy. Zaraz po wyciągnięciu nasz baton będzie jeszcze dosyć miękki natomiast po około dwóch godzinach nabierze odpowiedniej twardości. Porcjujemy według upodobań i dzielimy się batonem musli z najbliższymi...;)
    - See more at: http://www.delimamma.pl/2012/05/domowe-batoniki-musli.html#sthash.xaR2Z1Lz.dpuf
    Składniki:

    2 szkl. płatków owsianych (ja użyłam górskich)
    3/4 szkl. poszatkowanych migdałów
    1/4 szkl. poszatkowanych orzechów laskowych
    1/2 szkl. wiórków kokosowych
    3 łyżki masła
    1/2 szkl. brązowego cukru
    1/3 szkl. miodu
    2 łyżki cukru waniliowego
    1 1/2 łyżeczki cynamonu
    1 łyżeczka soli
    1/2 szkl. suszonej żurawiny
    1 szkl. suszonych moreli

    Przygotowanie:

    Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni. Blaszkę o wysokim brzegu smarujemy delikatnie masłem, wykładamy papierem do pieczenia i tym razem papier znowu smarujemy odrobiną masła.

    W misce mieszamy płatki owsiane, orzechy oraz wiórki. Wysypujemy całość na blaszkę, uklepujemy i wkładamy do piekarnika na około 15 minut. Wyciągamy i zmniejszamy temperaturę do 150 stopni.

    W garnku, na małym ogniu, rozpuszczamy cukier, miód i masło. Usuwamy z ognia i dodajemy cukier waniliowy, cynamon oraz sól. Wlewamy do  płatków i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy suszone owoce, ponownie mieszamy i wysypujemy na blaszkę. Baton ma mieć około 2 cm wysokości. Ręce moczymy w zimnej wodzie i dokładnie wygładzamy powierzchnię dociskając tak by nigdzie nie było pustej przestrzeni.

    Pieczemy około 40 minut. Wyciągamy z piekarnika i studzimy. Zaraz po wyciągnięciu nasz baton będzie jeszcze dosyć miękki natomiast po około dwóch godzinach nabierze odpowiedniej twardości. Porcjujemy według upodobań i dzielimy się batonem musli z najbliższymi...;)
    - See more at: http://www.delimamma.pl/2012/05/domowe-batoniki-musli.html#sthash.xaR2Z1Lz.dpuf
    Składniki:

    2 szkl. płatków owsianych (ja użyłam górskich)
    3/4 szkl. poszatkowanych migdałów
    1/4 szkl. poszatkowanych orzechów laskowych
    1/2 szkl. wiórków kokosowych
    3 łyżki masła
    1/2 szkl. brązowego cukru
    1/3 szkl. miodu
    2 łyżki cukru waniliowego
    1 1/2 łyżeczki cynamonu
    1 łyżeczka soli
    1/2 szkl. suszonej żurawiny
    1 szkl. suszonych moreli

    Przygotowanie:

    Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni. Blaszkę o wysokim brzegu smarujemy delikatnie masłem, wykładamy papierem do pieczenia i tym razem papier znowu smarujemy odrobiną masła.

    W misce mieszamy płatki owsiane, orzechy oraz wiórki. Wysypujemy całość na blaszkę, uklepujemy i wkładamy do piekarnika na około 15 minut. Wyciągamy i zmniejszamy temperaturę do 150 stopni.

    W garnku, na małym ogniu, rozpuszczamy cukier, miód i masło. Usuwamy z ognia i dodajemy cukier waniliowy, cynamon oraz sól. Wlewamy do  płatków i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy suszone owoce, ponownie mieszamy i wysypujemy na blaszkę. Baton ma mieć około 2 cm wysokości. Ręce moczymy w zimnej wodzie i dokładnie wygładzamy powierzchnię dociskając tak by nigdzie nie było pustej przestrzeni.

    Pieczemy około 40 minut. Wyciągamy z piekarnika i studzimy. Zaraz po wyciągnięciu nasz baton będzie jeszcze dosyć miękki natomiast po około dwóch godzinach nabierze odpowiedniej twardości. Porcjujemy według upodobań i dzielimy się batonem musli z najbliższymi...;)
    - See more at: http://www.delimamma.pl/2012/05/domowe-batoniki-musli.html#sthash.xaR2Z1Lz.dpuf
    Składniki:

    2 szkl. płatków owsianych (ja użyłam górskich)
    3/4 szkl. poszatkowanych migdałów
    1/4 szkl. poszatkowanych orzechów laskowych
    1/2 szkl. wiórków kokosowych
    3 łyżki masła
    1/2 szkl. brązowego cukru
    1/3 szkl. miodu
    2 łyżki cukru waniliowego
    1 1/2 łyżeczki cynamonu
    1 łyżeczka soli
    1/2 szkl. suszonej żurawiny
    1 szkl. suszonych moreli

    Przygotowanie:

    Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni. Blaszkę o wysokim brzegu smarujemy delikatnie masłem, wykładamy papierem do pieczenia i tym razem papier znowu smarujemy odrobiną masła.

    W misce mieszamy płatki owsiane, orzechy oraz wiórki. Wysypujemy całość na blaszkę, uklepujemy i wkładamy do piekarnika na około 15 minut. Wyciągamy i zmniejszamy temperaturę do 150 stopni.

    W garnku, na małym ogniu, rozpuszczamy cukier, miód i masło. Usuwamy z ognia i dodajemy cukier waniliowy, cynamon oraz sól. Wlewamy do  płatków i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy suszone owoce, ponownie mieszamy i wysypujemy na blaszkę. Baton ma mieć około 2 cm wysokości. Ręce moczymy w zimnej wodzie i dokładnie wygładzamy powierzchnię dociskając tak by nigdzie nie było pustej przestrzeni.

    Pieczemy około 40 minut. Wyciągamy z piekarnika i studzimy. Zaraz po wyciągnięciu nasz baton będzie jeszcze dosyć miękki natomiast po około dwóch godzinach nabierze odpowiedniej twardości. Porcjujemy według upodobań i dzielimy się batonem musli z najbliższymi...;)
    - See more at: http://www.delimamma.pl/2012/05/domowe-batoniki-musli.html#sthash.xaR2Z1Lz.dpuf
  43. Ci, którzy znają mnie osobiście wiedzą, że mąż biega. Zdecydowanie długie dystanse. Dla mnie są to odległości osiągalne wyłącznie na rowerze - ostatecznie samochodem :) Niemniej, lubię podczytywać "Jego" ulubione magazyny i książki dla biegaczy. Lubię też, gdy podekscytowany kolejnym 'genialnym' przepisem np. w "Runners world" prosi, abym wreszcie zaczęła zdrowo gotować i koniecznie wypróbowała TEN przepis.


    Ostatnio dałam się więc namówić na energetyczne batoniki. I spróbowałam owsianego mleka, które przygotował sam. Trzeba podkreślić, że w jego wykonaniu to wyczyn z kategorii WIELKIE, gdyż mąż nie gotuje wcale.


    Szczególnie polecam mleko owsiane, gdyż bardzo mi zasmakowało.

     Mleko owsiane




    Składniki:

    - 1 szklanka płatków owsianych - u mnie górskie
    - woda mineralna - do połowy dzbanka
    - łyżeczka miodu
    - szczypta soli





    Płatki zalać wodą mineralna, zostawić na noc przykryte talerzykiem. Rano zmiksować i ewentualnie dosłodzić 1 łyżeczką miodu oraz doprawić smak szczyptą soli. Pić łącznie z kawałkami płatków - czyli zdecydowanie nie przecedzać :) Zużyć najpóźniej w ciągu dnia.
  44. Kiełbaski w/g angielskiej bogini tak trafiły w nasze upodobania smakowe, że nie moge się oprzeć aby przepisem się  nie podzielić. Przepis wypróbowałam wprawdzie na świąteczne śniadanie, niemniej  świetnie się sprawdzi jako ciepła przekąska w dowolnej sytuacji - również podczas domowych spotkań z przyjaciółmi. Kiełbaski nie wymagają praktycznie wcale nakładu pracy :) Jedyny minus - przygotowujemy je dzień wcześniej przed upieczeniem.


    Kiełbaski w ostro-słodkiej glazurze z nutką żurawinową

    Składniki:
    buteleczka słodkiego sosu chili (250 ml)
    4-5 łyżek sosu sojowego
    3-4 kopiaste łyżki dżemu żurawinowego
    1 łyżka brązowego cukru
    sok z 1 mandarynki
    sok z 1 limonki
    opcjonalnie: 1 łyżka  gęstego miodu
    20 małych kiełbasek - koniecznie pamiętać trzeba, że to one  - w głównej mierze - zadecydują o powodzeniu. Najlepiej nie ryzykować i kupić te ulubione. U mnie kiełbaski dobrej jakości - z cielęciny i szynki, zakupione w lokalnym sklepie mięsnym.

    Wszystkie składniki na glazurę wymieszać - najlepiej od razu w płaskim, żaroodpornym naczyniu, w którym będziemy zapiekać nasze kiełbaski.  Koniecznie spróbować jej smak - na pewno się Wam spodoba! Zanurzyć dokładnie kiełbaski w glazurze, najlepiej  rolując każdą z osobna, aby równomiernie pokryła się tym lepkim sosem. Zostawić w lodówce na noc.

    Piec w 200 stopniach około 40 minut, pozostawić w stygnącym piekarniku na kolejne 30 minut. Podawać ciepłe, ale nie parzące.
    Sos po upieczeniu koniecznie spróbować ;)

  45. Na szarlotkę w nieco odmiennej wersji, natchnęła mnie koleżanka z pracy - kilkakrotnie przynosząc taką właśnie wersję do "skosztowania". Moja szarlotka wprost rozpływa się w ustach. 
    No i jest dziecinnie prosta. Kuchcik Jucia zdecydowanie to potwierdza :)






    Poniższy przepis na bazie doświadczeń własnych wypieków.
    Modyfikacja dotyczyła m.in.  bezy, którą zrobiłam podobnie jak na Pavlową - z octem winnym

    Na kruchy spód:
        2 szklanki mąki pszennej (300g) - ja użyłam szymanowskiej
        1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
        1 cukier wanilinowy (lub waniliowy ze sklepu ekologicznego - wersja droższa)
        1/3 szklanki cukru pudru
        kostka dobrego masła
        4 żółtka
    Zupełnie przypadkiem trafiły mi się 3 ekologiczne jajka "0" z podwójnymi żółtkami :-)
    Miałam więc w sumie: 6 małych  żółtek + 1 żółtko zwykłej wielkości)

    Na bezę:
    4 białka
    szczypta soli morskiej
    1,5 szklanki cukru pudru
    2 płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
    łyżeczka octu winnego

    Na masę jabłeczną:
        najszybciej - 1 gotowy słoik duszonych jabłek (u mnie z Lidla)
        garść orzechów włoskich - drobno połamanych palcami
        2 szczypty cynamonu
        odrobina bułki tartej do przesypania ciasta

    Mąkę, żółtka, cukier puder, proszek do pieczenia, cukier waniliowy i pokrojone na drobne kawałki masło wyrobić. Dzięki KA - po prostu wrzucam wszystko do dzieży miksera i  wyrabiam wiosłem przy prędkości 2 do uzyskania kruchego ciasta. Nie schładzam ciasta w lodówce, gdyż użyte - zimne masło - po wymieszaniu nadal pozostaje w niezmienionej temperaturze.
    W każdym innym przypadku: wyrabiać  początkowo do uzyskania zacierek, potem do połączenia składników, a gotowe ciasto schłodzić w lodówce przez minimum 30 minut.

    Ubić białka ze szczyptą soli - na sztywno, dopiero wtedy dodawać po 1 łyżce cukier puder, na końcu mąkę ziemniaczaną. Skropić octem sztywną pianę - nadal mieszając.


    Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. 2/3 ciasta rozprowadzić palcami na cieniutką warstwę -  przewałkować i ponakłuwać widelcem. Wierzch ciasta oprószyć bułką tartą, aby pod wpływem wilgotnego musu jabłkowego z ciasta nie zrobił się zakalec.

    Na ciasto wyłożyć jabłka ze słoika - oprószyć cynamonem, a następnie na mus położyć drobiny orzechów.

    Na wierzchu ułożyć pianę - czynnośc nie jest prosta, bo beza jest - przynajmniej u mnie - pięknie sztywna i nie oddziela się od łyżki zbyt łatwo :)
    Resztę ciasta  zetrzeć na tarce - na białko.

    Blachę wstawić do piekarnika nagrzanego do 180°C  (bez termoobiegu!) i piec jakieś 30 minut, do zrumienienia kruchej warstwy wierzchniego ciasta.

    Pycha pycha i jeszcze raz pycha, najlepsze jest nadal cieple, ja po 30 minutach pozostawiłam ciasto w nadal zamkniętm piekarniku.


  46. Zimy dawniej, zaczynały się 1 listopada. Z przepastnych szaf wyciągano lekko zatęchłe kożuchy i futra i dawajże na groby. Pamiętam trzaskający mróz i przenikliwe zimno dopadające nogi, bo kozaki były - jabkby to ująć - nie dostosowane do realiów. O termicznych membranach nikt nie słyszał. Zakładało się przaśne skarpety, dziergane przez babcie na drutach, które ciepła dawały niewiele. Obecnie zim nie bywa, albo raczej ubywa. Z roku na rok.

    W przeddzień sylwestrowej zabawy w nocy nagle się oziębiło i poranek obudził się z lekkim minusem.
    I zrobiło się malowniczo, fotograficznie.
     





    A Nigelli dziękuję za dwa przepisy, które w tym roku ubogaciły nasze bożonarodzeniowe menu.
    Poniżej  bardzo czerwona żurawinowa galareta do mojego żurawinowo-pistacjowego pasztetu :)


  47. Bardzo pogodnych

    rodzinnych

    i smakowitych 

    Świąt Bożego Narodzenia

    Wam życzę.

    Jest piękna pogoda, korzystajmy i cieszmy się radością 

    płynącą z narodzenia Pańskiego.




  48. Bardzo prosta w wykonaniu sałatka. Kto jeszcze nie zna tej wersji -  prędko powinien przepis wypróbować. Zachęcam. Sama zostałam sałatką poczęstowana przez Jolę, rok temu - w zimny, grudniowy wieczór i bardzo mi zasmakowała.

    Sałatka warstwowa Joli :)
    Układamy warstwami w szklanej salaterce:

    seler marynowany - 1 słoiczek (odcedzić na sitku i posiekać. bo nitki są dłuugie)
    1 kukurydza z puszki
    biała część 1 pora pokrojonego w pół-krążki (dobrze, aby por był po pokrojeniu przelany wrzątkiem - na sicie)
    pół słoiczka małego majonezu
    ananasy z puszki - pokroić w cząstki
    20 dkg dobrej szynki - pokroić w kostkę
    3-4 jaja ugotowane na twardo, pokroić w kostkę lub zetrzeć na tarce na dużych oczkach
    1 duże kwaśne jabłko - u mnie to kortland pokrojony w większą kostkę i skropiony sokiem z cytryny
     reszta majonezu
    20 dkg startego żółtego sera (u mnie gouda  z Ryk). Ser kładziemy na wierzch jak pierzynkę. Ścieram na tarce o dużych oczkach.

    Odkładamy na chwile do lodówki.

  49. Crumble robiłam już wcześniej; były i malinowe i śliwkowe, teraz przyszła pora na wersję zimową oparta głównie na jabłkach i uwaga - z dodatkiem niezwyczajnej w polskiej kuchni TONKI (dziękuję BEA).

    Wolne tłumaczenie z wiki:
    Crumble - kruszonka (owoce pod kruszonką), znana również jako brązowa Betty. To danie  pochodzenia brytyjskiego, które może być wykonane w wersji słodkiej lub pikantnej, w zależności od użytych składników. Wersja słodka jest znacznie bardziej powszechna. Słodka odmiana zawiera zwykle duszone owoce zwieńczona kruszonką - czyli mieszaniną tłuszczu (zazwyczaj masło), mąki i cukru. Pikantne wersje wykorzystują mięso, warzywa i sos z serem zamiast cukru.
     
    Popularne owoce stosowane w słodkim crumble to m.in. jabłka, jeżyny, brzoskwinie, rabarbar, agrest, i śliwki. Czasami jest to kombinacja dwóch lub większej liczby owoców.  


    Crumble jabłkowo-malinowe z tonką


    4 jabłka + kilka sztuk malin (mrożonych) 
     pół garści płatków migdałowych
    1 owoc tonki (lub ostatecznie cynamon)
    cytryna - sok
    2 łyżki cukru lub miodu

    1/4 kostki masła
    garść mąki
    garść cukru+ cukier waniliowy

    żaroodporne naczynie

    Na dnie żaroodpornego naczynia ułożyć kilka wiórków masła (pokochałam naczynie z Duki w kształcie kwadratu - lat temu kilka otrzymane od znajomych w prezencie pod choinkę). Obecnie widziałam je w Duce w innych kolorach (niedrogie).

    Jabłka obrać, pokroić w kostkę i do przełożyć naczynia żaroodpornego, tak żeby zakryć dno, jabłka skropić cytryną, a potem rozsypać maliny. Posypać płatkami migdałów (jak kto lubi można dać więcej), zetrzeć tonkę. Posypać cukrem - 2 łyżki lub zamiennie polać miodem (także ze 2 łyżki).

    Przygotować kruszonkę: resztę masła zagniatać palcami z mąką i cukrem (po garści) do uzyskania zacierek - w razie klejącej konsystencji podsypać odrobiną mąki. Sama lubię dodać do kruszonki cukier waniliowy.

     Wstawić na około 30 minut do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni, wyjmować kiedy owoce  pachną oszałamiająco i widać, że puściły sok. Podawać od razu gorące można z lodami waniliowymi.

  50. Przepis na kruche ciasteczka powstał dzięki Tchibo i literkowym napisom, które dostepne były czas temu w ich sklepie. Nieco żmudna okazała się zabawa z wycinaniem i składaniem z nich słów, niemniej posiadając gotowe szablony nabrałam chęci na słodkie wypieki. Julcia rzecz jasna obowiązkowo mi pomagała :)

    Na próbę zrobiliśmy mniejsze ilości ciasteczek (zawsze można pomnożyć razy 2 ).
    Zachęcamy ciepło do ich wypróbowania przepisu - ciasteczka są super kruche i delikatne.

    Przepis na kruche ciasteczka (wigilijne):



    1 szklanka mąki tortowej (150g)
    1 żółtko
    1 cukier waniliowy
    1/3 szklanki cukru pudru
    50 g migdałowych płatków - tartych w blenderze na miałki pył.
    1/2 kostki masła
    2 łyżeczki kwaśnej śmietany ( u mnie 18%)

    Dodatkowo: blacha do pieczenia + papier do wypieków
    foremki do wykrawania ciasteczek
    dodatkowo u nas nowy nabytek - czyli literkowe wyciskanki

    Wszystkie składniki zagnieść na gładkie ciasto, na końcu  wyrobić ręcznie przez chwile - do uzyskania gładkiej kuli, którą umieścić w woreczku foliowym i schować na 10 minut do zamrażalnika. Wyrabiałam ciasto w KA na prędkości 2 przy użyciu wiosła.
    Wałkować cienkie ciasto na podsypanym mąka blacie.
    Wykrawać dowolne kształty, delikatnie przenosić ciasto nożem na papier do pieczenia - na blachę. Wyciskać ostrożnie dowolne napisy.
    Piekarnik nagrzać do 180 stopni.

    Piec 13-14 minut w 180 stopniach góra- dół. Wyciagać blachę niezwłocznie przy zrumienieniu ciasteczek, odczekać chwilę i ostrożnie przenosić je na talerz lub kratkę.
    Ciasteczka zajadać ze smakiem- można je też polukrować, u nas za ozdobę wyjątkowo służą napisy :)

  51. Lasagne sama w sobie jest czasochłonna. Najbardziej "nie lubię' - jeśli w ogóle w takich kategoriach można tego określenia tu użyć - podgotowywać płatów makaronu. Niemniej, efekt końcowy wart jest tego "cierpienia". Poniższy przepis stanowi połączenie własnych, bezmlecznych doświadczeń kucharskich i podpowiedzi z książki pt. 'Gotuj z Kitchenaid'

    Składniki na 4 porcje:
    paczka bezjajecznych płatów makaronu na lasagne (u mnie marki Tesco)
    400-500g mielonego mięsa (u mnie 1 pierś z kurczaka + 1 mniejsza polędwiczka wieprzowa wszystko własnoręcznie zmielone)
    1 opakowanie przecieru pomidorowego
    1 dojrzały pomidor bez skóry
    1 cukrowa cebulka
    2 ząbki czosnku
    mozzarella
    oliwa z pestek winogron

    Na beszamel:
    mąka + masło (zamiennie olej z pestek winogron)+woda mineralna niegazowana,

    Przyprawy:
    sól, pieprz,
    majeranek i tymianek (suszone) - po szczypcie
    gałka muszkatołowa

    Na początku przygotować mięsny farsz:
    Zmielone mięso podsmażyć na oliwie razem z cebulką pokrojoną w kosteczkę, dodając pod koniec smażenia przyprawy (sól, pieprz, majeranek, tymianek i wyciśnięty przez praskę czosnek). Zalać  przecierem i dodać pokrojonego w kostkę pomidora - smażyć na małym ogniu około 10-15 minut.

    W drugim etapie przygotować beszamel:
    łyżkę masła roztopić na dużej patelni, dodać 2 łyżki mąki - wymieszać i smażyć aż  skałdniki ładnie się połączą, na koniec dolewać po odrobinie wody - aby nie powstały grudki. Sos doprawić szczyptą soli, gałki muszkatołowej i odrobiną pieprzu. Zdjąć z gazu - patelnie trzymać przykrytą, aby na wierzchu beszamelu nie utworzył się brzydki kożuch.

    W etapie trzecim podgotować płaty makaronu:
    Płaty ciasta podgotować w płaskim, dużym garnku, w osolonej wodzie, przez 8-10 minut. Ważne, aby nie gotować więcej niż 4 sztuk i w czasie gotowania nie dopuścić do sklejenia ciasta. Następnie płaty ostrożnie wyjmować łyżką cedzakową, lekko osączając je z wody. Przekładać od razu na wysmarowane oliwą naczynie do zapiekania.
    Na makaron rozsmarować 1/3 farszu mięsnego - pokryć beszamelem.
    Położyć kolejną warstwę makaronu. Czynności powtórzyć 2x kończąc beszamelem. Beszamel na wierzchniej, ostatniej warstwie dokładnie rozsmarować - tak aby nie zostały nawet odrobinki ciasta nim nie pokryte. Ciasto o którym zapomnimy/przeoczymy w trakcie pieczenia po prostu się zeschnie.
    Na beszamel dać mozzarelę - rozrywając ją rękami na strzępy. Zapiekać w 180 stopniach około 15-20 minut nie dopuszczając donadmiernego spieczenia się sera. Podawać od razu - gorące, można serwować z półmiskiem róznokolorowych salat i zielonego ogóra w sosie winegret.


  52. Bardzo dobry serniczek, z urzekającym czarnym spodem.

    Spód
        100 g masła
       3 paczuszki ciasteczek Oreo- same czarne krążki - masę usuwałam nożem

    Masa dyniowo-serowa
       200g pure z pieczonej dyni
       500 g serka śmietankowego
       1 cukier waniliowy
        1/2 łyżeczki cynamonu
        1 -2 łyżki cukru pudru 
    żel-fix do serników na zimno

    Na początku należy przygotować pure z dyni.

    Pure z dyni:
    Dynię bez pestek i skóry kroimy na kawałki, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Blachę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 st. C.
    Pieczemy ok 40 minut - lub do czasu gdy miąższ będzie  miękki. Niekiedy warto odwrócić po połowie czasu pieczenia kawałki dyń na drugą stronę
    Dynię z blachą wyjmujemy z piekarnika, pozwalamy nieco ostygnąć, przekładamy do wysokiego pojemnika i miksujemy do konsystencji pure.



     Wykonanie spodu sernika:
    1. W rondelku na niewielkim ogniu rozpuszczamy masło, ciastka rozdrabniamy blenderem - u mnie prawie do konsystencji mąki.
    2. Okrągłą formę  - średnica 23 cm natłuszczamy odrobiną masła i wykładamy papierem do pieczenia.
    3. Rozpuszczone masło mieszamy z okruchami ciastek za pomocą łyżki. Tak otrzymaną masą wykładamy na papier na blachę - wyrównując łyżką powierzchnię. Blachę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 st. C. Pieczemy 10 minut. Po tym czasie wyjmujemy i odstawiamy do ostygnięcia.
    Wykonanie masy serowej:
    Ser ubijamy na niskich obrotach, następnie dodajemy pure z dyni, cynamon, cukier puder i cukier wanilinowy.  Masa jest raczej rzadka. Dodajemy stopniowo (przygotowany w/g przepisu z opakowania) żel-fix do serników na zimno.

    Na przestudzony spód wylewamy masę serową.
        
    Wstawiamy do lodówki - min. 2 godziny. Wierzch posypujemy kakao - przez sitko i najlepiej z motywem halloweenowym.
    Smacznego!

    Serniczek to także moja druga propozycja do tegorocznego Festiwalu dyni. Bea - kolejny  raz dziękuję Ci za dobra zabawę :0)

  53. Na Festiwal Bei zapodam  nietypową Dyniową zupę-krem na dyni pieczonej:


    Składniki:

    200 g czyli nie za duży kawałek dyni najlepiej o mocno pomarańczowym wnętrzu - pokrojonej na mniejsze cząstki (miałam niestety dynię piżmową, o mdłym odcieniu - za to w smaku bardziej słodką)
    pół szczypty suszonej papryczki chilli
    szczypta lub dwie soli
    oliwa z oliwek

    2 marchewki karotki
    1 ziemniak
    ząbek czosnku
    1 serek topiony
    masło 
    olej z pestek winogron lub oliwa z oliwek

    Na grzanki: bułka kajzerka + kolejny ząbek czosnku + masło


    W pierwszym etapie pieczemy dynię:
    1. Piekarnik nagrzać do 200 stopni.

    2. Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.

    3. Dynię pokroić w poręczne kawałki - odkroić skórę

    4. Dynię wyłożyć na blachę w luźnych odstępach. Skropić oliwą z oliwy, posypać solą i ciutką chili (na prawdę dużo mniej niż szczypta - sama używam suszonej papryczki chili z młynka - wystarczają 2 obroty górnego pokrętła).

    5. Piec w piekarniku 30minut.

    W drugim - przygotujemy krem z dyni:
    W garnku 1,5 litrowym zalać wodą marchewkę, upieczona dynię i ziemniaczka (wszystkie warzywa obrane i pokrojone). Dodać łyżeczkę cukru, łyżeczkę masla i łyżkę oliwy z pestek winogron. Odrobinę soli - do smaku. Zagotować - do miękkości marchewek.

    W międzyczasie pokroić kajzerkę na małe kostki - podpiec na patelni ma maśle, z ząbkiem czosnku przeciśniętym przez praskę.

    Zupę należy następnie zmiksować, dodając wycisnięty ząbek czosnku i serek topiony.
    Krem podawać gorący, ozdobiony podpieczonymi grzankami z bułki kajzerki. Do zdjęcia krem oprószyłam drobinkami suszonej, ostrej papryczki.

  54. Niezawodnie zamierzam się do zabawy przyłączyć.


    W poprzednich edycjach, dzięki Festiwalowi odkryłam m.in:

    w 2012 roku:

    1. Delikatną zupę dyniowa z mleczkiem kokosowym



    2.  Kruche ciasteczka z dyniowym musem

    3. Kurczaka w sosie dyniowym - zdecydowanie nr 1 :)


    4. tosty z dynią

    5. a nawet pizza z dynią :)

    Jednak najlepiej rozsmakowaliśmy się w dyni pieczonej z 2011 roku, którą ostatnio używam również jako bazy do dyniowego kremu. Ale o tym sza... zgłoszę przepis w tegorocznym festiwalu :)





  55. Znalazłam na blogu "Oderwane przyklejone"
    To ciasto chodziło za mną od dawna. Ileż to razy wyrzucałam czarniejące banany z poczuciem lekkiego wstydu, bo gdzieś na dnie  mej świadomości tkwił istniejący w realu przepis na ciasto z użyciem takich właśnie bananów. Wreszcie znalazłam, wykorzystałam i co ciekawsze sprzedałam dalej ;)

    Piekłam z modyfikacjami,  bez nich chyba jeszcze nigdy się nie obyło :)
    Poniżej mój lekko zmieniony przepis na ciasto bananowe Nigelli.

    Bananowe ciasto z ogromną ilością orzechów i rodzynek

    Składniki:
    2  czerniejące banany (czyli bardzo dojrzałe, co czyni je w smaku dziwnie słodkawymi)
    125 g masła
    pół szklanki cukru trzcinowego
    2 jajka
     175 g mąki pszennej (ostatnio nagminnie kupuję tortową)
    mała paczka dorodnych rodzynek sułtanek
    odrobina rumu - ot tyle by wystarczyło do zanurzenia w nim rodzynek (na dnie filiżanki)
    2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
    pół łyżeczki sody
    pół łyżeczki soli
    cukier wanilinowy lub waniliowy (w zależności od zasobności kieszeni; ten wanilinowy to koszt ok. 89 gr; ten  prawdziwy z drobinkami wanilii kosztuje w pobliskim sklepie ekologicznym1,80 zł)
    3/4 szklanki szklanki posiekanych orzechów (u mnie - włoskie)


      
    Dodatkowo:
    mała keksówka
     papier do pieczenia (lub zamiennie masło i bułka tarta do wysmarowania formy)



    Etap pierwszy - i pamiętajcie - koniecznie zawsze od tego zaczynać!
    Rodzynki przełożyć do malutkiego garnuszka, zalać rumem - tak aby sięgał  on do 1/3 ich wysokości, całość zagotować. Pozostawić w garnuszku z ognia,  aż rodzynki wchłoną cały płyn. Jeśli ciasto robimy  'na ostatnią chwilę' - rodzynki zostawić na tyle, ile czasu zajmie przygotowanie reszty ciasta ;) A przed dodaniem do ciasta koniecznie osączyć.

    Etap drugi
    Suche składniki czyli: mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól przesypać  np. do głębszej salaterki i wymieszać łyżką.
    Masło roztopić, odrobinę przestudzić.
    Banany rozgnieść widelcem.

    Roztopione masło ubić z cukrem, nadal ubijając dodać po jednym jajku. Następnie dodać rozgniecione banany.  Potem porcjami - mąkę wymieszaną z innymi suchymi składnikami. Na końcu dodać orzechy i  osączone rodzynki.

    Piekarnik rozgrzać do 170 stopni. Formę keksówkę , wysmarować odrobiną masła i wyłożyć papierem do pieczeni lub oprószyć bułką tartą.
    Ciasto przełożyć do keksówki, wstawić na środkową półkę piekarnika i piec około 1 godziny.  Czas pieczenia może być nieco dlższy - koniecznie sprawdzić patyczkiem czy ciasto jest gotowe.
    Jak zwykle - suchy patyczek, bez przylegających drobin surowego ciasta to znak, że pieczenie należy zakończyć. Nie pomylić przypadkiem z patyczkiem mokrym od przypadkowo nadzianej rodzynki ;)

    Po wyjęciu formy z piekarnika, odczekać aż ciasto nieco przestygnie, próbowałam  je jeszcze lekko ciepłe - i było prosto fakt ujmując -fantastyczne.

    Ze spraw istotnych - użyłam bardzo dobrej jakości masła, a keksówkę wysmarowaną masłem oprószyłam bułką tartą. Ciasto było lekko chrupiące i doskonale dzięki zwiększonej ilości orzechów i rodzynek  - a jednocześnie zmniejszonej (w stosunku do oryginału) ilości bananów.

    Polecam bardzo to jesienne, bananowe cudo!
  56. Po podróży do Sztokholmu pozostały wspomnienia i liczne fotki. I jak to zwykle u mnie bywa, nie zdołałam znaleźć chwili, aby napisać coś więcej. Do dziś.

    No właśnie, a wszystko zaczęło się od słoika.

    Będąc w Szwecjo objadaliśmy się nieznanymi w Polsce smakami.
    Bo czyż znane jest komuś połączenie np. śledzi ze skórką pomarańczową i ziarnami ziela angielskiego w lekko słodkiej zalewie? Albo w zalewie z cynamonem? Raczej nie. Skupiliśmy się więc na kosztowaniu tych nieznanych i zaskakujących połączeń. Z całkiem pozytywną dla nas samych reakcją typu "dziwne ... ale smaczne"
    Kilka słoików śledzi przypłynęło z nami do domu. Te mniejsze - po spożytkowaniu - pomyłam, aby później wykorzystywać do bełtania śmietany. Zmywarka, jak zwykle, pięknie poradziła sobie z resztami śledziowego zapachu, nie zdołała jednak zmyć kolorowych naklejek. Na szczęście. Ilekroć biorę do ręki słoik, aby zabielić zupę śmietaną - w pamięci odżywa smak niezwykłych połączeń.
     Tu - pomarańczowa skórka i ziele angielskie.
    Poniżej inna kompozycja - i  zagadka jaka? Podpowiedzi udziela nakrętka ;) Może ktoś się pokusi o udzielenie odpowiedzi.

    Nieszczęściem, szwedzkie jedzenie kojarzy się wszystkim z Ikeą i nieśmiertelnymi klopsikami mięsnymi (Kotbullar), które serwowane są z ziemniaczanym pure, sosem oraz równie popularnym dżemem z borówki.
    Można narzekać, ze nie wiadomo co w mięsie jest,  dlatego niezdrowe, nieekologiczne, i że w ogóle mięsne, a przecież świat zmierza w kierunku wegetarianizmu.Ja odpowiem tak: te mięsne klopsiki wielkości włoskiego orzecha będą na pewno ciekawą alternatywą dla naszych mielonych, sos z borówek słodkością  skusi niejednego niejadka, a ziemniaczane pure to żelazny kanon polskich zestawów obiadowych. Dlaczego więc narzekamy? Jeśli klopsiki zrobimy sami - na własnoręcznie zmielonym mięsku, z dodatkiem świeżej natki, szczyptą np. kolendry, żółtka - będzie to najbardziej ekologiczne i zdrowe jedzenie pod słońcem. A narzekamy, bo taka już nasza -  polska -  natura.

    Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej? No niekoniecznie. Dlatego przemycajmy nieznane nam, ale przecież przez innych odkryte, połączenia. Gdy za oknem plucha i słota albo przenikliwy ziąb, rzućmy od czasu do czasu na talerz naszym dzieciom, mężom, wreszcie samym sobie "łychę" krwistoczerwonego dżemu z zatopionymi kulkami borówek.
    Jak powiedział Pan Makłowicz - słodkie dżemy (z których także słyną Szwedzi) to jeden ze sposobów na radzenie sobie z depresją spowodowaną brakiem słońca.

    Dzisiaj za oknem zrobiło się szaro, jesiennie i deszczowo. A przecież wciąż mamy letnie wakacje.
    Dlatego, już tęskniąc za słońem, polecam Wam ikeowy zestaw obiadowy: klopsiki z ziemniaczanym pure i borówką.

    Klopsiki:
    Suchą bułkę namoczyć w przegotowanej, letniej wodzie. Wołowinę (lub inne dowolne mięso) dokładnie umyć, pokroić i zmielić. Wymieszać mięso z posiekaną cukrową cebulką, łyżką posiekanej zielonej pietruszki, odrobiną soli i pieprzu, wreszcie odsączoną bułką. Całość raz jeszcze zmielić. Dodać 2 żółtka. Zmiksować, aż osiągnie kremową konsystencję. Zwilżonymi w zimnej wodzie rękami formować malutkie kulki wielkości orzecha włoskiego. Surowe klopsiki gotować w osolonej wodzie około 6 minut. Ugotowane mięsne kulki można skropić olejem (u mnie olej z pestek winogron) i opiec w piekarniku - z wykorzystaniem funkcji 'grill' lub podpiec na patelni - wykorzystując reszki tłuszczu do zrobienia sosu.







  57. Z wiki: 
    popsicle 
    freeze pop
    ice block 
    ice pop 
    freezer po
    icy pole 

    Ice lolly or lolly-ice
    Domowe lody z zamrożonych soków owocowych, zmiksowanych owoców lub mieszaniny tychże składników. Najprostsze pod słońcem. Z dużą ilością dobrej zabawy. Ale po kolei.

    Pierwsze powinno pojawić się tutaj pytanie czy są w ogóle osoby, które lodów nie lubią?
    Tak, zdecydowanie. A przynajmniej ja jestem typowym lodowym niejadkiem.

    Wyjątek stanowiła ciąża z Dominiką, kiedy to lodami (mlecznymi) objadałam się bez opamiętania. Ale kobiecie w ciąży wybacza się czasowe zachcianki, więc tamten okres się nie liczy ;) Lodów jak nie lubiłam, tak nie lubię. Przechodzę obojętnie nad pojawiającymi się lodowymi nowościami, o ile w ogóle obojętnym można być wobec nieśmiertelnego "Mamo, mogę lody ?" :)

    Jednak od kiedy modne stały się sorbety i lody z niecodziennymi dodatkami - raczej z ciekawości niż potrzeby chwili pozawalam sobie na jedną, malutką kulkę. Obojętnie jednak nie mogłam przejść obok cudnie wydanej książeczki "Ice lollies" wypatrzonej pośród wyprzedawanych akcesoriów TK MAX.
    Dlatego odkurzyłam zapomniane formy do lodów (IKEA) i zabralam sie do roboty.
    Proces trudny nie jest - poradziła sobie nawet moja najmłodsza, 4-letnia pociecha.

    Mandarynkowe Ice-lollies


    Składniki (na 3 foremki do lodów):
    4 mandarynki
    foremki do lodów

    Z mandarynek wycisnąć sok, przelać do lodowych foremek, włożyć patyczek, mrozić przez co najmniej 4-6 godzin. Przed podaniem pojemniczek polać gorącą wodą, aby lody zechciały go opuścić. Zjadać niezwłocznie. Mandarynki mielismy dojrzałe, niezwykle soczyste i bardzo słodkie. A po zamrożeniu, sok z nich wyciśnięty okazał się przepyszny.

    To oczywiście najprostszy ze sposobów, można bawić się bez końca z mieszaniem smaków, dodatkiem owocowych cząstek, jogurtu albo skondensowanego mleka, miodu, chili, aromatów lub naturalnych przypraw. Granice narzuci wyłącznie nasza wyobraźnia.
     


  58. Chorwacja - nasza wakacyjna miłość. Jesteśmy jej wierni od co najmniej 10 lat. Tak to wtedy porzuciliśmy dumny, aczkolwiek chmurny Bałtyk na rzecz spokojnego Adriatyku. Poznawaliśmy Chorwację w czasach, gdy nie była jeszcze tak popularna wśród naszych rodaków. I tak - szczerze, tęsknie za tamtym okresem. Co ciekawe, z roku na rok Chorwacja robi się coraz bardziej zatłoczona, droga, turystyczna, a my za każdym razem uciekamy od tego wakacyjnego zgiełku, szukając spokoju. I znajdujemy "namiastki" na wyspach , w malutkich rybackich wioskach, leniwie skąpanych w upale, gdzie nikomu się nie spieszy, nie ma pamiątek, leżaków i ... nudystów.

    Dziś pierwsza odsłona "mojej"Chorwacji. 
    Skąpana w turkusach. W słonym smaku Adriatyku na ustach
    Częstujcie się. 
     
  59. Decydując się na wakacje w Czarnogórze kierowaliśmy się opiniami zaufanego globtrotera. Pozwólcie, że nie zdradzę  kim jest. Przydatne wskazówki uzyskane w trakcie wielu poprzednich wypraw i tym razem okazały się w kilku sprawach bezcenne. Dzięki nim uniknęliśmy rozczarowania np. wszechobecnym brudem, mogąc pozwolić sobie w pełni rokoszować się urokiem tego wciąż mało znanego w Polce kraju.

    Warto dobrze zaplanować swoją wakacyjną podróż i uparcie szukać tego, co nam najbardziej odpowiada.
     My niewątpliwie szukaliśmy spokoju i piękna przyrody, marząc jednocześnie by przy okazji dzieci mogły wyszaleć się w morzu, budując zamki piasku. Był więc i spokojny Adriatyk z lekkim szaleństwem na wodnych skuterach przy gwarantowanej pogodzie i zamki budowane z pasją.
     Było chwilami tak smacznie, że aż niewyobrażalnie by takich doznań smakowych mogły dostarczyć 'zwykle' pomidory, arbuzy czy ... smokwy.
     (O tym, czym są smokwy przeczytacie za chwilę).
    Było pięknie, romantycznie, cudownie...


    Na progu tegorocznych wakacji życzę Wam równie wspaniałych, niezapomnianych  chwil.

    A poniżej krótka fotorelacja.

    Stary Bar i ruiny średniowiecznego zamku



    Pyszne oliwy serwowane do posiłków, w urokliwych okolicznościach ruin i zachodzącego słońca.
    Kotor, który bardzo przypomina wyglądem chorwackie miasta Split, Trogir... to obowiązkowy punkt na trasie zwiedzania Czarnogóry. Kręte, niekiedy ostro wspinające się pod górę uliczki, nie są niestety dostępne dla spacerówki. Początkowo nieco się gubimy w tej plątaninie zaułków, jednak po 20 minutach plątanina wydaje się coraz bardziej znajoma, a punkty charakterystyczne wyznaczają obecne wszędzie sklepiki z pamiątkami. Obowiązkowo zaopatrujemy się w kilka drobiazgów i nieco zmęczeni szukamy miejsca na lunch.





    Znajdujemy ... Ciekawe doświadczenie kulinarne ...
    Na zamek trzeba wspinać się bardzo wysoko, ... niemniej warto.


    Ulcinj - o północy na ulicach wre życie... 

    Bliskość Albanii sprawia, że jest to bardzo muzułmańskie miasto, z całym urokiem "męskiego" życia na ulicy, brakiem alkoholu w knajpach, śpiewną muzyka dobiegającą z meczetów. Jest również bardzo tanio. Trafiliśmy na kilka wyśmienitych piekarni ("pekara"). Nie polecam jednak nikomu centrum Ulcinj jako celu podróży. Tutejsza plaża miejska - zwana Małą Plażą to nawet nie 'naparstek' tego, co oferuje Wielka Plaża położona raptem kilka km dalej na obrzeżach Ulcinj.

    Jedyny mankament to zwykle nawet godzinny korek, który czeka na spragnionych wrażeń miejskich - turystów z Wielkiej Plaży. My korzystaliśmy z poleconego, doskonałego objazdu, którym wprawdzie nadkładało się drogi do centrum ale ... zamiast wdychać spaliny, spotykaliśmy na drodze wolno spacerujące żółwie, i niekiedy wracające z pastwisk owce. Pewnego razu kupiliśmy na przydrożnym straganie "smokwy" - Julcia się nimi zajadała. Smokwy okazały się być figami, tyle że u nas świeże są prawie nieznane.



    Zatłoczona odpychająca ... Mała Plaża w centrum Ulcinj

    Bezkres i lazur Adriatyku  - poza miastem




     Zaułki Ulcinj


    Wielka Plaża 
    Główną atrakcją są płytkie wody Adriatyku, bezchmurne niebo i 12 km piaszczystych plaż w kolorze brudnej ziemi.  Plaże - od świetnie zagospodarowanych z parasolami i leżakami, a nawet domkami otulonymi zwiewną tkaniną, poprzez połacie ziemi niczyjej, na której walają się śmieci i wypasają krowy.
    Zresztą, śmieci i krowy są wszechobecne - spotkacie je nie tylko na plaży.
    Leżaki oczywiście płatne, jeśli jednak dotrzecie na plażę po godz. 16 nikt opłatą was nie obarczy. Chętnych na zachody słońca jest jednak niewielu. Co ciekawe,  na chorwackich plażach potrafiliśmy spędzać czas nawet do 9 wieczorem, tutaj godz. 18 stanowiła niepisaną, umowną porę o której wszyscy z plaży schodzili.


    Stara Maslina
    Warto także zobaczyć najstarsze oliwne drzewo w Europie - niestety dostępne tylko dla najbardziej wytrwałych podróżników - droga jest kiepsko oznaczona, byliśmy blisko zrezygnowania. Co ciekawe, drzewo nadal żyje i rodzi owoce.



    Niestety wracamy .... aby nieco skrócić podróż samochodem i chwilę wypocząć, decydujemy się na  prom.



     Podróż umila Radio SRAKA :)

  60. Już o nich pisałam, ale przypomnę gdyż ostatnio zrobiły furorę ;)

    Bo przecież połączenie truskawek i łososia nieodmiennie zachwyca.
    Tak więc, moje zgrillowane szaszłyczki urzekły  małych i dużych.

    Ps. Mnie, jak zawsze,  .. urzekła kaszanka ;) Ale o tym .. szaa :)



  61. Zródlo:
    http://bakeandtaste.blogspot.com/2012/05/ciasto-ala-szarlotka-z-konfitura-z.html
    Bardzo kruche ciasto z konfiturą z rabarbaru.
    Uwaga: Zmieniłam ilość dodanego masła, oraz odrobinę skład konfitury.


    Ciasto:

    250 g mąki
    200 g masła, schłodzonego
    1/4 szklanki brązowego cukru
    1 łyżeczka proszku do pieczenia
    1 żółtko
    1 kopiasta łyżka kwaśnej śmietany 18%
    1 cukier waniliowy



    Konfitura:

      6 -7 łodyżek rabarbaru
      50 g brązowego cukru
      1 cukier waniliowy 

    Dodatkowo: odrobina cynamonu - 2 szczypty, bułka tarta do wysmarowania blachy i cukier puder do posypania gotowego ciasta

    Wykonanie:
    Najpierw konfitura, potem ciasto.
    Rabarbar obrać, umyć i pokroić na 1-2 cm kawałki. Na patelni lub nierdzewnym rondelku z nieprzywierającym dnem dusić do miękkości rabarbar, cukier i cukier waniliowy. Ja podlałam to dodatkowo odrobiną wody -  jakieś 2 łyżki. Można konfiturę spokojnie przykryć przykrywką i dusić do miękkości na wolnym ogniu pod przykryciem - co jakiś czas mieszając aby nie przypaliła się od dołu. Zdjąć pokrywę, zwiększyć ogień, mieszając odparować ewentualny nadmiar płynów. Konfitura  jest gotowa gdy ma gęstą konsystencję.
    Wszystkie składniki ciasta zagnieść - masło pokrojone w kosteczkę ułatwi nam zadanie, ja miksuje kruche KA więc jest zimne i nie schładzam już go w lodowce, niemniej przy ręcznym wyrabianiu ciasta należy je obowiązkowo schować zawinięte w woreczek foliowy do lodówki na 30 minut.
    Piekarnik nagrzać do 160 stopni (bez termoobiegu).
    Blachę wysmarować odrobiną masła, posypać bułką tartą. wyłożyć 2/3 ciasta  - cienko rozwałkowując - ja wałkowałam to na blasze.
    Rozłożyć konfiturę, a na wierzch zetrzeć resztę ciasta. Wstawić do piekarnika i piec na złoty kolor, przez około 35 minut. Końcówkę dopiekalam w 17 stopniach z termoobiegiem - sprawdzając co chwilę czy jest już ładnie  zezłocona.  Na końcu przestudzone ciasto posypać cukrem pudrem i podawać
    Smakuje wybornie :)









  62. Jak tu nie ulec pokusie  - na  to "prawie" bento, gdy ziemniaki królują w nim jako główny składnik?
    Podaję za KukBuk:


    Wiosennie lekka sałatka z ziemniaków i rzodkiewki

    Składniki
    kilka sztuk ugotowanych ziemniaków (ja preferuję żółte odmiany)
    młode rzodkiewki
    koperek - kilka łyżeczek posiekanego plus odrobina  młodego, cienkiego szczypiorku
    jogurt naturalny
    sól, pieprz

    Ugotowane ziemniaki pokroić w mniejsze cząstki, rzodkiewki dobrze oczyścić i pokroić w ćwiartki.
    Wszystko razem wymieszać  - doprawić solą i pieprzem, posypać koperkiem.
    Zostawić na chwilę, aby się przegryzło.

    Zapakować w pojemniczek i zabrać ze sobą do pracy, albo  najlepiej  - zajadać czytając ostanie wydanie KukBuk.
    Smacznego!

  63. Miało być lekko i szybko.
    Prosto - a jednak z lekkim wyrafinowaniem.
    Energetyzująco, a zarazem odświeżająco.
    Nutka słodyczy wcale by nie zaszkodziła ... i ciut ostrości.
    No chodziło to za mną, chodziło i w końcu się wykluło.
    Pięknie zielona sałatka z truskawkami, fetą i ciekawym dressingiem.

    Nic tylko zajadać i cieszyć się "nadejszłą" wiosną.


    Składniki: 
    • mieszanina  zielonej sałaty - porwanej na mniejsze kawałki i rukoli 
    • kilka truskawek 
    • pół opakowania sera typu "feta" - rozdrobnionego na cząstki 
    • świeży zielony koperek - odrobina 
    • ocet balsamiczny Leonardi o smaku czereśniowym

    Dressing: 3 łyżki oleju z pestek winogron + sok z połówki cytryny + 2 szczypty brązowego cukru - składniki wymieszać np. w małym słoiczku, energicznie wstrząsając pojemniczkiem (oczywiście z zamkniętym wieczkiem).

    Na półmisku rozłożyć osuszoną sałatę, pokrojone truskawki, fetę. Delikatnie wymiesać z siekanym koperkiem. Polać dressingiem, znów delikatnie wymieszać. Na końcu całość udekorować najlepszym na świecie Octem balsamicznym -  Leonardi - o smaku czereśni.
    Sałatkę zabrać ze sobą do pracy.
    Pałaszować wzbudzając lekką zazdrość koleżanek.
    Hej!
  64. Zwiedzając w czasie majówki sztokholmski Skansen,  podziwiam sceny żywcem przeniesione z obrazów Bruegel'a. Kto bardziej odważny (obowiązkowo nastolatki) - próbował sił na szczudłach. A Julcia popychała kółko patykiem i skakała w worku.





    Potem przytrafia mi się nie lada gratka, zaglądajac do jednego z domów - odkrywam kipiące w nim życie, i ... gorące placki - do jedzenia. Z ciekawością obserwuję toczący się proces wypieku. Jednocześnie, przypominam sobie moją babcię, która mieszkając na wsi, wypiekła podobne placki - tyle, że podłużne i najczęściej będące pozostałością ciasta z wyrobu makaronu. My dzieci, ustawialiśmy się po nie w kolejce. Placki parzyły palce, były lekko brudne od płyty z tradycyjnego pieca i ... doskonałe.
    Tutaj, w Skansenie również ustawia się kolejka chętnych, a gorące placki trafiają w ręce szwedzkich dzieci. I nasze. Rzecz jasna :)

    Zwróćcie uwagę na kształt wypukłości na walkach :)








     A tu - tradycyjne stroje z epoki (16 wiek)  plus piękna muzyka.



  65. A było tak: najmodniesza burgerownia w Sztokholmie - obowiązkowa kolejka. Stoimy w strugach deszczu, przed wejściem - na zimnie, przy zacinającym, północnym wietrze... Czy warto było.?
    Tak zdecydowanie,  w środku - cieplutko, przytulnie. Szybka obsługa, parujące  - świeże hamburgery, podane w koszyczku z frytkami. Do tego organiczna herbata, i ciepłe mleko dla dzieci.
    Wokół nas tłum, luźne rozmowy, przerywane zagłębieniem się w smakowite kąski hamburgerowych buł.
    Na blacie ciekawie wydana książka o początkach lokalu i wiele przepisow - niestety po szwedzku, w dodatku w cenie 200 ichnieszych koron. Jak dla mnie -  za droga i w dodatku w języku nieznanym, Niemniej są tam zdjęcia - te urzekają, porywają. Zachłannie wertuję publikacje,  strona po stronie. Myślę " Ktoś kto niewątpliwie ma  fotograficzne "oko" je zrobił" Przemawiają, nie trzeba znać szwedzkiego, by się zachwycić, zrozumieć. Ja więc się zachwycam, żałuję jednak 200 koron ;)

    - No więc tak, na zawsze  - w pamięci ten chłodny majowy wtorek pozostanie. I Flippin' Burgers.














  66. Żurek. Wielkanocne śniadanie bez tej zupy? Po prostu się nie da. Toż to tak, jakby wyobrazić sobie Święta Wielkiej Nocy bez jajek. Z drugiej strony, żurek na zakwasie kojarzy mi się nieodłącznie z górami. To najczęściej serwowana tam zupa (dobrze, dobrze - zaraz obok nieśmiertelnej kwaśnicy). Dobry żurek może się śnić po nocach. Można po cichu marzyć o żurku w chlebie. A najlepszy jak dotąd - jadłam w karczmie Pana Twardowskiego.


    Do przygotowania potrzebne będą:

    biała kiełbaska  (lubię gotować żurek na cieniutkich białych kiełbaskach z Sokołowa - są małe więc liczę po 1 szt. na każdą osobę)
    żytni zakwas - najlepiej ekologiczny lub zrobiony samemu -  1/2 słoiczka
    3 mniejsze ziemniaki
    2 - 3 sztuki suszonych grzybków
    kromka lub dwie dwudniowego chleba na zakwasie
    filiżanka gęstej śmietany 18%
    majeranek (2 szczypty)
    sól, pieprz, pół łyżeczki czerwonej vegety

    Dodatkowo: jajka ugotowane na twardo - po jednym na każdą osobę (często podaję jaja przepiórcze)

    Ziemniaczki obrać, pokroić w kostkę.  W 2,5 l  zimnej wody ugotować w całości kiełbaski, pokrojone w kostkę ziemniaki i suszone grzybki (bez namaczania). Do wody dodaję od razu sól, vegetę oraz wykonuję kilka obrotów młynka z pieprzem. Po około 10 minutach, czyli kiedy ziemniaczki będą prawie miękkie, należy dolać zakwas i śmietanę (ekologiczny zakwas, który kupuję ma konsystencję gęstej galarety, dlatego  przed dolaniem do garnka roztrzepują go z zimną wodą w słoiczku, często od razu ze śmietaną). Poczekać chwilę, aż całć się zagotuje. Na końcu dodać majeranek i skręcić gaz.

    Żurek podawać z ćwiartkami jaj (kurzych) lub połówkami jaj przepiórczych. Czerstwy chlebek pokroić w kostkę i sprawiedliwie rozdzielić na przygotowane talerze  No i przed podaniem nie zapomnieć  pokroić kiełbaski :).


  67. Mistrzowskie w wykonaniu pewnej Beatki. Po lekcje udawałam się niejednokrotnie. Ale ... mistrz jest przecież tylko jeden. Dlatego zdecydowanie wolimy na jajeczka faszerowane być (do Beatki) zapraszani :)


  68. Najwyższy czas posadzić rzeżuchę i zaplanować Świąteczne mazurki.
    A więc - do dzieła mile Panie i mili  Panowie :0)


  69. Składniki:
    300 ml mleka
    1 łyżka cukru
    1 łyżeczka masła
    1 filiżanka błyskawicznych płatków ryżowych
    2-3 łyżeczki miodu akacjowego z poziomkami
    1 jabłko
    sok z 1 dużej mandarynki
    sok  z 1/2 cytryny

    W rondelku ugotować niewielką ilość mleka z łyżką cukru i łyżeczką masła (mleka około 300 ml - u mnie duży herbaciany kubek). Do gotującego się mleka dodać błyskawiczne płatki ryżowe - około 1 filiżanki. Trzeba pamiętać, że ilość wsypywanych płatków zdecyduje o gęstości owsianki oraz, że płatki napęcznieją :) Płatki gotować na małym ogniu stale mieszając przez ok. 2 minuty lub do czasu gdy mleko całkiem zostanie przez płatki wchłonięte. Następnie natychmiast skręcić gaz, zakryć garnek przykrywką i odstawić na 2-3 minuty.
    W tym czasie wycisnąć sok z połówki cytryny i sok z 1 soczystej mandarynki. Obrać połówkę dużego jabłka i pokroić w bardzo drobną kostkę. Jabłko od razu wymieszać w miseczce z sokiem z cytryny (aby nie ściemniało) i dosłodzić miodem (1 łyżeczka).
    Płatki ryżowe wymieszać (w nadal ciepłym garnku) z sokiem owocowym, w czasie oczekiwania na c.d.  - płatki najprawdopodobniej zbiły się w nieco bardziej gęstą masę - sok doskonale sobie z tym poradzi i nada kwaskowaty smak oraz ciekawy kolor. Na końcu dodać przygotowane cząstki jabłka i dosłodzić kolejną łyżką miodu. Ja dałam miód akacjowy z poziomkami, które pięknie wzbogaciły owsiankową kompozycję. Przełożyć na talerz, jeść ciepłe.
  70. Za Food&Friends ostatnio namiętnie czytanym - oczywiście zaraz po KukBuk :))).


    Na ciasto:

    50 g masła
    50 ml oleju
    125g cukru
    1 jajko
    210g mąki pszennej
     2 łyżeczki proszku do pieczenia
    1 cukier waniliowy
    75 ml mleka

    75g  płatków migdałów - zmiksowanych na  drobno

    Na masę:
    1 tabliczka białej czekolady
    1 łyżka mleka
    75 g serka białego (typu 'bieluch')
    100 g wiórek kokosowych


    Wykonanie:
    Najpierw przygotujemy ciasto, potem masę.
    Do miski miksera przełożyć masło, dodać olej i cukier. Ubić na puszystą masę.
    w osobnej misce wymieszać pozostałe suche składniki. Po wymieszaniu dodawać porcjami do masy. Następnie wlać mleko i ponownie wymiesza. Na końcu dodać migdały i również wymieszać.
    Blachę wyłożyć papierem do pieczenia, łyżką stołowa  układać okrągłe porcje ciasta  - wielkości pięciozłotówki.
    Piec na najniższej półce piekarnika w temperaturze 175 stopni. (Wstawiać do gorącego piekarnika).
    Piec do zrumienienia około 12-15 minut.

    Nadzienie serowo-kokosowe:
    W garnuszku roztop czekoladę z łyżką mleka na minimalnym gazie. Zdejmij z ognia i przestudź. Dodaj ser - zmiksuj na gładko. Na końcu wsyp wiórki i  wymieszaj. Masę schłodź w lodówce.


    Wystudzone ciasteczka zlepiaj serowo-kokosową masą, brzegi dekoracyjnie oblep cukrową posypką.





  71. Nie tęsknicie przypadkiem w środku zimy (co gorsze w przededniu tłustego czwartku) za czymś leciutkim i zwiewnym? Ja zatęskniłam stąd dziś na stół podałam pyszne truskawki z mascarpone - przygotowane na koglu-moglu. No tak,  z opisu nie jest to wcale zwiewny deserek ;),  ale ... truskawki otaczają go aurą lekkości. I niech tak zostanie.



    Składniki:
    2 żółtka
    2 łyżki cukru
    1 opakowanie mrożonych truskawek 
    1 serek mascarpone (250 g)
    do ozdoby - posiekane orzeszki piniowe lub starte wiórki ulubionej czekolady

    Masa truskawkowa - od niej zaczynamy:
    Zamrożone truskawki ułóż w szerokim żaroodpornym naczyniu, posyp 1-2 łyżkami cukru  i wstaw do piekarnika. Rozmrażaj je w temperaturze około 180 stopni, do chwili kiedy zaczną puszczać sok, ale jeszcze nie odbarwią się - to ta chwila kiedy z piekarnika zacznie wydobywać się intensywny truskawkowy aromat. Przełóż ciepłe truskawki (nie wszystkie - zostaw kilka sztuk do ozdoby) wraz z sokiem, który puściły do wysokiego naczynia i zmiksuj.


    Masa jajeczno-serowa czyli nieco udziwniony kogel-mogel:
    Żółtka utrzyj z cukrem do białości (masa  ma również być puszysta).
    Dołóż do kogla-mogla serek mascarpone - zmiksuj.

    W ostatnim etapie rozdziel masy do pucharków, udekoruj wiórkami czekolady lub orzeszkami, na koniec połóż na wierzchu całą truskawkę



  72. Pyszne ciasto pewnej mamy  z klasy syna. Najpiękniejsze są zatopione w czekoladowej polewie cząstki mandarynek, które odkrywamy z niezwykłą ciekawością.



    Ciasto marchewkowe

    Składniki:
    2,5 szklanki  startej marchwi /  z około 6 dużych marchewek
    1,5 szklanki  cukru  +  1 cukier waniliowy
    2  szklanki  mąki
    6  jajek
    1,5 szklanki oleju
    1 łyżeczka przyprawy korzennej do piernika
    3 łyżeczki sody
    2 łyżeczki proszku do pieczenia
     
    Dodatkowo:  
    kilka mandarynek 
    margaryna lub masło (pół łyżeczki)  i bułka tarta do wysmarowania blachy
     
    Polewa:
    1/2 margaryny
    4 łyżki cukru
    4 łyżki mleka
    2 łyżki kakao
    1/2 tabliczki gorzkiej czekolady

    Ciasto jest  na dużą prostokątną formę.

    Całe jajka utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym – do białości. Następnie po trochu dosypywać mąkę miksować, dodać sodę, proszek do pieczenia i przyprawy korzenne. Następnie olej i na koniec marchew. Wylać do blachy posmarowanej masłem  i wysypanej bułką tartą. Piec ok 50 min w temperaturze  180 stopni. Jak wierzch będzie złoty  wyłączyć  piekarnik i zostawić w nim ciasto na ok 15 min. Ciasto będzie delikatnie opadało.

    Gdy ciasto wystygnie układać  na nim cząstki mandarynki tak, aby wyznaczały obszary do krojenia. Ozdobić polewą.

    Przygotowanie polewy: margarynę i resztę składników  rozpuścić w rondelku na małym ogniu do całkowitego rozpuszczenia, cały czas mieszając,  uwaga - nie zagotować. Jak polewa  zacznie gęstnieć, polać nią ciasto zaczynając od zatopienia wszystkich owoców.
    Przystroić w/g uznania np. kolorową posypką.





  73. Były moim ulubionym przysmakiem kupowanym w drodze do pracy. Nie wiem doprawdy dlaczego wcześniej nie pokusiłam się o samodzielne ich upieczenie.

    Ale szczerze - gdyby nie było gotowego ciasta francuskiego, najpewniej nadal nie wypróbowałabym tego sposobu na leciutki, słodki i w sam raz do jednej filiżanki kawy, smakołyk.


    No to zaczynam:

    Składniki: 
    • gotowe ciasto francuskie
    •  filiżanka cukru pudru
    Dodatkowo: blacha do pieczenia i sitko do przesiania cukru.

    wykonanie:
    Ciasto francuskie rozwinąć, płat oprószyć cukrem pudrem. Złożyć delikatnie do środka wzdłuż dłuższych brzegów tak, jak składa się męskie podkoszulki przy prasowaniu.  Ciasto kolejny raz podsypać cukrem pudrem w miejscach, które wcześniej było spodem a po złożeniu - znalazło się na górze. Czynność powtórzyć, na końcu ciasto zamknąć jak zeszyt.


    Pokroić nożem w 2 cm plastry. Rozłożyć na blasze - na oryginalnym papierze z ciasta franuskiego lub nowym, dopasowanym wielkością do posiadanej blachy. Pamiętać o zachowaniu sporych odleglości miedzy ciastem - ono urośnie i to znacząco :)





    Ciasteczka ułożone na blaszce znów posypać od góry cukrem pudrem. Piec zgodnie ze wskazaniem producenta do zrumienienia.

    Ostudzić, następnie przełożyć do woreczka, aby palmiery się nie zeschły.

     
  74. Pomysł na to nietypowe śniadaniowe 'danie- przekąskę' zapodał Tomek Woźniak w Kuchni nr 9/2012.
    Moja nastolatka zobaczywszy kolorowe mini-omlety natychmiast zażyczyła ich sobie na najbliższe weekendowe śniadanie. A, że to pomysł niebywale prosty i w ogóle niepracochłonny życzenie zostało spełnione.

    Mini-omlety z kukurydzą i szynką
    4 jaja najlepiej organiczne (czyli tzw. 'zerówki')
    mała puszka słodkiej kukurydzy w zalewie
    kilka plasterków szynki pokrojonej na wstążki
    garść startego na tarce o dużych oczkach (ulubionego - dla mnie to ostatnio ser Gouda z Ryk) żółtego sera
    kilka gałązek roszponki
    sól, pieprz lub zamiennie odrobina papryczki chili - świeżo mielona, odrobina masła

    Koniecznie - blacha do muffinek!


    Do miski rzucamy  rozbite jajka, solimy (szczypta- dwie), odrobinkę pieprzymy lub dodajemy chili.
    Ubijamy rózgą jak na omlety.

    Muffinkowe otwory w blaszce smarujemy dokładnie masłem. Wypełniamy odrobiną kukurydzy (łyżeczka), gałązką roszponki, wstążkami szynki i serem. Zalewamy masą jajeczną do wysokości 3/4 wysokości. Blachę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C. Pieczemy do minimalnego zrumienienia  czyli około 10 minut.


    Po lekkim przestudzeniu wyjmujemy omlety z otworów i podajemy do degustacji. Równie dobrze można je zabrać ze sobą do pracy  - oczywiście o ile ktoś wstanie na tyle wcześnie aby z przygotowaniem wszystkiego się wyrobić ;)

    My oprócz mini-omletów z szynką przygotowaliśmy także kilka z łososiem i oliwkami.


  75. Grzanki z piekarnika zostały ulubioną odmianą śniadaniowych wariacji mojej najstarszej córy.
    Najlepiej smakują w sobotnie poranki, kiedy bez pośpiechu otwieram oczy. Parząc aromatyczną kawę, wyjmuję z lodówki  potrzebne składniki. Sobotnia aura działa jak najlepsze lekarstwo - przede mną  wolna niedziela i nieważne czy za oknem pada, śnieży czy świeci słońce. Grzanki ozdobione energetycznym plasterkiem jabłka i kroplą krwistoczerwonej, żurawinowej galarety działają na mnie prawie jak poranna przebieżka.

    Grzanki z camembertem, jabłkiem i żurawiną

    1 jajko, 
    śmietana 18% , 
    plasterki ekologicznej szynki, 
    camembert 
    słoiczek żurawiny
    1 jabłko
    kilka kromek chleba na zakwasie

    blacha, papier do pieczenia

    Jajko rozbełtać  z łyżką śmietany. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
    Ser i jabłko pokroić na plasterki.
    Kromki chleba maczać jednostronnie w masie jajeczno-śmietanowej. Układać suchą stroną na papierze. Kromki udekorować szynką, plasterkami camemberta, jabłka i na końcu łyżeczką żurawinowej galarety. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 220 stopni i zapiec grzanki (około 10 minut) do rozpuszczenia się sera.
    Podawać gorące.

  76. Gdybym miała dyskutować o wyższości zupy grzybowej nad wigilijnym barszczem na buraczanym zakwasie - zdecydowanie wygrałaby ta pierwsza. Dla mnie, zupa grzybowa oprócz prostoty, niesie czar wspomnień  rodzinnego domu. Jesienią tata wybiera się do lasu specjalnie w poszukiwaniu prawdziwków; każdy okaz jest pieczołowicie oglądany, czyszczony i suszony z przeznaczeniem na wigilijną kolację. Bo zupa grzybowa najlepiej smakuje  na prawdziwkach. I jest to niepodważalny fakt.
    A już takiej zupy grzybowej jak robi moja mama, ze świecą szukać. Poza domem rodzinnym (i moja własną kuchnią) do dziś nie znalazłam tego niepowtarzalnego smaku w żadnym innym wydaniu. I nie boję się  wyznać - po prostu kocham grzybową.

    Jak przygotować wigilijna zupę grzybowa?
    Sporą garść suszonych prawdziwków zalewamy letnią, przegotowaną wodą (mineralną, oligoceńską lub  źródlaną), odstawiamy do czasu aż grzyby zmiękną (30 minut). Następnie grzyby wraz z wodą, w której się moczyły, przekładamy do większego garnka, uzupełniamu wodą do objętości 2 litrów. Gotujemy na małym gazie do miękkości grzybów. Pod koniec gotowania dokładamy obraną włoszczyznę: marchew, pietruszkę - korzeń, 1/2 selera, posiekaną pietruszkę - natkę - 1 łyżkę. Do smaku: łyżeczkę soli, odrobinę mielonego czarnego pieprzu, 2 ziarenka ziela angielskiego i łyżeczkę masła. Całość gotujemy do miękkości warzyw. Zupę zestawiamy z gazu, przecedzamy przez sitko aby otrzymać klarowny wywar.  Ten wywar grzybowy zabielamy śmietaną. Zupę podajemy gorącą z nitkami cieniutkiego makaronu. Można posypać natką, ale to niekoniecznie.
    Odcedzone na sicie grzyby należy obowiązkowo wykorzystać do przygotowania kapuścianego farszu (do pierogów, kulebiaka) lub samodzielnego spożycia w postaci postnej kapusty z cebulką.

    Wariacja 1 
    Na co dzień grzybową gotuję na suszonych podgrzybkach. Grzyby lubię lekko zmiksować. Wówczas makaron staje się zbędny a zupa zyskuje status "kremu" No "prawie" kremu :)


    Wariacja 2
    Do włoszczyzny dodać ćwiartkę czerwonej papryki pokrojonej w kosteczkę - zupa zyska niepowtarzalny smak. Wręcz  o c z a r u j e.

  77. Pyszne, słodkie i mocno cytrynowe ciasto. Dla zapracowanych. Bo, co ważniejsze - można je upiec wcześniej i do Świąt przechowywać zamknięte w puszce.


    Przepis jest na kwadratową blachę 20x20 cm

    Na ciasto:
    250 g maki
    75 g cukru
    125 g margaryny
    1 łyżeczka proszku do pieczenia
    1 paczka cukru wanilinowego
    1 całe jajko
    Dodatkowo - papier do pieczenia.

    Na masę orzechową:
    125g mielonych migdałów + 75 g mielonych orzechów włoskich
    150g cukru
    skorka z 1 cytryny
    sok z  1 cytryny

    Na lukier:
    50 g cukru pudru
    sok z 1 cytryny

    Wszystkie składniki na ciasto wyrabiać, aż do chwili gdy będą połączone.
    Masa: składniki przełożyć do miseczki, wymieszać łyżką.

    Blaszkę wysmarować odrobiną masła, wyłożyć papierem do pieczenia.
    2/3 ciasta rozwałkować moim sprawdzonym sposobem - tj. przez folię spożywczą. Przenieść na blaszkę. Ponakłuwać w kilku miejscach widelcem. Na ciasto wyłożyć masę orzechową. Rozwałkować pozostałe ciasto, przykryć nim warstwę orzechową. Piec  w temperaturze 175 stopni bez termoobiegu, około 25 minut (lub do zrumienienia wierzchniej warstwy).
    Po wyjęciu z piekarnika lekko przestudzić.
    Składniki na lukier wymieszać, płynną masą posmarować ciepłe ciasto.

    Dodatkowe uwagi: Nam krajanka bardzo zasmakowała, na początku odrobinę przypominała mazurek, ale mocno wyczuwalny cytrynowy smak i orzechy zmieszane z migdałami ostatecznie nadały ciastu wyraźnie bożonarodzeniowy akcent. Warto od razu robić z podwójnej ilości - na dużą blachę.


  78. Wydanie takiej książki to dobra zabawa, ale i żmudne korekty edytorskie. I ciężkie dylematy dotyczące wyboru przepisów. 
    Dzisiaj wiem, że dołożyłabym jeszcze kilka. :0)

    Ale do rzeczy  - wreszcie jest - prototyp mojej książki z przepisami na Boże Narodzenie. Choć to pierwsze i jedyne jak na razie wydanie.

    Jednak .. jeśli pozwoli czas i finanse, pokuszę się o opublikowanie większej ilości. Na razie to bardzo wyjątkowy prezent świąteczny. Plus ogromna satysfakcja z dobrze wykonanej pracy.

  79. Składniki:
    1 opakowanie ciasta francuskiego
    1/2 kurczaka
    sól, pieprz, chili
    ziarna czarnego sezamu
    odrobina mleka  - do posmarowania ciasta

    Kurczaka ugotować (jak na rosół lub w wodzie z solą z przeznaczeniem wyłącznie na paszteciki) - minimum 45 minut.
    Mięso oddzielić od kości i skory, zmielić w maszynce, doprawić solą i pieprzem oraz odrobiną mielonego chili.
    Ciasto francuskie rozwinąć, podzielić na niewielkie kwadraty.
    W każdy kwadrat kłaść łyżeczkę farszy, zlepić w trojkąt, zaciskając brzego widelcem.
    Ułożyć na papierze  - na blaszce zachowując odstępy - bo cisto urośnie. Każdy pasztecik psmarować od góry mlekiem, posypać odrobiną ziaren sezamu.
    Piec zgodnie z instrukcją ciasta z opakowania (lub do złocistości).
    Podawać lekko ciepłe.
  80. Przypominam - dzisiaj najpóźniej nastawiamy piernik. 
    Będzie sobie dojrzewał przez 3 tygodnie, pojony kawą i alkoholem ;) upiększany sliwkowymi powidłami aż ... olśni nas na świątecznym stole.
    Na 1 piernik potrzeba na dziś:

    50 dag mąki
    25 dag cukru
    25 dag miodu
    30 ml wódki
    2 jaja
    czubata łyżka masła
    łyżeczka przyprawy do pierników
    2 łyżki kakao
    łyżeczka sody
    15 dag suszonych śliwek
    10 dag rodzynek
    masło do formy
  81. Chyba każdy w życiu jadł zapiekany camembert. No, przynajmniej ja nie znam takiej osoby, która by o tej potrawie nie słyszała lub jej nie próbowała. Niemniej, podpiekanie sera w panierce na patelni nie zawsze jest wdzięcznym zajęciem. Zwłaszcza gdy chcielibyśmy poczęstować więcej osób. Sama niejednokrotnie podpiekałam camembert w panierce z bułki tartej, lub niezwyczajnej - pistacjowej. Wyobrażam sobie ten proces dla 3 -4 osób, jednak dla 15? Raczej nie. Zdecydowanie w takiej sytuacji polecam camembert z piekarnika. Raz dla własnej wygody. Dwa, bo cudnie wygląda zawinięty w biały, szeleszczący papier do pieczenia, który odwijamy z ciekawością tego, co zastaniemy w środku.
    Ja schowałam w papierku cząstkę jabłka, okruchy chili, łyżeczkę borówek, miód i rzecz jasna - ser.


    Zapiekałam w zwiniętym ( jak cukierki ze śliwką, od góry) papierze do pieczenia w piekarniku nagrzanym do 185 stopni 15 minut.


    Camembert zapiekany w papierku

    Składniki:
    camembert - tyle sztuk ilu mamy chętnych
    1 jabłko - u mnie odmiana lobo o cudnym, jasnym miąższu i delikatnym smaku
    słoiczek żurawinowych konfitur
    odrobina miodu
    chili - do posypania
    opcjonalnie - gałązka tymianku
    obowiązkowo - papier do pieczenia

    Papier pociąć nożyczkami na mniejsze kawadraty tak, aby można było zawinąć w nie serek.
    Jabłko obrać ze skóry, wydrążyć środek. Pokroić w 1 cm plastry
    Na środek każdego papierka położyć camembert, na nim  plasterek jabłka, jabłko posypać odrobiną chili, następnie ułożyć na min po łyżeczce miodu i konfitur. Opcjonalnie - dodać tymianek. Zawinąć papier, skręcając go od góry. Paczuszki układać na blasze. Blachę wstawić do nagrzanego do 185 stopni piekarnika. Piec 15 minut. Podawać ciepłe - uwaga przy odkręcaniu papierka, można się poparzyć.

  82. Wegański hummus na grochu.

    Składniki:

    100g ugotowanego do miękkości grochu łuskanego

    2 łyżeczki  tahini (pasty sezamowej) lub innej pasty z ulubionych orzechów
    (ja ostatnio odkryłam świetną pastę składająca się z mieszaniny 4 orzechów: ziemnych, laskowych migdałów i nerkowca niemieckiej firmy Rapunzele - polecam spróbować)

    oliwa z oliwek 2-3 łyżki  
    sok z 1 cytryny
    sól morska, niekoniecznie gruboziarnista - szczypta lub dwie
    Składniki zmiksować na idealnie gładką masę. Pastę podawać  na pieczywie.


    Mi osobiście  pasta z grochu najlepiej smakuje  na ciepłym chlebku indyjskim, polana kroplami oliwy.
    W domowych warunkach posypałam pastę czarnym sezamem i oprószyłam świeżo mieloną papryczką chili. Do zdjęć wybrałam wersję bez oliwy, do konsumpcji - oliwa bezwzględnie ;) Pyszne.


  83. Kolejna propozycja w  dyniowym weekendzie Bei, czyli:

    Delikatna zupa dyniowa z mleczkiem kokosowym
     bardzo prosta, proste składniki


    Składniki:
    pół dyni piżmowej
    garść marchewek typu baby carrots (lub 1 mniejsza marchewka karotka)

    1 litr wywaru mięsnego (uwaga: NIE ROSÓŁ)
    1 łyżeczka miodu leśnego
    1 opakowanie mleczka kokosowego (250 ml)

    Dodatkowo: odrobina podprażonych na suchej patelni płatków migdałów

    Mięsny wywar przygotowujemy na dowolnym mięsie - ja preferuję kurczaka. Wraz z nim, wrzucam do wody 2 łyżeczki soli, kilka kulek ziela angielskiego, 1 liść kapusty, odrobinę mielonego pieprzu oraz sporą garść mrożonej zieleniny - selera i pietruszki, a całość gotuję do miękkości mięsa - w szybkowarze zajmuje mi to 20 minut, sposobem tradycyjnym min. 1 godzinę. Otrzymuje 2  (niekiedy 2,5) litry wywaru. Można go zamrozić lub dalej gotować na nim ulubione zupy (po przecedzeniu przez sito rzecz jasna).

    Do tak przygotowanego - lekko posolonego, wywaru mięsnego dodać pokrojoną na mniejsze części dynię (bez skóry) i marchewki. Gotować do miękkości marchewki - około 15-20 minut. Dynia - zacznie rozpadać się wcześniej  i dobrze. Dosłodzić zupkę łyżeczką miodu. Gdy marchewka jest już miękka dolać mleczko kokosowe i zagotować. Zdjąć garnek z gazu. Zmiksować warzywa.
    Zupę podawać na ciepło, ozdobioną płatkami migdałów.


    Krem ma urzekający lekko pastelowy odcień żółtego. Zniewala słodyczą piżmowej dyni oraz dodatkiem miodu. Całości dopełnia egzotyczny posmak mleczka kokosowego.
    Smacznego :)
  84. Tegoroczna propozycja w dyniowej zabawie Bei.
    Kruche ciasteczka z dyniowym musem
    oryginał stad

    Składniki na ciasto:
    75g masła orzechowego (lub zamiennie 50 g masła i 25 g ekologicznej pasty z orzechów  - ta w przeciwieństwie do masła orzechowego nie zawiera soli)
    120 g mąki
    1 łyżka cukru pudru
    1 łyżka zimnej wody mineralnej
    1 łyżeczka śmietany 18%



    Składniki zagnieść jak na każde ciasto kruche. Ciasto wałkować i wykrawać szklanką bądź wykleić nim papierowe foremki do babeczek. Piec 20 minut w 170st. bez termoobiegu.
    Pozostawić do ostygnięcia, a w tym czasie przygotować mus dyniowy.

    Mus dyniowy:
    szklanka upieczonej dyni
    1 łyżka śmietany kremówki
    sok z połówki pomarańczy

    Składniki zmiksować na jednolitą masę, musem udekorować ciasteczka tuż przed podaniem. Nie pozostawiać ich długo - mus jest mokry i ciasto zrobi się nieapetyczne.
  85. Jesienią  dzieci się nudzą.Ale nie tylko. Dorośli także. I czasami te jesienne nudy przekładają na twórczą pracę ;) W połowie września w Warszawie, w salonie wystawowym Miele, odbyła się kolejna edycja Fotokulinariów. Na zajęcia przybyli tłumnie miłośnicy dobrego smaku i fotografii, w tym ja ;)
    Zabawa była przednia, choć czas dokładnie wypełniały zajęcia praktyczne. Pod bacznym okiem mistrza - Leszka Szurkowskiego - uczono nas się tajników poprawnego oświetlania potraw, używania bezcieniowego stołu, zwyczajnej foli aluminiowej lub torebki śniadaniowej, do uzyskania zdjęć idealnych.
    I jak to bywa dzień upłynął bardzo szybko. Poznałam fajnych ludzi i ich kulinarne blogi. A w trakcie zajęć, delektowaliśmy się potrawami przygotowywanymi na bieżąco przez Małgosię. Mogłam też zapoznać się i co ważniejsze - skorzystać z  najnowszych produktów firmy Miele,  w tym np. zrobić wspaniałą kawę z ekspresu ;)
    Co zapamiętałam najbardziej ? - pyszną kawę rzecz jasna, "zabawki" Nikona i fantastyczne crumble Małgosi.






    Na crumble zapraszam więc dziś - do siebie.
    Bardzo proste, szybkie, urzekające poczęstowanych.


    Śliwkowo-jabłkowe crumble.

    oryginał stąd: http://illucucina.blogspot.com/

    1 kg jabłek (szara lub złota reneta albo inne kwaskowe)
    0,5 kg śliwek (węgierek poza powidłami nie lubię i szczerze polecam wypróbować inne odmiany)
    125 g masła
    1,5 szklanki mąki
    3/4 szklanki cukru trzcinowego
    1 łyżeczka cynamonu
    Ponadto: dodatkowa łyżka lub dwie cukru trzcinowego, 1/2 łyżeczki cynamonu oraz łyżeczka masła (do wysmarowania formy)


    Jabłka obrać ze skóry, usunąć gniazda nasienne, sam  miąższ pokroić w niezbyt drobną kostkę.
    Śliwki umyć usunąć pestki, przekroić na pół  (dla małych śliwek) lub na ćwiartki - w przypadku większych.
    Masło, cynamon, cukier i mąkę zagnieść na kruszonkę (powinna się lekko kleić) - robiłam to w KA na minimalnych obrotach.
    Blachę nasmarować masłem (można posypać ciut bułką tartą lub kaszką manną ale to niekoniecznie).
    Na blachę wyłożyć jabłka i śliwki - przemieszane ze sobą. Posypać odrobiną cukru trzcinowego - łyżka lub dwie (i cynamonem - pół łyżeczki - oczywiście jeśli ktoś lubi).
    Owoce pokryć równo kruszonką.

    Blachę włożyć do piekarnika nagrzanego na 180 stopni (bez termoobiegu). Piec do zrumienienia się kruszonki  (około 30 min.), pod koniec sprawdzić czy jabłka są miękkie - najczęściej powiadomi nas o tym urzekający zapach wydostający się z piekarnika.  Jeśli jednak kruszonka jest ślicznie podpieczona, a jabłka (lub śliwki) nadal twarde - należy  zostawić crumble w skręconym piekarniku, aby spokojnie doszło.

    Crumble należy koniecznie jeść jeszcze ciepłe, choć można je podawać dla urozmaicenia np. z lodami waniliowymi.
  86. Przepis Nigelli wzięty z bloga Kuchenne czary-mary.
    Dorosłym zasmakuje, dzieciom z uwagi na śmieszne połączenie słodkiego ze słonym - niekoniecznie.
    Jednak uważam, że i tak warto - choć raz  - wypróbować  ten przepis i upiec brownie za angielską boginią ;)


    Klasyczne brownie w/g Nigelli
    • 200 g masła
    • 2 tabliczki (200 g) gorzkiej czekolady - połamanej na kostki
    • 3 jajka
    • 400 g cukru pudru
    • 150g mąki
    • 1 łyżeczka soli - spokojnie można dać tylko pół
    • opcjonalnie: 100 g orzechów np. piniowych choć ostrzegam - są bardzo drogie

    Nagrzać piekarnik do 180 stopni. Blachę (małą) wysmarować odrobinką masła i wyłożyć papierem do pieczenia.

    W małym garnuszku rozpuścić masło. Następnie dodać kostki czekolady - wymieszać do uzyskania jednolitej masy - bez grudek czekolady. Zostawić do ostygnięcia.

    W mikserze roztrzepać jajka, ja następnie utarłam je na puch - choć to niekonieczne. Dodać cukier puder i sól. Wymieszać, dadać mąkę - także wymieszać.

    Na końcu dodać przestudzone masło z czekoladą. Wszystkie składniki znów wymieszać. Teraz można by dodać orzechy - jeśli ktoś ma taką fantazję.

    Ciasto wyłożyć ciasto na blachę. Piec równo 25 minut!

    Wystudzić, pokroić na kawałki. Częstować :)
    Niesamowity, cieply brąz tego ciasta cudnie pasuje do jesiennej aury za oknem. I do jesiennych  kasztanów ;)
  87. Biały ser, odrobina świeżych ziół (mięta, bazylia) do tego sól morska i  szczypta chili - wszystko razem zmiksować. 

    Pomysł zapożyczony. I tylko . . . brakowało mi czegoś - jakiegoś smaku. Po głowie chodziła pasta tahini - której jednak nie miałam. Mimo to, wyszło fajnie i niebanalnie.
  88. Kolor pomarańczowy.
    Zaczął mnie wabić nieśmiało. Najpierw soczystą pomarańczą pikowanej kurteczki, potem doszły do tego  odrobinę przygaszone pomarańczowe rajstopki, by wreszcie wybuchnąć ferią barw dyniowych głów, wyglądających obecnie z każdego straganu i sklepiku z warzywami.

    Jak się oprzeć tej zaczepce?
    Nie zdołałam.

    Skuszona  - kupiłam, po raz pierwszy zresztą, dynię piżmową. Nieco pękaty kształt jej brzuszka zapowiadał się ciekawie. Jednak przyznam, że równie ciekawa byłam słodkiego smaku, o którym tylko słyszałam.
    Dorodny okaz przeleżał kilka dni, nie doczekawszy się debiutu w postaci samodzielnego dania. A wszystkiemu winny był brak inspiracji. Niestety natchnienia nie przyniósł ani Jamie (dotąd niezawodny), ani przepastna kuchnia włoska.
    Cóż w takiej sytuacji pozostaje? Sięgnąć w głąb siebie.

    No więc, oczami wyobraźni ujrzałam tę dynię połączoną z makaronem, z miodem i kurczakiem. Intuicja podpowiadała potrzebę dodania czegoś, co wzmocni barwę i smak. I tak pod rękę przypatoczyły sie - czewrona papryka - w proszku oraz ocet balsamiczny. I tymianek.

    Wyszło pysznie, niecodziennie, choć ... odrobinę jesiennie.

    Zapraszam więc na pierwsze jesienne danie:  
    Kurczak w sosie dyniowym.

    1/2 dyni piżmowej - obranej i pokrojonej na talarki
    1 pierś z kurczaka - oczyszczona z błon i pokrojona w kostkę
    malutka cukrowa cebulka - posiekana 
    mały kartonik słodkiej śmietanki (30%)
    sól, pieprz, czerwona papryka
    odrobina papryczki chili - dosłownie 2 obroty młynka
    1 łyżka octu balsamicznego
    1 łyżka miodu(najlepiej płynnego)
    szczypta suszonego tymianku
    olej z pestek winogron + łyżeczka masła do smażenia
    odrobina wody mineralnej do podlania sosu

    plus oczywiście ulubiony Makaron ugotowany al dente


    Na dużej patelni rozgrzać olej z masłem, wrzucić dynię - polać ją miodem i octem balsamicznym, doprawić szczyptą lub dwoma soli oraz tymiankiem. Przesmażać aż dynia przestanie być surowa - około 3 minut.

    W tym czasie pokrojone w kostkę mięso doprawić solą, czerwona papryką (2 -3 szczypty), pieprzem (1 szczypta) i odrobiną chili.  Następnie dołożyć mięso do smażącej się na patelni dyni i całość smażyć aż  mięso przestanie być surowe, oczywiście mieszając wszystko od czasu do czasu szpatułką. W ostatniej fazie dołożyć cebulkę - smażyć 1 minutę. Zalać śmietanką i niewielką ilością wody mineralnej (pół filiżanki) - podduszać aż dynia zacznie się rozpadać.W razie potrzeby odparowujący z patelni sos uzupełnić wodą/ i lub śmietanką. Sprawdzić smak - jeśli zajdzie taka potrzeba dosolić.


    Patelnię zdjąć z ognia, wyłowić kawałki mięsa.  W osobnym naczyniu zmiksować przelany z patelni płyn z kawałkami dyni i cebulką. Powstanie idealnie gładki, ale dość gęsty sos. Sos jest słodki, z wyczuwalną nutką tymianku i narzucającym ton smakiem dyni. Mięso wymieszać na powrót z sosem.

    Podawać niezwłocznie z ulubionym makaronem. Dla ozdoby posypać np. pieczonymi płatkami migdałów i gałązką czegoś zielonego.










  89. Wrzesień przyszedł.  Nie ma na to rady.
    Na szczęście lato nadal rozpieszcza. Wokół mnie śmigają bose stopki w sandałkach, powiewają sukienki na ramiączkach, błyska piękna opalenizna, a do tego zbieram pachnące słońcem pranie z balkonu ...
    Jutro pierwszy dzień szkoły - i wiele zmian. Czasami powracam myślami do dawnych dni, kiedy szczypano mnie po kolanach, aby przekonać się czy mam na nogach rajstopki czy opaleniznę. Lubiłam 1 dzień września, bo szkoła szybko się kończyła i zostawałam w domu sama. Ciekawe czy moje dzieciaki też tak to odczuwają :) ?
    Dzisiaj o szkole jeszcze nie myślę, rozkoszując się ostatnimi chwilami lata.
    Zielone pierogi z bobem, piękna rustykalna tarta z owocami leśnymi ...  tak. Życie smakuje wybornie.


    I tylko po cichutku marzy mi się talerz zupy grzybowej, albo jeszcze lepiej - siniaki w śmietanie.


    Z niedzielnych niespodzianek  - dostałam "Książkę kucharską" Ewy Aszkiewicz. Dostępna była w cenie 4 PLN. A w niej proste, domowe przepisy  i co ważniejsze -  tradycyjne, polskie. Wcześniej kilkakrotnie korzystałam z przepisów pani Ewy np. na racuszki, niemniej książki jej autorstwa nie posiadałam. Z ciekawością zasiadłam więc do lektury i muszę przyznać, że mimo szczątkowych ilustracji warto pokusić się o jej kupno.

    Życzę Wam miłej niedzieli.






  90. Czego i Wam życzę :)

    Nawiasem podjadając pyszny murzynek z ... papierówkami rzecz jasna.
  91. Pamiętacie wierszyk Brzechwy o jabłkach?
    Tak, to oczywiście Entliczek-pentliczek :)
    Był tam robaczek i były jabłka.
    Wszędzie.

    Obecnie wszędzie królują moje ukochane papierówki. Drzewo na działce rodziców tak pieknie obrodzilo, że grzechem byłoby się nimi nie obżerać. I nie wykorzystać

    A co z papierówek, jak je spożytkować? - zapytacie. Oprócz zjedzenia rzecz jasna.
    Prostota.
    Po pierwsze: Można ugotować kompot. Banał
    Po drugie: Ja zrobiłam z jabłkami pierogi - i to już nie był banał, tylko poezja ;)

    Kompot z papierówek


     Kompot z papierówek jest jednym z najprostszych. Pamiętać trzeba tylko, że wybieramy owoce stosunkowo mało dojrzałe, w ilości 4-5 sztuk na 1 litr wody. 

    Jabłka cienko obieramy, usuwamy dokładnie nadpsute lub obite miejsca, resztę miąższu krojąc na kawałki i uważając, aby w obranych cząstkach nie znalazły się gniazda nasienne. Tak przygotowane cząstki papierówek wrzucamy do wrzącej posłodzonej wody (2-3 łyżki cukru - raczej do smaku) i gotujemy 3 minuty pod przykryciem. Kompot przecedzamy przez sitko do wysokiego szklanego dzbanka lub ulubionej kompotierki.

    Mniej dojrzałe papierówki bywają dość kwaśne stąd tak duża jak na mnie ilość cukru. Niemniej, jesli mamy papierówki mocno dojrzałe - wykorzystujemy je również, gotując krócej i mniej dosładzając.


    Pierogi z papierówkowym (jabłkowym) nadzieniem.

    Urzekające dzieciaki.

    Ciasto z przepisu w/g proporcji 1,5 szklanki mąki, 1/2 szklanki gorącej wody, szczypta soli, łyżka oliwy z oliwek.

    10 szt papierówek - twardawych tj. bardziej kwaśnych
    4 -6 łyżeczek cukru
    łyżka masła
    2 szczypty cynamonu (lub 1 szczypta tonki)



    Ciasto zarobić.
    Jabłka obrać ze skóry. Zetrzeć na tarce o grubych oczkach, uważając na gniazda nasienne. Na patelni roztopić tłuszcz. Starte papierówki przesmażyć z cukrem i cynamonem  - około 3-5 minut aż odparuje nadmiar wody. Masę przełożyć na sitko nad osobną miseczkę, aby zebrać skapujący sok - wykrzystamy go do polania pierogów.


    Wałkować krążki ciasta - nadziewać jabłeczną masą, ostrożnie zlepiając brzegi. Cała trudność polega na umiejętnym złożeniu ciasta z masą, tak aby ewentualny sok nie rozmoczył brzegów, gdyż nie dadzą się potem złączyć.
    Gotować partiami 3 minuty w osolonym wrzątku, podawać polane sosem z osączania na sitku lub roztopionym masełkiem.




    Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,
    A na tym stoliczku pleciony koszyczek,

    W koszyczku jabłuszko, w jabłuszku robaczek,
    A na tym robaczku zielony kubraczek.

    Powiada robaczek: "I dziadek, i babka,
    I ojciec, i matka jadali wciąż jabłka,

    A ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta!
    Mam chęć na befsztyczek!" I poszedł do miasta.

    Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru,
    Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru.

    Są w barach - wiadomo - zwyczaje utarte:
    Podchodzi doń kelner, podaje mu kartę,

    A w karcie - okropność! - przyznacie to sami:
    Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami,

    Duszone są jabłka, pieczone są jabłka
    I z jabłek szarlotka, i komput [placek], i babka!

    No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek?
    Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek.



  92. To miało być szybkie, ale niepretensjonalne danie. Znów ryba westchnęłam w pierwszej chwili, ale ... ostatnio rybka ma wzięcie. Czemu więc nie spróbować? Małżonek zakupił piękne filety, ja w poszukiwaniu natchnienia przegoglałam ileś stron, by ostatecznie zdecydować się na ... własną inwencję.

    Rezultat  przeszedł najśmielsze oczekiwania.

    Morszczuk w śmietanie z brokułami

    3 paczki mrożonych filetów z morszczuka

    kilka różyczek brokułów
    1 ząbek czosnku
    koperek - 2 gałązki
    sok z 1/2 cytryny
    sól, pieprz
    oliwa z oliwek na dno naczynia żaroodpornego

    Na sos:
    masło - kopiasta łyżka
    mąka - 1 łyżka
    woda
    2 szczypty vegety
    kubeczek śmietany 18%

    Filety rozmrozić -ważne! - nie do końca, gdyż trudno je będzie solić i przekładać.
    Dno naczynia żaroodpornego polewamy odrobiną oliwy, którą następnie rozsmarowujemy.
    Filety posolić, przełożyć do naczynia w którym je zapieczemy Wierzch ryb skropić sokiem z cytryny, odrobinę popieprzyć.
    Ząbek czosnku obrać, pokroić w wiórki. Ułożyć na filetach.
    Koperek posiekać, posypać nim wierzch ryby.
    Brokuły ułożyć po bokach naczynia.

    Sos: masło roztopić w rondelku, zasypać mąką, energicznie wymieszać, zalewać pół szklanki zimnej wody  ciągle mieszając - powstanie delikatny sos przypominający beszamel. Wody w razie potrzeby można odrobinę dać więcej. Dodać 2 szczypty vegety, wlać śmietankę z kubeczka - wymieszać i całość zagotować.

    Tak powstałym sosem zalać ryby - naczynie żaroodporne przykryte folią aluminiową wstawić do piekarnika (180 st). Piec około 40 minut - przed końcem sprawdzić czy ryby nie są surowe - wówczas stosownie wydłużyć czas pieczenia. Pod koniec pieczenia można usunąć folię. Podawać ze świeżym pieczywem, białym winem etc.





  93. Tak przyrządzonego pstrąga serwuję obowiązkowo na wakacyjnych wyjazdach.
    Jest to wersja podstawowa, a użyte składniki są dostępne chyba niezależnie od szerokości geograficznej


    Pstrąg pieczony z masłem i cytryną

    Do przyrządzenia potrzebne są:

    Pstrągi. Wypatroszone, oczyszczone ryby bez głów - ilość: tyle pstrągów ile osób chcemy poczęstować. Najważniejsze jest, aby ryby były po prostu świeże ;)
    1 cytryna
    masło
    sól morska (ale może być także zwyczajna - kamienna)
    folia aluminiowa
    piekarnik lub opiekacz

    Rybę nacieramy solą z zewnątrz i wewnątrz. Do środka ryby wkładamy wiórki masła i 2 plasterki cytryny. Zawijamy w folię aluminiowa tak, aby brzegi zwiniętej folii założyć na górę (jak szkolne kanapki). Odstawiamy pstrągi na godzinkę, a następnie wkładamy do rozgrzanego piekarnika (170- 180 stopni) na 30-40 minut. Rybka pod koniec pieczenia wydziela wspaniały aromat, masełko się rozpuszcza, cytryna puszcza sok i całość jest po prostu przepyszna.

    W wersji urozmaiconej można do środka dodać posiekany koperek - gałązkę, lub posiekaną pietruszkę. 

    Uprzedzając ewentualne pytania - nie lubię dokładać czosnku, bo uważam, że świeża, upieczona ryba sama w sobie jest doskonała. 

    Pstrągi podajemy do jedzenia natychmiast, przekładając każdą rybę wciąż w folii na duży talerz.
    Ważne - nie należy folii usuwać, bo skórka ryby często do niej przylega i całość po prostu by się rozpadła. 
    Do tego podajemy kromką pieczywa lub chrupiącej bagietki, które maczamy w powstałym sosie. Jeśli pstrąga chcemy podać później - należy usunąć cytrynę, aby gorycz ze skorki nie przeszła do sosu i ryby.
    Polecam!
  94. Dla 2 osób:
    6 średnich ziemniaków - najlepsze młode, a do tego już opłukane ;) ale jeśli ziemniaczków młodych nie mamy - każde inne.

    Sos:
    sok z 1 cytryny (3 łyżki)
    50 ml oliwy
    pół łyżeczki oregano
    pieprz - odrobina (u mnie czarny świeżo mielony)

    Piekarnik rozgrzać do 190 st.
    Obrane lub jeśli mamy młode - wyszorowane pod bieżącą wodą , ziemniaki pokroić w cząstki - tak jak robimy to np. z pomarańczą. Posolić odrobinę szczyptą lub dwoma - najlepsza będzie gruboziarnista sól morska. Ziemniaki przełożyć do jakiegoś naczynia,  w którym wymieszamy je z sosem.
    Składniki sosu połączyć (w słoiku lub filiżance), polać nim ziemniaki i zamieszać, tak aby każda ziemniaczana ćwiartka była sosem obtoczona. Ziemniaki przełożyć do naczynia żaroodpornego. Piec ok 45 min. W połowie pieczenia ziemniaczki przewrócić.

    Ja miałam ochotę zjeść je posypane górą siekanego koperku i popijać zsiadłym mlekiem, ale ponieważ wyraźnie wyczuwalny jest tutaj smak cytryny - proponuję podać je np. je do grillowanych polędwiczek drobiowych z dipem czosnkowym.

    A oryginał stąd.
  95. Przepis przeleżał w zeszycie mojej mamy ładnych ... paredziesiąt lat. :)
    Nie pamiętała, że go ma -  a ja - nieświadoma tego, że nigdy nie został przez mamę wypróbowany postanowiłam go wykorzystać. I babeczki upiekłam. Aby jednak oddać prawdę - chęci wystarczyło mi zaledwie na 12 babeczek i ... 1 tartę :)

    Farsz z innej bajki.
    Reszta z oryginalnego przepisu.

    Kruche babeczki wiśniowe i bonus .. -  tarta wiśniowa :)


    Ciasto:
    250 g mąki
    125 g masła
    50 g cukru pudru
     1 cukier waniliowy
    szczypta soli
    1 żółtko
    2 łyżki mleka

    Masło utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym. Ma powstać puszysta masa. Dołożyć szczyptę soli i żółtko, potem mąkę. W trakcie ucierania dolać mleko. Wyrabiać tylko do momentu połączenia się składników. Masę zawinąć w woreczek i zostawić w lodówce - 1h,  ale można dłużej. Masa jest przyjemna w dotyku i co ważne - nie klei się.


    Nadzienie:
    0,5 kg wiśni - wydrylować
    po 1 łyżce cukru białego i trzcinowego
    3 łyżki wody

    Wydrylowane wiśnie przekroić na połówki, przełożyć na patelnię, podlać wodą i podsypać cukrem. Podsmażać do otrzymania  gęstego i i smacznego soku - 10 może 15 minut. Zestawić z gazu.

    Masa:
    100 g cukru  brązowego
    1 jajko i 2 żółtka
    300 ml śmietany kremówki - ja dałam 36%

    W misce utrzeć jajko, żółtka i cukier. W rondelku podgrzać śmietanę niemal do wrzenia, wlać do kogla-mogla cały czas mieszając. Odstawić na bok.

    Foremki do babeczek (12 szt)  i  1 formę do tarty wykleić ciastem (wałkowałam to na tartę).
    Podpiekać 10-15 minut w 180 st.
    Następnie nałożyć na podpieczone ciasto same wiśnie  - tj. bez sosu!, zalać kremem śmietanowo-jajecznym. Piec następne 30 minut.
    Podawać po lekkim przestudzeniu polane sosem z pieczenia wiśni.


    Bardzo smaczne - mało słodkie, polecam :)
  96. Czyli coś dla dużych tygrysów.
    W czasie upałów.
    Na imprezy.





    Truskawkowy shot


    Składniki:
    25 g cukru
    400 g truskawek - mrożonych!
    50 g soku z cytryny
    50 g zimnej, niegazowanej wody mineralnej
    200 g wódki







    Do wysokiego naczynia wsypać cukier i mrożone truskawki - zmiksować.

    Dodać sok z cytryny, wodę i wódkę, wymieszać
    Przelać do karafki lub do butelki. Schłodzić w lodówce bądź zamrażalniku.



    Shoty cudnie wyglądają w  kieliszkach o grubej podstawie.

    Takim truskawkowym - jak powyższy - poczęstowano mnie kiedyś na imprezie - na wejściu.
    Boskie.




    Jello shot
    Typowo amerykański drink, w którym połowę wody z przepisu na galaretkę owocową zastępuje się wódka lub rumem. Jello shoty zamraża się w małych jednorazowych kubeczkach.  Kolor i smak zależny od fantazji przygotowującego.
    A! Dla wegan można zamiast galaretki owocowej użyć agar- agar i soku.


    Proporcje:
    1 galaretka
    1 szklanka wrzącej wody
    1 szklanka wódki (można próbować zmieniać proporcje np.:  3/4 wódki i 1/4 Blue curacao)



    Mi spodobała się galaretka niebieska ;)

  97. Nie pamiętam kiedy ostatni raz zupkę taką jadłam sama.
    W dzieciństwie? Na pewno. 
    U babci.
    Latem.

    Jagody zbierało się w pobliskim lesie. Na pierogi obowiązkowo, do zupy - czasami.

    Dzisiaj przeglądając elektroniczną wersję  Najnowszej kuchni warszawskiej przepis zobaczyłam i ... od razu pomyślałam, że to dobry pomysł na dzisiejszy szybki obiad.



    Oryginalny przepis z Najnowszej kuchni warszawskiej

    Kwartę jagód obmywa się i nastawia dolewając tylko tyle wody, aby zwilżyć jagody.
    Gdy się zagotować mają dorzuca się trochę cynamonu i dość sporo cukru. Potem zaprawia łyżką kartoflanej mąki i dolewa szklankę czerwonego wina i jeszcze raz zagotowuje. Zamiast wina niektórzy zaprawiają kwaterką śmietany. Do zupy tej dosmaża się grzanki. Można jeść na zimno i na gorąco.


    Zupa jagodowa - w wersji współczesnej
    Na lekko. Na upały. Dla dzieci. Dla odmiany – bo na słodko.

    jagody - miseczka - w wersji uproszczonej można wykorzystać jagody ze słoika albo mrożone
    1-2 łyżki  cukru
    szczypta  cynamonu - niekoniecznie
    1 łyżka mąki ziemniaczanej
    woda (najlepsza mineralna lub oligoceńska lub … po prostu dobra woda ) - 1 litr


    Jagody ugotowałam w 1l wody mineralnej - jak na kompot (3 minuty), dosłodziłam odrobinę cukrem, dorzuciłam cynamonu. Przecedziłam. Jagodowy wywar zaciągnęłam kisielkiem czyli rozmieszaną mąką kartoflaną (1 łyżka) z zimną wodą (pół szklanki). Jak? Proste - mąkę ziemniaczaną wymieszaną z wodą należy wlewać stale mieszając do gotującego się wywaru owocowego -  do momentu aż ten zgęstnieje. Nie będzie to dokładnie konsystencja kisielu, raczej coś zbliżonego bardziej delikatnego - jak na zdjęciu z garnuszkiem.
    Do zupy pasuje makaron. Mogą też być płatki ryżowe. A dla Julci: starte na tarce jabłuszko - mała cząstka.

    Można zabielić zupę jagodową słodką kremówką lub zamienić kremówkę na bitą śmietanę i takim keksem udekorować zupę przed podaniem jej na stół.

    W każdym przypadku - nawet największe niejadki zajadają się jagodowa zupką :) Ważne jednak aby dokładnie przecedzić owocowy wywar tak, by nie pływały w nim maleńkie jagodowe pestki.
    Powodzenia!

  98. Przepis przeleżał niewypróbowany ładnych parę lat.
    Wreszcie nadeszła okazja aby się przekonać, czy intuicja prawidłowo podpowiadała mi, że bedzie z tego coś niezwykłego, coś warte wypróbowania, odnotowania i wreszcie powrotów.

    A więc: Tak. Zdecydowanie i z czystym sercem babeczki polecam.
    Pracy jest przy nich niewiele, efekt wizualny - cudowny, smak spodu - bardzo ciekawy.
    Oczywiście nie byłabym sobą gdybym przepisu odrobinkę nie pozmieniała ;)


    Kruche babeczki z jagodowym kremem

    Na spód:
    2 opakowania po 100g ciasteczek maślanych (np. Leibniz )  - otrzymałam 18 babeczek
    120 g rozpuszczonego masła
    1 łyżeczka zmielonych orzechów włoskich lub migdałów
    5 łyżek płynnego miodu

    Na krem:
    serek mascarpone - 50 g (1 opakowanie)
    sok z jagód (50 ml) - z kompotu lub z braku kompotu z  garści świeżych  jagód
    2 łyżki cukru pudru
    + świeże  jagody do dekoracji 

    Dodatkowo: papierowe foremki do muffinek + specjalna blacha do pieczenia muffinek

    Spód:
    Na początku rozgnieść ciasteczka, robiłam to partiami :
    ciasteczka włożyłam do grubszego, foliowego woreczka, następnie rozgniotłam je - lekko ugniatając rękami woreczek (jest to bardzo łatwe i szybkie - niestety ciasteczka nie rozgniatają się na jednakowe okruszki) dlatego: połączyłam je z roztopionym masłem, miodem i orzechami, odrobinę mieszałam w mikserze - następnie rozdrobniłam idealnie używając przystawki do mielenia.

    Tak otrzymaną masą wyłożyłam dna papierowych foremek do muffinek (te uprzednio poukładałam na blaszce do pieczenia muffinek).
    Podpiekałam 12 minut w temp. 170 st bez termoobiegu.
    Wyjełam z piekarnika - zostawiłam do ostudzenia.

    Krem: 
    Jeśli nie mamy soku z jagód - na patelnię wysypujemy garść świeżych  jagód, rozgniatamy je widelcem, następnie dodajemy 50 ml wody źródlanej - wszystko podgrzewamy do otrzymania lekko zgęstniałego soku - około 10 minut.
    W mikserze ucieramy serek z cukrem pudrem, na koniec dolewamy odcedzony przez sitko jagodowy sok z patelni.

    Wystudzone babeczki dekorujemy serową masą i kilkoma świeżymy jagodami. Jeśli babeczki nie będą podane do natychmiastowego spożycia - masę serową bezwzględnie  trzymamy w lodówce!
    Nakładamy ją bezpośrednio przed spożyciem.
    Do nakładania masy użyłam specjalnych wyciskarek do kremów z Tchibo.

    Uwaga: w oryginale serka użyto aż! 750 g. Dla mnie to niewyobrażalna ilość - tak cenowo, jak i ilościowo do zjedzenia ;)  Moje 50 gram wystarczy w zupełności, aby każdą babeczkę przyozdobić ilością  odpowiadającą 2 łyżeczkom kremu.



  99.  




    Weekend spędzony za miastem. Dzień pełen słońca, uśmiechu, zwyczajnych - a może właśnie dlatego niezwyczajnych - momentów. Porzeczki kwaśne, czerwone, zrywane do kubeczka prosto z krzaczka i zachwycony tą czynnością -  bo wykonywaną po raz pierwszy - mały człowiek. Większe "człowieki" tez zachwycone np. zwalonym pniem drzewa, na które można się wspinać. Dorosłe "czlowieki" -  atmosferą, grillem, gitarą ... 

    Porzeczkowy kompot
    Pierogi z jagodami
    Pierogi z truskawką
    Karkówka z grilla
    Uśmiech

    Na progu wakacji 
    Wam Wszystkim 
    ciepło życzę 
    równie pięknych chwil.

    Karkówka z grilla w cytrynowej marynacie

    Przygotowujemy dzień przed grillem!



    1 kg karkówki,
    ½  główki młodego  czosnku,
    2 cytryny,
    3 łyżki oleju z pestek winogron lub ulubionej oliwy z oliwek
    - rafinowanej
    sól i pieprz - odrobina

    Karkówkę umyć i pokroić w  plastry. Oprószyć obustronnie solą i odrobiną czarnego mielonego pieprzu.

    Do wysokiego słoika z zakrętką wlać sok wyciśnięty z cytryn, olej z pestek winogron. Dołożyć obrany i wyciśnięty przez praskę czosnek. Zakręcić słoik i energicznie nim mieszać jakieś 30-40 sekund.

    Mięso układać pojedynczo w szklanym półmisku przelewając marynatą. Plastry kłaść na siebie. Tak przygotowana karkówka powinna przeleżeć noc w lodówce. Ja przykrywam półmisek folią aluminiową.

    Piec na grillu, zjadać z ulubionym dipem lub musztardowym sosem.

    Uwagi:
    Bardzo prosta i tania marynata. Karkówka przygotowana według tego przepisu zawsze cieszy się u moich znajomych ogromnym powodzeniem. Ze swojej strony dziękuję autorce przepisu (Zuza Gałuszka). Kilka grillowych sezonów temu bardzo przypadł mi do smaku. I pozostałam mu wierna ;)







  100. W czasach kiedy nie umiałam gotować, często korzystałam z przepisów umieszczanych w babskich czasopismach. Z tamtych czasów zachował się przepis, który z gazety wycięłam i wkleiłam do założonego "Własnego brulionu z  przepisami".

    Był to chłodnik z botwinki. Jego przyrządzenie wydawało się banalne, w dodatku przy użyciu nieskomplikowanych, ogólnodostępnych i tanich składników.


    Odmian chłodników zamieszczono w sieci setki. Różnią się od siebie kilkoma, czasem kilkunastoma, detalami. Na pewno rodzajem przypraw (cukier, cytryna, czosnek, a niekiedy pieprz). Moja zupa - poza faktem, że darzę ją niezwykłym sentymentem i regularnie do niej powracam - jest banalnie prosta, tania i co ważne - zaspokaja zredukowany w upalne dni apetyt.


    A oto oryginał :)
    Zachęcam do skosztowania.

    Chłodnik z botwinki


    A wracając do przepisów z gazet - do dziś nie mogę odżałować, że wyrzuciłam (razem z gazetą) przepis na schab w kawie. Był pyszny. Przepis z okolic 1995 roku. Niestety tytułu gazety nie pamiętam, pewnie w jej archiwach można byłoby go odnaleźć.
  101. Zapiekanka – pamiętacie jej początek? Ja pamiętam. Pierwsze "budy" z zapiekankami. Nieodmiennie robiły furrorę, podobnie jak analogiczne punkty z frytkami i hot-dogami. Lubiłam do nich zaglądać po szkole. Ale wtedy nie zawsze było mnie stać na kupno zapiekanki. Zamiennie, prosiłam wówczas o 100 gram frytek :)



    Czym jest zapiekanka? To bagietka  lub półbagietka zapiekana z tartym żółtym serem i pieczarkami. W wariantach mogą się pojawiać dodatkowe składniki, np. cebula czy szynka. Polana keczupem - uwielbianym przez większość dzieci - stanowi ciekawe urozmaicenie naszych domowych "błyskawicznych" posiłków. Przygotowuję wyłącznie wersję podstawową zapiekanki - czyli ser i pieczarki.

    Zapiekanka z serem i pieczarkami

    1 bagietka
     kilka pieczarek
    15- 20 dkg żółtego sera
    - może być łagodny np. typu gouda lub o bardziej wyrazistym saku
    masło do posmarowania bagietki
    opcjonalnie  - ulubiony keczup  

    Piekarnik rozgrzać do 190 -200 stopni.
    Pieczarki obrać, umyć, osuszyć delikatnie i zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
    Ser również zetrzeć na tarce.
    Bagietkę przekroić wzdłuż na pół, każdą część posmarować masłem.





    Blachę wyłożyć pergaminem, następnie ułożyć połówki bagietki - jeśli się nie mieszczą spokojnie można je przekroić na mniejsze kawałki. Bagietkę posypać warstwą startych pieczarek, następnie warstwą sera. Zapiekać  około 10 minut - do rozpuszczenia sera.
    Zapiekanki podawać gorące - dla dzieci ozdobione ketchupem.
  102. Pomysł z książki o diecie dr Dukana. Nic to - nie przejmując się nadto zbędnymi kaloriami, kilogramami tudzież fałdkami które mogłyby się pojawić tu i ówdzie - przyrządzam pięknie wyglądający truskawkowy deser-błyskawicę.
    Dla zapracowanych. Dla wzrokowców. Dla każdego.

    Truskawkowy deser błyskawica.

    truskawki - 25 dkg
    1 cukier waniliowy
    duży jogurt naturalny
    wiórki gorzkiej czekolady (choć równie dobrze może być to czekolada biała albo deserowa  - zresztą dowolna)
    i ulubione ciasteczko - niespodzianka, którego okruchy zostaną zatopione na dnie pucharka


    Truskawki z cukrem waniliowym miksujemy. Do idealnie przezroczystych pucharków na dno wkładamy naszą niespodziankę - ja dałam ulubiony batonik mleczny Miśki - rozdrobniony na cząstki, ale równie dobrze mogą to być np. rodzynki, migdały albo większe kawałki truskawek. Zresztą cokolwiek, co przyjdzie nam do głowy :) Niespodziankę zalewam warstwą truskawkowego musu, kolejną stanowi biały jogurt. Czynność powtarzam 2x. Wierzch deseru posypuję tartą czekoladą.
    I ...  gotowe.

  103. Nie pamiętam już gdzie i kiedy ujrzałam pomysł na zielone purée. Pewnie rok temu kiedy odkryłam i pokochałam TO warzywo.

    Na świeży czekałam długo. Aż wreszcie pojawił się na targu. Piękny, miętowo-zielony, tryskający młodzieńczą świeżością. O czym mowa?
    Tak oczywiście ;)  
    To Bób. Po ugotowaniu soczysty, twardy i łatwo wyskakujący z łupinek.

    Moje pierwsze bobowe smaki odkrywałam przyrządzając pod koniec zeszłego lata  Pastę z bobu. Pokochałam również bób gotowany. Wciąż pamiętam o obietnicy jaką wówczas sobie dałam, aby przyrządzić przekąskę znaną w starożytnym Rzymie - czyli  bób smażony z papryką.

    Dziś jednak przygotowałam 
    Zielone purée - z młodych ziemniaczków i bobu.


    1 kg ziemniaków - u mnie młode, polskie - ugotowane
    filiżanka łuskanego, ugotowanego bobu
    pół kubeczka śmietany 18% (100 ml)
    2 łyżki masła 


    Ziemniaki utrzeć z masłem i śmietaną na puszyste purée, w ostatniej fazie dołożyć zmiksowany bób.
    Podawać niezwłocznie lub trzymać w ciepłym ( 50 st) piekarniku. 


    Uwaga marginalna: 
    Odkąd stałam się posiadaczką profesjonalnego miksera KA - ucieranie purée stało się czynnością prostą, a do tego błyskawiczną. Ziemniaczana masa jest przy tym w smaku bardziej delikatna i puszysta. Muszę podkreślić wyraźnie, że ziemniaki dawniej tłuczone przeze mnie nigdy nie osiągnęły tak jedwabistej postaci. Ponieważ z racji uczulenia Szymka na białko mleka, do przygotowania ziemniaczanego purée dodaję od zawsze śmietanę - również i tutaj znalazła ona swoje miejsce. Śmietana dodaje purée lekko kwaskowatego posmaku i na pewno jest ciekawa odmianą - którą polecam wypróbowaniu.

  104. Czyli o codziennych inspiracjach jedzeniowych.


    Dzieci szybko się nudzą, dzieci nie lubią powtórzeń, zwłaszcza w codziennym menu. Kanapki są niedopuszczalne. Ale ostatnio (czyli w sezonie na truskawki) wyjątkowo akceptowalna stała się  kanapka z truskawkami (moje wspomnienie z dzieciństwa). Akceptowalne jest także mleko z chrupkami i truskawkami (dla Szymka i Julci - sojowe, dla Miski zwyczajne - krowie).

    Jakby nie dosyć złego dzieciom nudzą się też drugie dania.W ramach inspiracji - wybrały i skomponowały własne zestawy Noodli w pudle, czyli specjałów kuchni azjatyckiej (lub po prostu - chińczyka z woka). Próba ciekawa, a doświadczenia z nieznanymi odmianami makaronu warte odnotowania. 


    Jak zwykle w takich sytuacjach, dzieci proszą mnie abym podobne danie zrobiła.
    Tak więc Noodle w pudle po swojemu zrobiłam, efekt wizualny ok, smakowo - kombinowałam, a reszta .. niech każdy dopowie co chce :0)


    Noodle słodko-ostre


    Składniki:
    seler naciowy
    cebula młoda
    świeży ananas
    makaron ryżowy - w/g przepisu na opakowaniu
    sos sojowy
    azjatycki słodki sos chili
    łyzka płynnego miodu lipowego
    kawałki popieczonego kurczaka - pokrojone na malutkie plasterki
    olej z pestek winogron

    Do smażenia:
    wok - ja takowego nie posiadam, smażyłam na zwykłej patelni



    Efekt:











  105. Pierwszy raz zobaczyłam go na Facebooku.
    Dokładnie dwa tygodnie temu. Po upalnym majowym weekendzie. Ktoś  go wyrzucił. A jest cudny, przyjacielski, wesoły i ufny. Dokładnie taki, jaki pies powinien być. Wymarzony przyjaciel dla nastoletniego chłopca. Wymarzony pies dla mnie. Wymarzony pies dla dużej rodziny.

    Pamiętam innego szczeniaka, dawno temu.
    Nie chciałam więcej czuć smutku i bólu, dlatego przez wiele lat o psie po prostu nie myślałam.
    Do chwili kiedy ujrzałam GO. Po tygodniu pobytu w rodzinie tymczasowej i nieznalezieniu nowego Opiekuna, chciano oddać psiaka na Paluch. W międzyczasie był u mnie z wizytą.
    Serce nie pozwoliło. Zgodziłam się na pobyt czasowy - do czasu adopcji, bo jedno z nas to alergik.
    I tak Rex jest już u nas tydzień.
    Nauczył się tak wielu rzeczy. Mamy za sobą pierwsze wspólne spacery, zabawy, i ... leczenie. Tak tego ostatniego oczywiście nie dało się uniknąć - jak to z porzuconymi zwierzakami bywa. Ale Rex jest już po kuracji.
    No, a gdzie jest bułka, zapytacie ? - Ano jest.
    Rex okazał się wielkim miłośnikiem podpiekanych na masełku bułeczek - ozdobionych białą plamką serka :)
    Bułek mojego dzieciństwa.

    Mogłabym zapisać wiele linijek opowiadając jakim cudownie mądrym i pieknym jest psem i jak nam z nim dobrze.

    Na dziś nie wiem jednak jakie jest zakończenie tej historii ....
     A na wielki ciężar, który czuję w sercu nie ma pocieszenia.

    I nie jest nim nawet pyszny kurczak, na pomysł zrobienia którego wpadłam ujrzawszy pewne tłuste perliczki ;)

    Kurczak w marynacie z limonek.
     Połączenie soku z limonek, miodu i ostrej papryki zapewniam uwiedzie każdego.



    Marynata: sok z 3 limonek, 3 posiekane ząbki czosnku, łyżka - lub dwie oliwy z oliwek.

    Kurczaka 1,5-1,7 kg natrzeć solą. Zalać marynatą - zostawić na noc w lodówce. Rano kurczaka posmarować 2 łyżkami miodu i łyżką pasty z ostrych papryczek.
    Wstawić do piekarnika - nagrzanego do 190 stopni. Piec bez przykrycia około godziny, podlewając od czasu do czasu sosem z dna brytfanki. Po około 40 minutach kurczaka przewrócić na drugą stronę, aby upiekł się równomiernie. Piec do zrumienienia skórki i miękkości mięsa.
    Najcudowniej byłoby oczywiście opiekać go w niższej temperaturze przez 3-4 godziny.
    Ale kto przy 3 dzieci, psie  i chodzeniu do pracy ma  na to czas ;) ?
    Najpewniej o tym wolno piekącym się kurczaku zapomniałabym, wybiegając na nieplanowany spacer ;)









  106. Kolejny propozycja oparta na młodych burakach. Za Marthą Stewart.
    Choć z lekką modyfikacją :)


    Mus z buraków i papryki
    Dla 2 osób:

    3 czerwone papryki
    3 większe główki buraczane -  z młodych buraczków
    szklanka klarownego bulionu (może być z kostki lub wege)
    ser feta w kostkach (opcjonalnie kozi - choć ja go nie jadam) - użyłam sera w zalewie z oliwy z czosnkiem i oliwkami
    oliwa z oliwek - do skropienia papryki

    Paprykę przekroić na pół, wydrążyć gniazda nasienne, usunąć ogonek. Opłukać, osuszyć, ułożyć na blasze wyłożonej folią lub papierem do pieczenia - przekrojoną strona do góry. Skropić oliwą.
    Buraczki wyszorować - zawinąć osobno każdą główkę w folię aluminiową. Ułożyć na blasze obok papryki.
    Piekarnik nastawić na 200 stopni, piec warzywa do miękkości papryki - około 30-40 minut, aż papryka pięknie się przyrumieni.

    Uwaga: sposób na pieczoną paprykę zaczerpnęłam z książki "Jamie Olivier w domu".


    Przestudzić, zdjąć skórę z papryki, obrać buraczki. Te ostatnie pokroić na plasterki - zmiksować na gładki mus. Dolać gorącego bulionu. Podawać ciepłe - z kawałkami sera. Mus można oprószyć za radą Marthy pieprzem - choć niekoniecznie.


    Ten wyrazisty - o zdecydowanej przewadze w smaku papryki - jedwabisty mus (podany na ciepło z mocno  słonym serem, u mnie dodatkowo ociekającym pyszną oliwą, której nie osączałam) jest ciekawą propozycją wśród buraczanych zup, które obecnie królują na moim stole. Jednak - muszę przyznać - jeśli ktoś nie przepada za tego tupu zupami (np. zupą marchewkową), niech lepiej nie zabiera się za jego wykonanie. Och! zdecydowanie najpiękniejszy w tej zupie jest jej kolor - intensywnie czerwony :)


    Do zupy przymierzałam się od  dwóch lat, kiedy to w kiosku ujrzałam letni poradnik kulinarny Marthy Stewart. Jej wydanie różniło się jednak od mojej propozycji - warzywa gotowała, dodając dodatkowo do musu zeszkloną na oliwie cebulkę. Podawała z kozim serem i ćwiartką cytryny.
    Ale ... ciesze się że w końcu spróbowałam. Bo przecież lepiej późno niż wcale - do czego zachęcam ;)


  107. Opis przygotowania tej zupki koniecznie trzeba zacząć od babci Jadzi i pewnej historii.
    Niewiele wspomnień łączy mnie z mamą mojej mamy - babcią Jadwigą. To zaledwie parę migawek. Te jednakże pojawiają się zawsze gdy gotuję letnie lub wiosenne zupki. Zupy są wodniste, jednak - pozwalają zaspokoić zarówno pragnienie jak i nasycić żołądek. Gotuję je z "głowy", tak jak babcia Jadwiga.


    Ale miała być opowieść:  proszę bardzo.
    Upalne lato, pachnie las na wzgórzu, za domem babci. Pimpek wesoło merda ogonem. Pałęta się za mną zawsze gdziekolwiek idę. Czy to na spalenisko, czy do zakazanego kamieniołomu, gdzie ponoć Niemcy coś zakopali, a jeden z miejscowych się powiesił i odtąd miejsce to straszy zarośniętą, ponurą zielenią. Ja do kamieniołomu nigdy nie wchodzę, lubię jednak ten dreszczyk emocji kiedy ustalamy z kuzynostwem wyprawę w pobliże.
    Albo na łąkę. Tak, psiak zdecydowanie woli łąkę, bo tam siadam ze słonecznikiem, a on jest namiętnym fanem słonecznika. Zjadamy go razem; sprawiedliwie obieram jedno ziarenko dla siebie, kolejne dla niego. Pimpek to śmieszny, malutki jasnorudy kundelek, o wesołym usposobieniu. O! Babcia mnie wola :)
    - "Ewa nazbieraj proszę parę marchewek, groszek, natkę. Co tam ci wpadnie w ręce"
    - Ale ile babciu?
    - "Ile chcesz :)"

    I z tego' ile chcesz' babcia wyczarowuje zupę cudowna, wodnistą śmieciówkę, którą ja - wieczny niejadek  - zapamiętam na zawsze.

    Moja wiosenna zupa z młodych buraczków

    pęczek młodej botwinki
    6-8 młodych ziemniaczków
    1 młoda marchewka
    kawałek selera (1/4)
    garść natki - posiekanej
    garść koperku - posiekanego
    sol, pieprz
    pół kubeczka śmietany 18%
    pól cytryny - wycisnąć sok 


    Do 1,5 litra wody wrzucić warzywa:
    Seler obrany i umyty,
    marchewka umyta, oskrobana i starta na tarce o grubych oczkach
    młode ziemniaczki ze skórką ale wyszorowane  - pokrojone na mniejsze kawałki
    buraczki super dokładnie wyszorowane - przy korzonkach ewentualnie wycięte miejsca podejrzane o niedomycie z ziemi. Listki odkrojone osobno - wybrać tylko te najpiękniejsze, soczyste.
    Młode listki botwinki pokrojone na paski.
    To wszystko zagotować w wodzie z łyżeczką soli i odrobią pieprzu - gotujemy na małym ogniu około 20 minut. Po tym czasie trzeba dorzucić natkę i koperek - gotować dalsze 5 minut.  Garnek z zupą zdjąć z ognia.

    Wyjąć -  do osobnego naczynia -  buraczki (można razem z kawałkami botwinkowych listków), odlać chochelkę lub dwie zupy - zmiksować.

    Z zupy wyrzucić seler, zabielić śmietaną  roztrzepaną z odrobiną wody, wlać sok z cytryny. Sprawdzić smak - możliwe że trzeba  będzie ją dosolić/ odrobinę :)
    I w tym momencie otrzymamy aromatyczną jasno różowa zupkę buraczana, można by zakończyć na tym etapie - i ja dla Julci tak właśnie zrobiłam, niemniej cały urok kryje się w zmiksowanych buraczkach, które po dodaniu do garnka zmieniają kolor zupy z jasnego, mlecznoróżowego na pięknie różowy.




    Zupa śmieciówka, wodnista, a do tego treść ukryta na dnie ;) Niemniej zachwyca lekkością i smakowitymi kawałkami młodych ziemniaczków wyławianymi z dna talerza. Niekiedy dodaję do takiej zupki 1/2 kalarepki. Ale to niekoniecznie. Lubiana przez wszystkich domowników.
    Julcia zjadła zupę 2x raz najpierw bladą - potem z ogromną ciekawością różową. Było przy tym wiele śmiechu.







  108. Nastał czas lekkich śniadań. Królestwo wiosennych nowalijek.
    Za numerem 4 Kuchni podaję przepis na pyszny twarożek z kaparami.
    Twarożek przypomina moją ulubiona gziczkę, niemniej kapary diametralnie zmieniają i uszlachetniają tę kompozycję; wiosennej świeżości nadaje krucha i pięknie czerwona rzodkiewka oraz soczyście zielony szczypiorek.


    Twarożek z kaparami

    100 g świeżego białego sera (polecam ser tłusty z Garwolina)
    3-4 łyżki śmietany (lub jogurtu)
    3 ładne niezbyt ostre w smaku rzodkiewki
    2 łyżki kaparów w zalewie
    odrobina cieniutkiego szczypiorku,
    przyprawy: pieprz, sól, papryczka chili

    Ser rozetrzeć ze śmietaną (zamiennie z jogurtem).
    Rzodkiewki i szczypiorek dokładnie umyć , posiekać na mniejsze cząstki. Dodać do sera.
    Całość doprawić solą, pieprzem i odrobiną chili.

    Podawać z razowym chlebkiem albo w malutkich filiżankach


  109. Na majówkę wyruszyliśmy do Torunia. Połączyć piękne z pożytecznym ;) Małżonek pobiegł w RunToruń, Julcia w niedzielę skończyła 3 latka, a wszyscy razem zachwyciliśmy się toruńską starówką.
    Tak. Toruń miasto Kopernika, pierników i ojca Rydzyka. Tego ostatniego na szczęście nie było widać.







    Z kulinarnych doznań - postanowiliśmy  przetestować "Stary Młyn" czyli słynną pierogarnię na ulicy Łaziennej.  Obsługa bardzo sympatyczna. Julcia została na wstępie kupiona kolorowanką z kredkami, niby "banał" ale dziecko nie czekało na zamówione dania z niechęcią. Przypadły nam do smaku pieczone pierogi z jabłkiem, ryżem i cynamonem.
    Miejsce generalnie godne polecania; obiad syty. Herbaty drogie - po 9 zł za malutki dzbanek. Stoliki na zewnątrz oblężone, w środku zdecydowanie spokojniej.

    Tuż obok "Stare Metropolis" równie sympatyczna i co ważne - w miarę niedroga pizzeria. Bardzo dobra pizza i szybka obsługa; jadłam krem z pomidorów z płatkami migdałów - gęsty i smaczny. Zdecydowanie nie warto wybierać największej pizzy - jest nie do przejedzenia. Również nie warto brać przystawek - pizza jest podawana błyskawicznie i to właściwie pomimo pełnego obłożenia stolików.  Makaron z sosem śmietanowym i pietruszką - także całkiem w porządku. Minus za brak klimatyzacji. Przy temperaturze na zewnątrz grubo ponad 27 stopni w środku niewiele chłodniej.

    A zdecydowana wtopa ? - "Pasta i basta" w Rynku Staromiejskim. Oczekiwanie na zamówienie było przerażająco długie  - tylko firmowa przystawka i soki -  ponad kwadrans. Przystawką było jedno z dań z kart - grzanki z pastą z bakłażanów. Pasta zimna, zamiast grzanek - pszenne tosty również zimne. Brrr... Z karty wybraliśmy 4 różne rodzaje makaronów, oprócz mojego - choć właściwie nie wiem co otrzymałam -  miało być spaghetti aglio olio, na pewno nie było ;) -  niejadalne.  Na makaron czekaliśmy dobre 40 minut. Zamówione dla dzieci świeżo wyciskane soki z pomarańczy wymienialiśmy - dostały w wysokich szklankach wyłącznie miąższ.

    A na deser - wizyta w klimatycznym Muzeum Piernika.
    Oj działo się, działo....



  110. Właściwie nie wiem czemu nie wstawiłam przepisu na tą bardzo lekką, wręcz typowo wiosenną sałatkę wcześniej ... Robię ją od dobrych 10 lat - a po raz pierwszy poczęstowano mnie nią na parapetówce.



    Wersja bardziej urozmaicona jest  wzbogacona jest o młode ziemniaczki - ugotowane ze skórką i pokrojone na cząstki jak cytryna.

    Lekka sałatka kalafiorowa


    Składniki:
    • pół większego kalafiora (lub 1 mały)
      koperek -2-3 łyżki posiekanego (świeżego lub mrożonego)
    • 2 -3 łyżki majonezu (oczywiście polecam Winiary)
    • Przyprawy: sól, pieprz trójkolorowy lub czarny, mielona papryczka chili
    Wykonanie:
    Kalafiora pogotować w osolonej wodzie - jakieś 8 minut - tak, aby był lekko twardy. W każdym razie nie dopuścić do jego rozgotowania :) Przestudzić - najlepiej pod przykryciem w tym samym garnku w którym go gotowaliśmy, aby brzydko nie wysechł, a następnie delikatnie rozdrobić nożem na mniejsze cząstki -  w tym kalafiorowe łodyżki. Wymieszać z majonezem. Posypać koperkiem, doprawić solą - szczyptą lub dwoma, następnie pieprzem i chili (koniecznie próbować po jednym obrocie młynka, aby z tymi dodatkami a zwłaszcza chili nie przedobrzyć). 

    Sałatka jest bardzo lekka, przeznaczona w zasadzie dla fanów kalafiora i ... wegetarian ;) 

    Świetnie komponuje się z chrupiącą bagietką.  I jako dodatek do grilla :0)
  111. A nawet więcej - pyszne roladki wołowe :)


    • gotowe cieniutkie płaty wołowiny na carpaccio - 1 paczka
      (można oczywiście kupić ładny kawałek wołowiny, pokroić w plastry, następnie lekko rozbić )
    • 1-2 ogórki kiszone
    • 1 cebulka
    • opcjonalnie kawałek wędzonego boczku - u mnie często czerwona papryka
    • sól, pieprz, papryka słodka - sproszkowana
    • olej z pestek winogron do smażenia
    • odrobina mąki pszennej + wykałaczki lub nitka
    Mięso rozłóż na dużej deseczce lub talerzu. Posyp szczyptą lub dwiema soli, oprósz papryką i pieprzem.
    Ogórek, cebulę i boczek pokrój w słupki. Ułóż  ogórek, cebulę i boczek na mięsie - zamiast boczku daję często słupek czerwonej papryki. Zwiń w rolady i zszyj wykałaczką lub obwiąż nitką. Oprósz mąką. Na patelni rozgrzej olej i obsmaż rolady - do lekkiego zrumienienia. Następnie zalej wodą i duś pod przykryciem do miękkości mięsa - około 1h, podlewając od czasu do czasu wodą. Podawaj z kluskami śląskimi lub ziemiankami. 
    Roladki jadamy nadzwyczaj rzadko. Kupuję gotowe płaty na carpaccio odrobinę z lenistwa, ale również z przeświadczenia o tym, że mięso jest po prostu świeże. Roladki te są bardzo delikatne.
  112. Po Wielkanocy zostajemy zazwyczaj z mnóstwem białek - pozostałością powypiekową mazurków.

    Jak je wykorzystać?

    Znam co najmniej 3, doskonałe, sposoby;)

    1. Zamrozić. Taaak - powiedzą niektórzy - tylko trzeba mieć pomysł  co z nimi po rozmrożeniu ?
    To bardzo proste  - biała pavlova :) Pod warunkiem, że mrozimy je w ilości 4 lub 6 białek. Wystarczy wlać białka do słoiczka, zakręcić zakrętkę i wstawić do zamrażalnika.

    2. Upiec pyszne placuszki cukiniowe - wyłącznie na ubitych białkach i mące.

    3. Przygotować wielkanocną terrinę z łososia.

    A jaki jest Wasz sposób?


  113. Przepis pochodzi z "Wyśmienitej Kuchni Francuskiej" a natrafiłam  na niego tutaj.
    Uzupełniłam o parę własnych modyfikacji, jak zwykle zresztą ;)
    Przepis wart jest uwagi chociażby z powodu białek, na nadmiar których narzekamy po wielkanocnych wypiekach.



    Terrina z łososia

    • 450 g mięsa łososia (bez ości i skóry)
    • 225-275 cienkich płatów łososia wędzonego
    • 2 białka
    • 1/4 łyżeczki soli i tyle samo białego pieprzu
    • szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
    • 250 ml śmietany 36%
    • 55g (2 szklanki) liści szpinaku

    plus - jednorazowa foremka aluminiowa 12x20 cm


    Mięso łososia schłodzić 15 minut w zamrażalce. Po tym czasie pokroić je na drobniejsze części.
    Foremkę z folii aluminiowej wyłożyć łososiem wędzonym.

    W malakserze zmiksować na mus schłodzonego rybę.

    Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli.
    Kremówkę również ubić - uważając aby nie zrobić z niej masła :0) - czyli niezbyt długo.

    Do musu z łososia delikatnie wmieszać białka i przyprawy, następnie dodać ubitą śmietanę i również delikatnie wymieszać.
     
     


    Liście szpinaku rozdrobnić w malakserze. Dodać 1/3 masy rybnej i dokładnie wymieszać


    Połową pozostałej masy rybnej wypełnić foremkę wyłożoną wędzonym łososiem. Wyrównać.

    Wyłożyć masę szpinakową. Na koniec znowu masę rybną. foremkę przykryć podwójną warstwą folii aluminiowej.

    Wstawić foremkę do większej brytfanki wypełnionej do połowy wrzątkiem. Piec w 170 stopniach około godziny lub dłużej (patyczek zanurzony w masie musi być suchy).


    Ostudzić i schłodzić w lodówce przez minimum 12 godz.

  114. Święta już za nami. Odpoczęłam - mimo podziębienia i rozpulchnionego gardła. Kulinarnie też czuję się spełniona, bo z wielkanocnych zapowiedzi wypróbowałam zarówno nowy mazurek, jak i terrinę.

    I dla przestrogi dla siebie samej ;) wstawiam poświąteczną refleksję - łapę się na tym kolejny już raz - że gdyby nie to, że często wymyślam różne potrawy sama oraz piekę mnóstwo ciast pewnie miałabym niemały kłopot przygotowując tak wspomniany mazurek, jak i terrinę. Czemu ludzie wstawiają przepisy i nie uzupełniając ich o szczegóły tak podstawowe jak np. temperatura piekarnika ? Hmm ;) 

    Konsystencja ciasta też jest ważna, bo ... albo to proporcje są do kitu,  albo tak miało właśnie być (wówczas nie trzeba się domyślać, że coś nie pasuje). A mi nie pasowało i to bardzo.

    Żal mi więc tych, co biorąc dokładnie takie przepisy (bez szczypty własnego doświadczenia) - po prostu się na nich zawiodą.

    Nie żebym jednak narzekała, bo mimo wszystko udało mi się uzyskać super potrawy, jeśli ktoś ma ochotę  prześledzić oryginały zapraszam tu: mazurek i tu: terrina z łososia.

    A poniżej przepis na mazurek uzupełniony o moje spostrzeżenia i modyfikacje.

    Mazurek z koglem-moglem

    Ciasto:
    120g cukru pudru
    120g masła
    3 żółtka
    120g zmielonych na drobno orzechów włoskich
    120g mąki pszennej
    skórka otarta z jednej cytryny

    Polewa:
    4 żółtka
    150g cukru pudru 
    1 cukier waniliowy

    Opcjonalnie do ozdoby: 
    dżem porzeczkowy przetarty + biała czekolada

    Do zmielonych orzechów dodać cukier - wymieszać. Wrzucić masło - dokładnie wymieszać - w ostatniej fazie dodać  żółtka. Następnie dodać mąkę i startą skórkę z cytryny i ponownie wymieszać. 
    Ja dosypywałam mąki bo konsystencja  ciasta była tak kleista, że nie dało się go rozsmarować na blaszkę (30x40 cm), wygładzić powierzchnię. Piec w 180 st. C. przez około 25 - 30 minut - do lekkiego zrumienienia. 
    W tym czasie z żółtek i cukru utrzeć kogel-mogel (masa ma być jasna, puszysta i gładka). 

    Po 25 -30 minutach pieczenia wyciągnąć blachę z ciastem z piekarnika, ostrożnie rozsmarować na wierzchu kogel-mogel i włożyć z powrotem do piekarnika na 5 minut.

    Po ostudzeniu udekorować wedle upodobania - ja wykonałam wielkanocny napis  "Alleluja" za pomocą rewelacyjnego urządzenia z Tchibo - do dekorowania babeczek, masą uzyskaną ze zmieszania pół tabliczki białej czekolady - rozpuszczonej i 3 łyżek dżemu porzeczkowego.

    I uwaga bardzo istotna:
    ten mazurek w pierwszym momencie bardzo mnie zawiódł,  jednak ... po 1 dniu był już taki sobie, ... po kolejnym nabrał wyrazu, a na dzień trzeci - całkiem mi smakował :)  
    Zachęcam więc do pieczenia na 2-3 dni przed Wielkanocą.













  115. Niedziela Palmowa rozpoczęła Wielki Tydzień.

    Taak... Wielkie Tydzień to nie tylko duchowe przygotowanie do Świąt Wielkanocnych. To także wielkie porządki, wielkie przygotowania i ... wielkie gotowanie. Okna już lśnią, firanki pachną świeżością a pierwsze nieśmiałe zmiany w wystroju przygotowują dom na obchody Wielkiej Nocy. Na stole pojawiła się palemka. Z przepastnej szafy wyjechał wielkanocny koszyk. Z Julcią posiałyśmy rzeżuchę, którą pachnie od progu. A przecież to dopiero początek :)


    Zdecydowałam, że w tym roku podepnę na blogu listę wielkanocno-kulinarnych życzeń, czyli potrawy, które wypatrzyłam i  mam wielką ochotę wykonać po raz pierwszy. Jeśli potrawy przypadną nam do smaku na pewno wstawię odpowiednie przepisy

    A oto ta lista:
    • ORZECHOWY MAZUREK Z KOGLEM-MOGLEM
    • Pasztet ze szpinaku i łososia  - z przepisy.pl
    • Biała kiełbaska w roladce z mielonego mięsa i kapustą z 'Przyjaciółki"
    • jedna z bab Marthy Stewart


    A wśród wypróbowanych wielkanocnych potraw na moim stole znajdą się:

      










     











      














    Poniżej z dedykacją dla Kogi pomysł na nietypowy wielkanocny poczęstunek

    Pasta jajeczna na krakersach
    - czyli wielkanocne jajeczko w  pracy

    To  propozycja  bardzo ciekawej przekąski, którą można zabrać np. do pracy,  na kurs językowy czy  szkoły dzieci - aby przygotować błyskawiczny wielkanocny poczęstunek. Przekąska cieszy się od lat ogromną popularnością, jest wymyślona przeze mnie od a do zet i jak dotąd nie spotkałam nikogo kto by ją robił. Niemniej, tak duże powodzenie sprawiło że przytrafił się (mi - nie przekąsce) niemiły akcent - podczas jednego z 'jajeczkowych" poczęstunków, uraczony krakersem chłopak zrobił uwagę w stylu obrażonego macho - że powinnam przygotować "T E G O" więcej. Niezbyt uprzejmy gościu, a jednak pochwała dla tego poczęstunku nie mogła być wyrażona dosadniej. No cóż, obym nigdy więcej takich przyjemniaczków częstować nie musiała ;)

    Składniki:
    paczka krakersów (Lajkonik)
    czarny kawior
    miseczka z pastą jajeczną ( z 5 jaj  ale to w zależności od ilości porcji, która chcemy przygotować)
    gałązka koperku do ozdoby

    Dodatkowo: 2 łyżeczki - osobne-  do nakładania pasty i kawioru + duży talerz na którym krakersy podamy

    Pasta:
    5 jaj 
    majonez Winiary
    sól, pieprz

    W domu dzień wcześniej  - najlepiej wieczorem -  gotujemy jajka na twardo, po ostudzeniu i obraniu ze skorupek - jaja ścieramy na tarce o drobnych oczkach, solimy (2 szczypty), pieprzymy - czarnym świeżo mielonym pieprzem. Mieszamy z 3 kopiaste łyżkami majonezu  - polecam Winiary (możliwe też,  że majonezu dodamy nieco więcej - po prostu pasta ma byś spójna nie sucha ). Pastę przekładamy do miseczki z zamykanym wieczkiem, zostawiamy na noc w lodówce.

    Tuż przed podaniem:
    Na każdy prostokącik krakersa nakładamy łyżeczką pastę,  na wierzch  - kapkę  kawioru, na koniec ozdabiamy koperkiem. Podajemy niezwłocznie.

    Wariacje są niezliczone:
    - raz: pastę można przygotować z dowolną zieleniną w środku (koperek, szczypiorek lub np. pietruszka),
    -  dwa: na wierzch pasty można położyć połówkę przepiórczego jajeczka i dopiero potem ozdobić kawiorem,
    - trzy: można zamiast kawioru zwinąć mini rulonik łososia z plasterkiem zielonego ogórka.

    W wariacjach ograniczy nas tylko wyobraźnia :)





  116. Ten post to prima aprilisowy żart.
    Przepis na spaghetti podał bowiem w pięknie wydanej książce Gino D'acampo, zapewniając, że nie zna dziecka które by tej potrawy nie lubiło. Powinien jednak napisać "włoskie dziecko" - z akcentem na włoskie, gdyż mój Szymek jest dobitnym przykładem na to, że danie jednak może dzieciom nie smakować :0)

    Niemniej cala reszta rodziny zajadała się tym spaghetti ze smakiem.

    A wspomniana we wstępie książka włoskiego mistrza kuchni, jest niewątpliwie interesującą pozycją na rynku kulinarnych poradników. Zajączek w sumie za chwile zapuka do naszych drzwi - więc czemu nie poprosić o "Włoskie dania makaronowe" ?

    Spaghetti w sosie pomidorowym

    Bardzo łatwe, czas przygotowania 10-15 minut.

    Składniki:
    pół paczki spaghetti (lub innego ulubionego makaronu)
    sól i pieprz do smaku
    1 puszka pomidorów
    1 mała cebulka obrana i pokrojona w kosteczkę
    10 świeżych listków bazylii
    oliwa z oliwek do smażenia

    1. Na patelni podsmażyć cebulkę do zeszklenia. Dodać pomidory z puszki (razem z sosem) i listki bazylii - przesmażać przez około 10-15 minut aż odparuje nadmiar wody, od czasu do czasu mieszając. Pod koniec doprawić do smaku solą i pieprzem.

    2. Makaron ugotować al dente - wg wskazań producenta. Odcedzić i przełożyć z powrotem do garnka w którym się gotował. Wlać sos pomidorowy i wymieszać go z makaronem.
    Przełożyć do dużej - płaskiej miski. Podawać niezwłocznie.


    Czynności 1 i 2 wykonywać równolegle :)

  117. Z dzisiejszego dnia jestem super zadowolona, mimo przestawienia czasu i pobudki o 6 rano :) Jako, że wiosna zawitała do stolicy, wykorzystaliśmy weekend maksymalnie. Małżonek biegł w  półmaratonie i osiągnął czas poniżej 2h! Wow! Odwiozłam go z Julą i przywiozłam po biegu.
    20 kilometrów  - dystans dla mnie niewyobrażalny, no może na rowerze ;) Lub wyłącznie spacerowo.

     A do tego, na targu, kupiłam (wreszcie  pyszne) pomidory, młodą rzodkiewkę i zielony szczypiorek.

    Na śniadanie była więc ulubiona, wiosenna sałatka mojego taty.

    Wiosenna sałatka Jurasa

    1 średni pomidor (lub 2 małe) -  sparzone i obrane ze skóry
    pół małej cebulki
    3 kulki rzodkiewki
    szczypiorek - cienki
    sól morska, pieprz, śmietana 18%

    Pomidora sparzyć wrzątkiem, obrać ze skóry, przekroić na pół; każda polowe pokroić na plasterki. To samo robimy z rzodkiewką - tyle, że jej ze skóry nie obieramy, za to dokładnie szorujemy pod bieżącą wodą. Cebulkę również trzeba pokroić  - tym razem w talarki. Umyty szczypior - siekamy. Wszystko razem delikatnie mieszamy w miseczce lub salaterce, na koniec dodajemy łyżkę śmietany, doprawiamy szczyptą lub dwiema soli morskiej oraz odrobią pieprzu.

    Pomidory puszczają po chwili sok, który po wymieszaniu ze śmietaną i szczypiorkiem i cebulką jest kwintesencją tej bardzo wiosennej sałatki. Pewnie znana jest ona większości z Was, ja ją po prostu uwielbiam i dlatego z taką radością powitałam pierwsze smaczne pomidory, które polecił mi sprzedawca na targu.



    Całoroczne ciasto z... wiśniami :)

    A do porannej kawy - upiekłam pyszne ciasto z wiśniami,  z przepisu na ciasto całoroczne z owocami mojej mamy. Wprawdzie Julcia pozwać do zdjęć za bardzo nie chciała, za to ciasto spałaszowała chętnie. Nastolatka również ;0) co uwieczniłam na ostatniej fotce :)







  118. Na szybkie śniadanie.
    Tosty są zawsze mile widziane. Dzieciaki jedzą je w wersji ortodoksyjnej - wyłącznie ;) (mozarella i szynka), a  ja  - z dziwadłami wszelakimi. Dzisiaj zrobiłam tosty z mozarellą, roszponką i dynią upieczoną sposobem zapożyczonym od Bei z papryczką chili.

    Roszponka - jak widać - od kilku dni króluje w mojej kuchni - daje ją nawet ukochanemu chomikowi - Lunce.


    Jak upiec dynię?:
    najlepiej kilka godzin przed tostami

    kawałek dyni
    szczypta suszonej papryczki chilli
    szczypta lub dwie soli
    odrobina suszonego rozmarynu (może być rozmaryn świeży - niestety nie miałam pod ręką)
    oliwa z oliwek


    1. Piekarnik nagrzać do 200 stopni.

    2. Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.

    3. Dynię pokroić w poręczne kawałki - odkroić skórę (tego etapu bardzo nie lubię, to ciężka praca - zwłaszcza jeśli dynia jest twarda)
    i puszysty miąższ. Obrane ze skóry kawałki pokroić w małe, 2 cm sześciany.

    4. Dynię wyłożyć na blachę w luźnych odstępach. Skropić oliwą z oliwy, posypać suszonym rozmarynem i solą. 1/3 część dyni posypać chili.

    5. Piec w piekarniku 30 (no max. 35 minut) - do chwili, gdy dynia będzie miękka i lekko brązowa na brzegach.

    6. Ostudzić.


    Jak otrzymać dyniowe tosty:

    Pomiędzy pieczywo tostowe włożyć dynię, mozzarelę i listek roszponki. Zapiec. Podawać gorące.



  119. Tylko 3 dni trwa zabawa w "Zielono mi" Szkoda, bo przepisów na zielone potrawy chętnie wypróbowałabym o wiele więcej. Ale ... i tak brakuje mi czasu, by to zebrać i opublikować, zwłaszcza że weekend wypadł tak cudownie ciepły, jakby to było lato a nie zima. Termometr wskazywał - aż - 20 stopni w słońcu, chodziliśmy po parku w samych bluzach, a co odważniejsi w krótkim rękawku.
    Pogoda zachęcała więc do ruszenia się z domu, niemniej na gotowanie też przyszła pora, po wyprawie na giełdę ursynowskich gimnazjów zabrałam się za pieczenie pizzy.

    Wyszły 3 ale tylko jedna z nich warta jest wzmianki, jako że dotąd nie gościła na blogu.

    Pizza z salami, dynią i roszponką- piekielnie ostra :)

    Ciasto z tradycyjnego przepisu - wykorzystane do pieczenia na kamieniu daje 3 pizze.
    Jedną z nich, obłożyłam najprostszym i ulubionym  - sosem pomidorowym, następnie plasterkami salami (oryginalny węgierski Pick - paprykowy ostry), cieniutkimi plasterkami dyni (posypanej wcześniej odrobiną soli i mieloną papryczką chili). Całości dodała uroku roszponka i porwana palcami mozarella. I odrobina posiekanego szczypiorku.
    Zapiekałam w 250 stopniach przez 10 minut.




  120. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią gotuję w ramach akcji "Zielono mi".
     
    Dzisiaj - na śniadanie - jajecznica z roszponką i cebulką. Energetycznie zielona, na jajkach od zaprzyjaźnionej kobiety z targowiska "Na dołku". Kto nie próbował dotąd dodać do jajecznicy roszponki - niech koniecznie wypróbuje, ja czynię tak od dawna i bardzo tą wersje lubię :)




  121. Czas temu mąż zaprosił mnie do pobliskiej kawiarni na kawę. Historia tego miejsca jest nader Ciekava. Zupełnie jak jej nazwa. Zlokalizowana na łączeniu dwóch bloków, dostępna wyłącznie po pokonaniu schodów. Latem bez słońca; zimą, jesienią i wiosną w porywach nieustannie chłodnego wiatru/ a może przeciągu przeciągu, który upodobał sobie właśnie ten punkt świata? Bez podjazdu dla dziecięcego wózeczka. Najpierw był tam sklep z artykułami żelaznymi, potem jakiś kolejny. Wszystko upadało. Potem długo nie było nic. Pewnego razu ktoś zakleił szybę szarym papierem i zaczął remont. Potem z remontu wyłoniła się "Ciekava". Byliśmy świeżo po rzymskich wakacjach; zaciekawieni weszliśmy do środka. Wnętrze z pomysłem, nie można zaprzeczyć - spodobał mi się zwłaszcza przepiękny żyrandol i regał z książkami. Jednak nie był to klimat włoskiej knajpki, gdzie gwarno, gdzie wpada się na pyszne cappucino, na chwilę, przejrzeć poranna prasę albo po prostu -  usłyszeć wypowiadane z niezmiennym ciepłem "buongiorno signorina". Kawiarnia próbowała zdobyć rozgłos - reklamując się w jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych, rozrzucała do klatek ulotki. Jednak długo wydawało się, że nie będzie miała szansy utrzymać się, podobnie jak wiele innych tego typu przedsięwzięć. Jednak .... mimo upływu trzech lub może 4 lat, kawiarnia nadal istnieje, od czasu do czasu mąż zaprasza mnie tam na kawę. Ostatnia wizyta, od której rozpoczęłam tę opowieść zainspirowała mnie kulinarnie. W niedzielę skusiłam się w Ciekavej na zupę dnia czyli "Flaczki z kalmarów" i ... w domu ugotowałam to samo.  Jako, że dzisiaj piątek, zupa będzie dobrze wpisywać się w rybną tradycję.
    Zapraszam.

    Flaczki z kalmarów
    mrożone kalmary
    1 marchewka
    1 mała pietruszka
    i 1/4 selera  - mogą być z gotowania rosołu
    1 litr klarownego bulionu (np. z rosołu)
    majeranek, pieprze cayenne, pieprz czarny

    Do wywaru zetrzeć na tarce o grubych oczkach warzywa (mogą być ugotowane wcześniej razem z bulionem). Kalmary - po rozmrożeniu - pociąć na paski, dodać do zupy -  gotować 20- 30 minut, 10 minut przed końcem doprawić majerankiem  (1 łyżeczka) i pieprzem cayenne (pół łyżeczki) oraz odrobiną świeżo mielonego czarnego. Podawać z natką pietruszki i grzankami.

    W oryginale do zupy dodano również cebulkę.








  122. Zieleń. Kolor nadziei. I kolor wiosny. Kolor budzącej się do życia przyrody. Kiedy mam zmęczone ślęczeniem nad monitorem, książką czy papierami oczy – patrzę na zieleń trawy, błękit nieba. Oczy zaczynają się regenerować. Mój organizm też spragniony jest wiosennych nowalijek; lekkich i soczyście zielonych. Tak. Zdecydowanie potrzebuję oczyszczenia. Tłuste potrawy odłożę do lamusa. Na talerzach królować będą sałaty, rzodkiewki, kiełki wszelakie.
    Nie mogę się już doczekać.

    Mozę dlatego właśnie chętnie przyłączę się do akcji "Zielono mi"
      organizowanej przez Trochę inną cukiernię.

    Po choinką znalazłam w prezencie od męża kilka książek kucharskich. W tym TĄ najważniejszą - Jamie Oliviera. Zastanawiam się, kiedy zapomniałam jak cudownie smakują uprawiane na własnej działce truskawki, dojrzałe brzoskwinie zrywane z drzewa w momencie, który jest dla nich najlepszy. Kiedy przebijające się z ziemi kiełki krokusów, pomieszane ze wschodzącą marchewką i szczypiorkiem musiałam zastąpić produktami kupnymi, sklepowymi.  Namiastką. Przeprowadzka sprzed 10 lat miała tylko tą jedną wadę - pozbyłam się cudownej działki.  

    Jamie przypomniał mi o tym, opisując jak jego warzywa rosną i dojrzewają, i jak w tym co robi poszukuje natchnienia do stwarzania coraz to nowych potraw.

    Zachęcam więc ciepło WAS - czytelników mojego bloga, właśnie teraz do lektury książki „Jamie Oliver w domu”. Jeśli nawet proponowane przez Jami'ego przepisy nie przypadną Wam do gustu, może zasmakujecie w poradach dotyczących uprawy roślin? Ja zasmakowałam. Dlatego  w tym roku założę na balkonie letni ogródek. To nadal namiastka. Niemniej mój kulinarny guru nie może się przecież w tym temacie mylić :)

    Tymczasem, próba upichcenia lecza na dostępnych na sklepowych półkach cukiniach i pomidorach zakończyła się klęską totalną. Gotowane tysiące razy, ukochane leczo, nie smakowało jak leczo. Czymże więc było? Chyba jedynie moją rozpaczliwą próbą poszukiwania wiosny na przednówku. 

    Dla duszy balsamem niech będą  rzymskie stragany uginające się od warzyw. 
    I promienie wiosennego słońca skrapiające Wieczne Miasto.








  123. Drugi z obiecanych przepisów będących propozycją do 
    Czekoladowego weekendu.
     


    Tarta z malinami i cudownym czekoladowym farszem
    Przepis z książki kucharskiej KitchenAid.

    Ciasto 
     200g maki
    1 jajko
    skórka otarta z 1 sparzonej wrzątkiem cytryny
    3 łyżki mączki ze startych migdałów
    150g masła
    szczypta soli
    50 g cukru
    odrobina (łyżeczka lub dwie) zimnej wody

    Farsz
    2 tabliczki gorzkiej czekolady
    2 łyżki śmietanki kremówki
    50g masła

    Dodatkowo: 350 g malin (lub wiśni)



    Mąkę, skórkę cytrynową, cukier, sól i mączkę migdałową po wymieszaniu - zagnieść z masłem na zacierki. Dodać całe jajo i odrobinę wody, tak aby ciasto zaczęło się sklejać. Wyrobić w kulę, włożyć do woreczka foliowego i schładzać 3 godziny w lodówce.
    Piekarnik rozgrzać do 210 st.
    Ciasto rozwałkować do formy do tart, podpiec spód 10 minut z fasolkami, potem bez obciążenia kolejne 15 minut.
    Ciasto wyjąć z piekarnika - przestudzić.

    Czekoladę roztopić (u mnie mikrofala), a w małym garnuszku podgrzać śmietankę -prawie do wrzenia, dolać do roztopionej czekolady, dołożyć tam również masło - wszystko razem dobrze wymieszać łyżeczką.

    Maliny ułożyć na dnie tarty, zalać ciepłą czekoladą, pozostawić do lekkiego zastygnięcia masy czekoladowej.

    Uwagi.
    Wpisuję raczej chaotycznie, tak jakbym zrobiłabym  to w brulionie z przepisami :)
    Czekolada i proporcje podane przeze mnie - idealne; w oryginale była o 1 więcej czekolada.
    Samego ciasta jest stanowczo za dużo (autor nie podał rozmiaru formy do tart). Następnym razem zrobiłabym ciasto raczej z mojego starego przepisu na tartę cytrynową - ewentualnie wzbogacone o skórkę cytrynową :)


    Już na etapie wyrabiania ciasta miałam uzasadnione obawy o całe jajo, jak dla mnie wystarczyłoby wyłącznie żółtko.
    Maliny z powodzeniem można w sezonie letnim zastąpić drylowanymi wiśniami.
    Generalnie stawiam tej tarcie 4, bez plusa ;)
    Niemniej, do czekoladowego farszu wrócę pewnie nie raz :)



  124. Obiecałam Bei, że przyłączę się do Jej czekoladowej zabawy. 
    I od jakiegoś czasu szukałam fajnych przepisów.
    Znalazłam 3, które mnie zaintrygowały; pierwszy prezentuję dzisiaj.


    Przepis znany mi był od dawna, jednak moje skromne modyfikacjie zdecydowanie zmieniły charakter ciasta. Autorką oryginału jest askahi. Polecam!

    Murzynek z czekoladową polewą  i wiśniami



    1 szklanka cukru
    1/2 szklanki wody
    3 czubate łyżki gorzkiego
    kakao
    kostka masła 

    5 jaj
    2 szklanki mąki
    2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
    wiśnie z kompotu drylowane lub z mrożonki (w sezonie -świeże)
    czekolada mleczna na polewę, 
    1/2 czekolady białej -  po troszku do wiórek oraz do wnętrza ciasta

    Cukier, wodę, kakao i masło podgrzać (nie gotować!), wymieszać i ostudzić.
    Dodać żółtka i mąkę wymieszaną uprzednio z proszkiem, na końcu ubite na sztywno ze szczyptą soli białka. Białka lepiej mieszać łyżką, nie mikserem, aby murzynek był puszysty. Na końcu delikatnie domieszać osączone wiśnie oraz białą czekoladę pokrojoną nożem na małe cząstki. (zostawiłam 2 kostki białej czekolady do wiórek).

    Piec 45-50 minut w 170 stopni.

    Po lekkim przestudzeniu ciasto polać roztopioną (dowolnym sposobem) czekoladą mleczną (lub gotową polewą). Następnie - znów po lekkim zastygnięciu polewy - zetrzeć na drobnej tarce 2 pozostałe kostki białej czekolady - do ozdoby.

    Murzynek jest delikatny, puszysty i ... tylko wiśnie (niestety) nieco opadły na dno ciasta, ale zupełnie nikomu to nie przeszkadzało.
  125. Z roku na rok coraz mniej chętnie biorę udział w tej ogólnoświatowej maskaradzie.
    Czerwone serca tu i tam, szal pluszowych misi, kartek walentynkowych... 
    Chyba z tego wyrosłam.
    Bo uczucie trzeba pielęgnować i okazywać codziennie, nie od święta, nie tylko w Walentynki.

    Niemniej, na Walentynki - dostałam od męża komedię "O północy w Paryżu".
    Tak, trzeba się zrewanżować ;)


    Za Beą zapodaję więc tartę z karmelizowaną cebulą.
    Przepis bez większych zmian.
     

    Karmelizowana cebula

    700 g czerwonej cebuli
    2 łyżki delikatnej oliwy
    300 ml czerwonego wina (wytrawne)
     2 łyżki miodu
    ok. 2 łyżeczki cukru trzcinowego
    2 łyżeczki octu balsamicznego
    szczypta soli



     

    Cebulę obrać i pokroić w cienkie krążki. Oliwę rozgrzać i dusić cebulę przez kilkanaście minut, aż stanie się miękka i zacznie zmieniać kolor, mieszając od czasu do czasu. Następnie dodać pozostałe składniki, wszystko wymieszać i dusić na bardzo wolnym ogniu przez około 45 minut, lub do momentu aż cebula będzie intensywnie czerwona i skarmelizowana. Przechowywać w chłodnym miejscu lub spożytkowac od razu :)
    Ja użyłam jej do przygotowania (również za  podpowiedzią Bei) niecodziennej tarty.



    Walentynkowa tarta z karmelizowaną cebulą



    Składniki:
    paczka gotowego ciasta francuskiego
    skarmelizowana cebula z przepisu powyżej
    1 opakowanie mozzareli (kulka) 
    odrobina orzeszków pinii
    kilka łyżeczek (2,3) oliwy z oliwek, do skropienia po wierzchu

    Na blasze rozłożyć ciasto francuskie (rozkładam na oryginalnym papierze dołączonym do ciasta).  Ciasto francuskie podzielić nożem wzdłuż na 2 części,  nałożyć na nie po środku cebulę, pozostawiając około 1 cm brzegi puste. Rozerwać palcami odsączoną z zalewy mozzarelę, rozłożyć na cebuli, całość posypać orzeszkami pinii, skropić oliwą.z oliwek Wstawić do piekarnika rozgrzanego zgodnie z przepisem na opakowaniu ciasta, piec do 12-15 minut.

    Podawać gorące.

    ps. Jedną połówkę tarty przyozdobiłam  także odrobiną pleśniowego sera, niemniej sama mozarella jest idealna.

    Tarta dzięki cebuli ma walentynkowy akcent - piękny, głęboki czerwony kolor. Cebulę (i Beę hi hi ) powinnam wychwalać pod niebiosa, bo zdecydowanie trafiła w moje smakowe upodobania. No, więc wychwalam i dziękuję.
  126. Po pierwsze dla odmiany, po drugie  - bo dzieciaki lubią.
    To drugie, zdecydowanie najważniejsze :)
    Można poszaleć z farszem. 
    Dowolność wszelaka.
    Danie również wegańskie.

    Sajgonki Patki

    Farsz:
    gotuję odrobinę (250 g) kapusty kiszonej do miękkości, 
    podduszone na maśle i starte na tarce na dużych oczkach pieczarki (5 szt) oraz małą startą marchewkę podduszoną (5 minut) w odrobinie posłodzonej wody dodaję do odcedzonej kapusty
    sól i pieprz do smaku
    do farszu można dołożyć makaron chiński albo kiełki

    I dodatkowo potrzebne są:
    olej do głębokiego smażenia
    papier ryżowy do sajgonek
    sos do sajgonek (kupny)

    Przygotowanie papieru oraz rolowanie farszu w/g jednej z instrukcjo dostępnych na youtube - u mnie również na odwrocie papieru ryżowego. Bardzo proste :)

    Każdy okrąg papieru ryżowego trzeba zanurzyć na moment w ciepłej wodzie (na płaski, obiadowy talerz wylewam przegotowaną letnią wodę). Zmiękczony wodą papier zużywam od razu - najpierw przenosząc go ostrożnie na kolejny - pusty talerz, potem rolując w niego farsz. Gotowe sajgonki należy pozostawić do wyschnięcia papieru ryżowego - znów na osobnym talerzyku.


    Smażenie w głębokim tłuszczu na złoto - uwaga nie przewracać sajgonek przed mocnym podsmażeniem się (robię to za pomocą drewnianych pałeczek do sushi) - niedostatecznie podpieczony papier ma tendencję do przyklejania się, a farsz wypada i zaczyna palić w tłuszczu, który należy w takiej sytuacji  albo oczyścić albo wymienić.

    Do polania sajgonek kupuję gotowy sos. Wiem wiem, .... ale mam pod nosem japońsko-chińskie delikatesy ;) To na usprawiedliwienie.
  127. Jestem monotonna. Bo nie potrafię się odczepić od Sarah Banbery i jej tart ;)
    Dzisiejsza (choć z lekką modyfikacją farszu) -  znów popełniona za moim guru.
    Zapraszam.


  128. Czas.
    Brakuje mi go. W każdej sekundzie.
    Mimo to,  staram się zaskakiwać.
    Siebie. 
    Małżonka.
    Gości.

    I rozpieszczać. Dokładnie w tej samej kolejności ;)

    Bo czymże byłoby życie bez maleńkich przyjemności?
    Dawkowanych porcjami.
    Uwodzących kolorami. Zapachem.
    I smakiem.


    Więc dzisiaj porozpieszczam się daniem na prędko. Bardzo kolorowym, odrobinę banalnym.
    Wymyślonym na potrzeby chwili.


    Wykwintne grzanki z małżami.


    Dla:
    zapracowanych, 
    na przyjęcia
    na co dzień
    dla tych co z kuchnia nie są na pan brat
    i dla tych co są
    jednym słowem dla każdego
    i w każdy czas ;)
    Składniki:
    Słoiczek małży po katalońsku
    ulubione  pieczywo tostowe
    odrobina miękkiego masła

    Tosty przygotowujemy uprzednio smarując je z jednej strony odrobiną masła, podpiekamy pojedynczo, każdą kromkę kroimy na 4, dekorujemy łyżeczką małży wraz z sosem.
    Zjadamy.



    Smacznego!


  129. Nie. Post nie będzie miał nic wspólnego z plażą.
    Z wakacjami również.
    Chociaż żałuję.
    Bo może to dobry pomysł, aby w środku zimowych ferii przypomnieć sobie ... eh,
    Nie.
    Jednak na pewno nie.
    Wracam więc do waikiki. I zagadki, skąd dzisiejszy tytuł.


    Pamiętacie mój zachwyt nad dukanową galaretą z łososia? No więc, przygotowując firmową wigilię zwróciłam uwagę na  jedną z proponowanych mi przekąsek - tymbaliki z wędzonego pstrąga. I postanowiłam uraczyć domowe towarzystwo tą miniaturową namiastką zimnych nóżek. A że akurat pod ręką były świeże karpie, wykorzystałam głowy i resztki ryb do przygotowania aromatycznego, rybnego wywaru , a potem ... potem pobawiłam się z przygotowaniem malutkich tymbalików z gotowanego karpia, z zielonym groszkiem dla podkreślenia koloru, przepiórczym jajeczkiem do towarzystwa, tudzież odrobiną natki pietruszki dla wzmocnienia smaku.
    Zachwyt męża nad waikiki nie miał końca.
    Tymbaliki zamienione w plażę. Po prostu. Śmieszna gra słów.
    I niech tak już zostanie.

    Dzisiaj jednak nie zaserwuję tymbalików, tylko zwyczajną ich odmianę.
    Czyli po mojemu "galat",  a dla zdecydowanej większości towarzystwa "zimne nóżki" ;)
    Kto chętny - niech się pobawi w zamianę galatu, w urocze miniaturowe przystawki serwowane na liściach sałaty (z obowiązkowymi ćwiartkami cytryn dla podkreślenia urody).

    Galat z drobiowego rosołu. Po mojemu.

    • 250 ml klarownego wywaru z rosołu, 
    • pół ugotowanego kurczaka ( bez piersi)
    • puszka drobnoziarnistego groszku bonduelle
    • 1 ugotowana marchewka
    • odrobina zielonej natki 
    • pieprz
    • 2-3 łyżeczki żelatyny

    Jeśli gotować będziecie kiedyś rosół odlejcie  szklankę lub dwie. Do jeszcze gorącego dodajcie żelatynę (ilość w/g zaleceń producenta) i mieszajcie do jej rozpuszczenia. Odstawcie na bok.

    Mięso na którym gotowała się zupa, po przestudzeniu, należy oddzielić od skóry i kości, i - najlepiej palcami - rozdrobnić na mniejsze kawałki.









     W półokrągłym (najlepiej szklanym) półmisku ułożyć kolejno warstwy: gotowane - rozdrobnione mięsko, groszek - odrobina, pokrojona na plasterki marchewka, zielona pietruszka. Całość posypać świeżo zmielonym pieprzem (szczypta lub dwie). Zalać przestudzonym wywarem. Wstawić do lodówki.
    Podawać do góry nogami - czyli wyjęte z półmiska.
    Zwolennicy zalewania meduzy octem są u mnie w zdecydowanej mniejszości, ale niech już będzie -  dla nich podać dobrej jakości ocet winny (zamiast cytryny).



  130. Post może się wydać dziwny tym, co z kuchnią są na pan-brat. Tym jednak, co w kucharzeniu stawiają pierwsze kroki być może bardzo się przyda. Wiedzy tej niestety nie wyniosłam z domu rodzinnego - moja mama po dziś dzień, aby zabielić zupę śmietaną - miesza niewielką jej ilość z kilkoma łyżkami zupy - najczęściej w filiżance.

    Sposób który dzisiaj podpowiadam, podejrzałam u zaprzyjaźnionej z racji zawodowych kontaktów restauratorki -  prowadzącej "Kuchnie świata".
    Wystarczy zaopatrzyć się w wysoki słoik z zakrętką (np. po oliwkach) i odrobinę zimnej wody i oczywiście śmietanę.

    Na codzienną zupę wystarczy w zupełności:
     pół kubeczka kwaśnej  - 18% śmietany i  3-4 łyżki wody.

    Do słoika wlewamy po kolei śmietanę, wodę, zakręcamy wieczko i energicznie potrząsamy do uzyskania jednolitego roztworu. Śmietana tak przygotowana nigdy nie ma grudek, a to czy się w zupie nam nie rozwarstwi zależy wyłącznie od jej świeżości.

    Zachęcam do prób - to nadzwyczaj prosty i skuteczny sposób :)
  131. Pyszna, znaleziona na mniam-mniamie z tysiącem wychwalających opinii ;)
    Nie zawiodłam się.
    Ale zrobiłam z mniejszej ilości składników, na 3-4 osoby:

    1 por
    1 cukrowa cebula mała

    2 łyżki masła
    1,5 l  bulionu (może być z kostki, z vegety)
    4 plasterki delikatnej szynki


    3 kostki serka kiri - niebieskiego (lub 1 inny topiony)
    1/2 filiżanki śmietany 18%
    sól, pieprz, szczypta gałki muszkatołowej
    pół szklanki startego żółtego sera
    opcjonalnie: pół garści posiekanej natki pietruszki

    1/4 bułki paryskiej - przerobionej na grzanki





    Z porów odciąć zielone części i korzonek, umyć pod bieżącą wodą. Pokroić na skośne plastry.
    Cebulę obierać,  pokroić w drobną kostkę.
    Na patelni rozpuścić masło, wrzucić pora  i mieszając doprowadzić do ich zeszklenia. Po chwili dodać cebulkę - posolić wszystko szczyptą soli. Podsmażyć 1 minutę.



    Warzywa przełożyć do garnka, zalać bulionem, dodać pokrojoną w paski szynkę. Gotować na małym  ogniu pod przykryciem przez 10 -15  minut - do miękkości pora. Dodać kiri ( topiony serek ) i mieszać do rozpuszczenia. Zupę doprawić pieprzem i szczyptą gałki. Następnie dodać roztrzepaną w słoiku (z kilkoma łyżkami zimnej wody) śmietanę, Doprowadzić zupę do wrzenia. Zdjąć z gazu.
    Podawać niezwłocznie. Gorącą zupę posypać już na talerzu łyżką startego na tarce o dużych oczkach sera. Osobno podać grzanki z bułki paryskiej i dla tolerujących w zupach zieleninę - posiekaną natkę pietruszki.

    Napisze tak:  mąż i nastolatka usłyszawszy, że gotuję zupę porową - mruknęli zgodnie pod nosem ble, i z równą niechęcią zasiedli do stołu. Po chwili ... każde poprosiło o dolewkę drugiego talerza. Przez co zupy brakło mi dla Szymka. I  dostał ( na spróbowanie) ilość odpowiadającą filiżance :)

    Niniejszym, gorąco dziękuję Panu Grzegorzowi Ostrowskiemu, który przepis na duńską zupkę porową opublikował.
  132. Rewelacja, rewelacja i jeszcze raz rewelacja!

    Dziękuję  niniejszym autorce bloga Dwie chochelki za inspiracje i przepis na ciasto :)

    Przepis z dedykacją dla Liki.



    Ciasto-krucho drożdżowe w/g Macieja Kuronia
    Po prostu idealne.

    350 g mąki
    1 jajko + 2 żółtka

     125 ml kwaśnej śmietany
     paczka suchych drożdży dr Oetkera (7g) 
    100 g masła 
    sól 
    cukier -1 łyżeczka

    Sposób przygotowania:
    Mąkę wsypać do dzieży miksera lub innej dużej miski, dodać dużą szczyptę soli, łyżeczkę cukru i suche drożdże - wymieszać. Następnie dodać posiekane na kawałki masło. Dodać jajko i żółtka oraz śmietanę i zagnieść ciasto (informacja dla posiadaczy KA - wyrabiałam hakiem na prędkości 2; w każdym innym przypadku wyrabiać ręcznie do uzyskania gładkiego ciasta). Przykryte czystą ściereczką odstawić do wyrośnięcia na około półtorej godziny.


    Wyrośnięte ciasto podzielić na dwie części.  Każdą osobno rozwałkować na prostokąt o długości nieco  mniejszej niż długości blachy. Wałkować na rozwiniętym papierze do pieczenia! Pamiętać o pozostawieniu odrobiny ciasta na ozdoby - odcinając np 2cm pasem z rozwałkowanego ciasta.

    Uwaga ważna:
    ciasta jest na prawdę ogromna ilość - wystarczająca zarówno do przygotowania kulebiaka, jak i drobnych ozdób i dodatkowych nieprzewidzianych przeze mnie wcześniej 4, 5 bułeczek. Robiłam ten kulebiak pierwszy raz więc wyszedł jeden olbrzymi, na dużej blaszce z nadzieniem z 1,5 kg kapusty. Był tak duży, że miałam drobny  kłopot z transportem. Dlatego następnym razem  pokuszę się o upieczenie 2 mniejszych kulebiaków z nadzienia z 2 kg kiszonej kapusty.

    Nadzienie:
     ważne - - - przygotowujemy 3h wcześniej niż ciasto
      - aby miało szansę ostygnąć.
    • 1,5 kg kapusty na 1 kulebiak ( lub 2 kg na dwa kulebiaki)
    • 2 cebule  ( lub odpowiednio 3 cebulki na dwa kulebiaki)
    • miseczka  (lub 1,5 miseczki) suszonych grzybów
            • ewentualnie starte na tarce o dużych oczkach 10 pieczarek
    • masło lub olej z pestek winogron do podsmażenia cebulki
    • sól i pieprz do smaku
    • dodatkowo 1 żółtko do posmarowania dekoracji 

    1. Kapustę  poszatkować, przepłukać raz, ugotować do miękkości. Dobrze odsączyć na sicie.
    2. Grzyby namoczyć i ugotować osobno. Następnie zmiksować je lub pokroić ręcznie na małe kawałki.
    Jeśli zamiast suszonych grzybów użyjemy pieczarek -  starte na tarce również podsmażymy na patelni.

    3. Cebulkę pokrojoną w drobną kostkę zeszklić na patelni na maśle lub oleju z pestek winogron z dodatkiem szczypty soli.
    4. W dużej misce połączyć wszystkie składniki, posolić do smaku - wkręcić odrobinę czarnego pieprzu. Farsz koniecznie wystudzić.


    Na rozwałkowane ciasto nałożyć farsz (wygląda to mniej więcej tak: mniejszy - wypukły prostokąt farszu wewnątrz większego prostokąta ciasta). Zwinąć kulebiak pomagając sobie papierem  do pieczenia, delikatnie zlepić brzegi i  "'przeturlać" ciasto zlepieniem na dół. Na górze ciasta wyciąć 3 okrągłe dziurki np. foremką do pierniczków, będą to otwory wentylacyjne pozwalające na odparowania nadmiaru wilgoci z farszu.

    Do wysmarowanej masłem blachy przenieść kulebiak - papier do pieczenia na którym wałkowaliśmy kulebiak przysłuży się nam kolejny raz ;) Wyciąć kilka dekoracyjnych kształtów - przykleić na górę ciasta delikatnie wspomagając się nożem, dekoracje posmarować żółtkiem ( lub tradycyjnie - żółtkiem zmieszanym z mlekiem). Wstawić do piekarnika nagrzanego do 190 stopni na około pół godziny. Piec do zrumienienia.

    To ciasto świetnie nadaje się do przechowania i odgrzania podczas kolacji wigilijnej, odgrzewałam je w piekarniku. Kulebiak zrobił furorę na wigilijnym stole.


  133. Święta zbliżają się wielkimi krokami. Zbyt wielkimi. Nerwowo przerzucam w myślach listę brakujących prezentów, zakupów spożywczych... domowych prac. Piekę na gwałt dzieciom do szkoły ciasta na szkolne wigilie, dekoruję ciasteczka, dojrzewające pierniki.  Nie jestem mistrzynią cukierniczych ozdób, więc nasze ciasteczka są jakie są ;) Właściwie to miał powstać cudnej urody domek z piernika, bo kupiłam w przypływie natchnienia ( no, może raczej głupoty) szablon zawierający gotowe formy. Zamiast domku, który nie wyszedł gdyż ciasto (przepis stąd) okazało się nadzwyczaj kruche i łamliwe  - pozostały mi, doskonale leżące w dłoni, plastikowe nożyki do wycinania kształtów wszelakich. Ciasteczka są oczywiście zjadliwe, ale nie polecałabym ich nikomu.




    Przedwczoraj małżonek kupił karpia. Urządziliśmy sobie nieziemską ucztę, w przeddzień prawdziwego karpiowego szaleństwa. Jestem fanką karpi od zawsze, cenię zwłaszcza te miejsca gdzie fantastyczny - aromatyczny tłuszcz miesza się z kawałkami wysmażonej skórki ;)

    Wigilijny karp smażony:
    • 1 świeży karp - niezbyt duży
    • oliwa bezsmakowa lub olej z pestek winogron  do smażenia
    • mąką pszenna do obtoczenia ryby (garść lub dwie)
    • sól

    Karpia oczyścić, zeskrobać łuski, podzielić na porcje -  te następnie dobrze wymyć pod zimną wodą.
    Rybę delikatnie osuszyć, posolić, odstawić na moment.
    W tym czasie na płaski talerzyk nasypać mąki, a na patelni rozgrzać tluszcz.
    Karpia obtaczać w mące, smażyć do zrumienienia.

    Podawać od razu -  gorący jest najpyszniejszy. Jeść nadzwyczaj uważnie, aby nie zadławić się ością.

    Znawcy ryb pewnie nie pochwalą mojego sposobu jedzenia - palcami, ale cóż -  ja to uwielbiam  - i mam nieodparte wrażenie, że w ten sposób łatwiej jest te rybie ości wynajdywać :)

    Kończę post
    życząc wszystkim 
    ciepłych i rodzinnych
    Świąt Bożego Narodzenia
    oraz
    pysznych dań na wigilijnych stołach.

  134. Klasyka. Bardzo prosta. Oczywiście zajmuje ważne miejsce wśród dań wigilijnych (patrz "12 potraw").
    Przeze mnie uwielbiana wyłącznie na ciepło.

    • dorsz lub makrela ( mrożone filety w kostkach - 6 sztuk) + mąka do obtoczenia
    • warzywa: marchew 2 szt , pietruszka 1 szt, seler 1/2 średniej wielkości
    • oliwa, pieprz, sól sok z cytryny, 1 łyżka przecieru pomidorowego
    • żaroodporne naczynie do zapiekania

    1. Rybę rozmrozić, skropić sokiem z cytryny, posolić, obtoczyć w mące. Obsmażyć na oleju z obu stron.

    2. Warzywa zetrzeć na tarce na grubych oczkach, dusić około 10-15 minut na oliwie z solą i pieprzem - do smaku. U mnie 2 szczypty. Można warzywa podlać odrobiną wody  - aby się nie przypaliły, pod koniec dodać przecier pomidorowy.

    3. W żaroodpornym naczyniu (dno skropione odrobiną  oliwy)  układać warstwami - warzywa, ryba, warzywa. Zapiekać w piekarniku ok. 30 minut.

  135. Święta Bożego Narodzenia.
    Wczoraj w telewizji usłyszałam, że bożonarodzeniowe drzewko musi być obowiązkowo ekologiczne. A ponoć ekologiczne jest zarówno sztuczne (!?) jak i żywe. Choć żywe, a kradzione eko nie jest już.

    Dziś Święta błyszczą tysiącem barwnych lampek. Są odrobinę kiczowate, może nieco nadmuchane i zawsze zabiegane. Raz czerwone, raz niebieskie. Za rok złote. A białe totalnie faux pas. Na blogach mnożą się wigilijne potrawy. Pięknie pachną ciasta, pierniki. Jest w tej nucie i cynamon i goździki, są mandarynki. Zapachy mieszają się. Miejsca gdzie jeszcze przed 1 listopada próbuje się wtłoczyć w nas - na siłę - świąteczną „atmosferę” nie są w mniejszości.


    A ja tak nie chcę. I podświadomie buntuję się.
    Przez głowę przenikają wspomnienia czasów kiedy tej otoczki nie było. A Boże Narodzenie przeżywało się w skupieniu i zadumie. Przy dźwiękach rodzinnie śpiewanych kolęd. Z obowiązkową Pasterką o północy. Śniegiem skrzypiącym pod butami i poczuciem dobrze obranego kierunku w życiu. Był skromnie zastawiony stół. I potraw było 12.

    W Wigilię od rana stałym gościem był głód. I fajne uczucie, że czeka się na coś.
    Że warto.

    ….


    Dobrze, już dobrze  - schodzę z patosu, kończąc zupełnie zwyczajnie ;)


    Potrawy na stole wigilijnym w moim rodzinnym domu
    (w kolejności podawania):

    1. opłatek (wspólna modlitwa oraz życzenia)
    2. obowiązkowo: zupa grzybowa z prawdziwków z makaronem
    3. karp smażony
    4. chleb
    5. kompot z suszu
    6. pierogi z kapustą i grzybami
    7. kapusta z grzybami
    8. fasola  z kapustą (lub zamiennie groch z kapustą jeśli potrawę przygotowuje moja mama)
    9. ryba po grecku
    10. śledź w śmietanie z jabłkiem
    11. śledzie w oleju korzennym
    12. kutia 

     Ciasta:
    oraz maści wszelakiej:
    • ciasteczka, pierniczki, suszone owoce, orzechy
    Na stole oczywiście wśród potraw goszczą  najróżniejsze nowości,  nie na tyle jednak rewelacyjne aby stały się tradycją :)

    A jak jest u Was?




  136. Uwaga zaczęłam piernikowanie!

    Od dziś - jeszcze równo przez 2 dni  - można będzie razem ze mną piec piernik.

    Skąd te 2 dni?  Po prostu piernik upieczony później niż 1 grudnia nie będzie w stanie dostatecznie długo leżakować, no chyba że będziemy chcieli go wykorzystać na Sylwestrowe przyjęcie. Wtedy jak najbardziej :)
    Cały proces wyrabiania tego cudnej urody i smaku  piernika trwa 3 tygodnie.

    Przepis już na blogu istnieje, część osób zna. Część piekła. Część polubiła. A części nie wyszedł ... jak to w życiu bywa ;)





    Potrzebne składniki (przypominam):
    najlepiej  x2  - na dwa pierniki, bo będziecie potem żałować,  że jest tylko 1 sztuka :)



    50 dag mąki (3,5 szklanki)
    25 dag cukru (1 szklanka)
    25 dag miodu
    30 ml wódki
    2 jaja
    czubata łyżka masła
    łyżeczka przyprawy do pierników
    2 łyżki kakao
    łyżeczka sody
    15 dag śliwek kalifornijskich
    10 dag rodzynek
    masło do formy

    Jak zrobić piernik:

    1. Śliwki pokroić na mniejsze cząstki.

    2. Miód z cukrem, kakao i piernikową przyprawą rozpuścić w rondelku. Dodać masło - przestudzić - niestety studzi się bardzo długo - ja wystawiłam na balkon na 15 minut :). Do wystudzonej masy wbić 2 jajka - wymieszać łyżką lub mikserem. Dolać sodę rozpuszczoną w 1/3 szklanki wody - wymieszać. Dosypywać po szklance mąkę, przed ostatnią porcją wlać wódkę. Znów wymieszać. Na końcu dodać śliwki i rodzynki. Wyrobić ciasto. Uwaga: ciasto jest bardzo gęste - nie spalić miksera!!!!
    Ps. Mój stary Zelmer radził sobie z tym doskonale,  KA również -  ale tutaj należało się tego spodziewać :) .

    3. Przełożyć je do wysmarowanej masłem formy (keksówki) i piec 30 min w temperaturze 200 st. (bez termoobiegu tylko grzałka góra-dół), potem ewentualnie zmniejszyć temperaturę do 180 stopni i piec 40 minut.

    W tym roku temperatury nie zmniejszałam - tylko po 50 minutach ciasto przykryłam w piekarniku folią aluminiową i piekłam przepisową godzinę, potem dopiekałam jeszcze 20 minut. Do suchego patyczka.

    Uwaga: Jeśli ciasto zaczyna się od góry przypalać - nakrywamy jego wierzch w piekarniku folią aluminiową - i tak dopiekamy do końca.

    Jak każde ciasto, piernik przed wyjęciem z piekarnika sprawdzamy patyczkiem - musi być suchy. Jeśli ciasto jest w środku niedopieczone -  dopiekamy. dalsze 5, 10, 15 a nawet! 20 minut.


     Ostudzić. To ważne -  inaczej ciasto zapleśnieje w folii. Wyjąć z formy.

    Zawinąć szczelnie w folię aluminiową i odstawić w chłodne miejsce.
    U mnie jest to kamienny parapet, pod którym nie ma kaloryfera i który w dotyku jest bardzo zimny.

    Potem już tylko upajanie piernika ... a  dalej ...

    Dalej, pomalutku nadejdzie Boże Narodzenie. 


  137. Pierożki z mielonym - gotowanym mięskiem - dla dzieci.

    To danie króluje u nas w obiadowym menu, zaraz po kotletach "grubych" jak mawia Misia - czyli mielonych.

    Farsz mięsny:
    Ugotować w osolonej wodzie 2 nogi z kurczaka albo wykorzystać pół kurczaka z gotowania rosołu. Mięsko  gotujemy min. 45 minut. Ugotowany kawałek oddzielamy od kości/ skóry i mielimy w maszynce. Podlewamy łyżką lub dwoma rosołu, aby farsz zrobił się spójny, dosalamy szczyptą/ max.dwoma soli, wkręcamy odrobinę pieprzu.

    Ciasto pierogowe:
    • półtorej szklanki mąki (np. szymanowska pszenna)
    • 1/2 szklanki wody (gotowana, gorąca)
    • 1 żółtko (to ewentualnie można pominąć)
    • 1 łyżka oliwy
    • szczypta soli

    Mąkę wysypać na blat lub do miski, w środku zrobić zagłębienie i dodać tam żółtko, oliwę, sól. Zarobić nożem do środka, potem to samo powtórzyć sparzając mąkę wodą. Wyrobić. Początkowo zarabiam ciasto nożem (żeby się nie sparzyć), następnie rękami. Trwa to maksymalnie 5 min. 

    Uwaga niezbyt istotna: 
    Niekiedy używam miksera (ale ponieważ mycie mojego cudnej urody czarnego KitchenAid'a jest nieco pracochłonne to 'niekiedy' na prawdę oznacza raz na jakieś 10 'robień' pierogów). Choć przyznać muszę - ciasto z KA wydaję się być o niebo bardziej sprężyste, niż to wyrabiane rękami. 

    Po rozwałkowaniu wykrajać szklanką kółka ciasta. Podane proporcje wystarczą do uzyskania około 25-30 średniej wielkości pierogów.

    Krążki ciasta nadziewamy mięskiem, zlepiamy. Gotujemy 4 minuty w posolonym wrzątku.
    Podaję polane roztopionym masłem; osobno podaję zawsze podsmażone na mieszaninie masła i oliwy  z oliwek (stosunek 1:1) kosteczki  cukrowej cebulki.

    ps. Na zdjęciu zmielone mięsko wzbogacone jest o 1 ugotowaną w rosole marchewkę - także zmieloną w maszynce.
  138. Szymek zakochał się w Barcelonie. I w paelli.

    Odkąd wrócił z tej męskiej wyprawy, domowe menu rozszerzyłam o obowiązkową paellę. Wprawdzie, jak twierdzi moje dziecko, u mnie smaczny jest tylko ryż, a w Barcelonie w paelli smaczne było "wszystko" - niemniej z zapałem reaguje na zapytanie "Dzisiaj paella?" :)


    No więc, dzisiaj na śniadanie była paella.
    Podana odświętnie i uroczyście, bo w końcu 12 lat to bardzo poważny wiek.

    Paella - urodzinowa
    dla dwóch osób

    Przepis ściągnięty z pięknie wydanej przez Rzeczpospolitą książki pt.: "Kuchnia hiszpańska" - i jak zwykle dostosowany do domowych warunków. Wykonanie proste. A smak ryżu - idealny. :)

    1 torebka ryżu długoziarnistego do gotowania (125g)
    1 filet z mintaja lub paczka mrożonych owoców morza
    garść mrożonego groszku
    skrawek czerwonej papryki
    1 cebulka
    oliwa z pestek winogron
    2 szklanki bulionu lub ostatecznie wywaru z vegety
    2 polędwiczki z piersi kurczaka
    duża patelnia, przykrywka i ... odrobina cierpliwości

    Uwaga: Wyjątkowo dodałam 1/4 małej cukinii (ze skórką) pokrojonej w kostkę

    1. Rozmroź rybę lub owoce morza.

    2. Cebulę obierz i pokrój w kosteczkę. Czerwoną paprykę także pokrój w kosteczkę.

    3. Na patelni rozgrzej 2-3 łyżki oliwy. Przesmaż cebule i paprykę. Wrzuć do warzyw suchy ryż z torebki. Zalej połową szklanki bulionu (lub taką ilością, aby wypełniła dno patelni). Podgrzewaj mieszając, aż ryż wchłonie cały płyn. Dolej kolejną szklankę bulionu, wsyp garść mrożonego groszku. Gotuj dalej aż kolejna porcja bulionu zostanie wchłonięta - od czasu do czasu mieszając.

    4. W tym czasie: Polędwiczki pokrój w kostkę - niezbyt dużą.
    5. Jeśli zdecydowałeś się na rybę - ją także pokrój w kostkę; jeśli są to owoce morza - nie rób już nic.

    6. Ryż wchłaniający bulion powinien być już prawie miękki, kiedy dokładamy mięso i rybę/owoce morza.
    Przykrywamy patelnię przykrywką i podgrzewamy pod przykryciem około 10 minut.


    Po tym czasie paella powinna być już gotowa. W trakcie można oczywiście zajrzeć pod przykrywkę i sprawdzić czy ryż nie zaczyna się do patelni przypalać. Jeśli tak się zdarzy - wystarczy całość przemieszać.


    Na fotce poniżej tutaj oryginał - marzenie Szymka :)


    Niekiedy, przygotowując paellę, używam mieszanki ryżu z ryżem dzikim. Szczerze - uwielbiam taką gotową kompozycję i właściwie jedyna różnica (poza wizualną i smakową rzecz jasna) tkwi w odrobinę dłuższym podlewaniu bulionem - tzn. podlewać trzeba nie 2 razy lecz 3 razy :)
  139. Pojawia się na stole, kiedy gości u nas Kirek. Niejednokrotnie pisałam, że dzięki Niemu moja kuchnia wzbogaciła się o przepisy najpierw wegetariańskie (jak chociażby ulubione przez nas leczo, czy bigos), a obecnie czysto wegańskie.

    Gotowanie pod Kirka stanowi niemałe wyzwanie, bo skąd zwyczajnie mam wiedzieć np., że margaryna wcale wegańska nie jest gdyż zawiera wit. D? Takich niuansów jest wiele.  Wegańskie gotowanie nie jest jednak, wbrew pozorom, odmienne od gotowania codziennego. No może odrobinę, gdyż używa się prostych - owocowo-warzywnych składników.

    Przedsmak tego czym jest kuchnia wegańska zdobyłam gdy urodził mi się Szymek. Kiedy okazało się, że jest dzieckiem bezmlecznym, wynalazłam na własne i jego potrzeby beszamel na wodzie, naleśniki z ciasta bez mleka i wiele innych cudacznych tworów mlekozastępczych :)
    Dziś podchodzę do tego z przymrużeniem oka, ale wtedy - na początku drogi -  wcale nie było to takie proste.

    Stąd w mojej kuchni - może zauważyliście, a może nie - brak przepisów zawierających np. wołowinę. O cielęcinie wypowiadać się po prostu nie chcę, bo to temat podobny do tego z cyklu: "Dlaczego nie należy jeść i kupować jajek z numerem 3".


    Dlatego doskonale  rozumiem Kirka, kiedy mówi mi o witaminie D3, albo kiedy szukam pod niego makaronu bez jaj (dokładnie studiując skład kupowanego produktu).


    A skąd pomysł na wegańską lasagne? 
    Chyba po prostu  - z sympatii do człowieka, którego znam  bardzo długo.

    A teraz już zaczynamy :)

    Wegańska lasagne ze szpinakiem i cukinią





    1 paczka makaronu na lasagne wegańskiego
    - kupuję ten makaron w Tesco, jest marki "tesco" - za  całe 2,99 zł/szt i biorę go niezależnie od tego, czy przyrządzam lasagne wegańską czy nie :) Jest po prostu sprawdzony, dobry i tani.



    Pozostałe składniki:

    2 małe cukinie
    30 dkg liści szpinaku  (muszą to być liście, a nie szpinak mrożony)
    2 ząbki czosnku 
    mąka (2, 3 łyżki)
    oliwa z pestek winogron do beszamelu  + oliwa z oliwek do spryskania formy
    zimna woda
    opcjonalnie tofu - to podpowiedź Kirka, niestety nie wypróbowana
    Przyprawy: sól, pieprz, szczypta gałki muszkatołowej

    1.Szpinak - przygotowujemy na początku:


    W dużym garnku zagotowujemy wodę z łyżeczką soli. Do wrzątku wrzucamy opłukane pod bieżącą wodą liście szpinaku. Gotujemy 2 minuty. Szpinak delikatnie odcedzamy na sitku. Czosnek obieramy i kroimy na cieniutkie plasterki. Dno dowolnego naczynia skrapiamy oliwą. Wkładamy szpinak, przesypujemy czosnkowymi płatkami i skrapiamy oliwą. Odstawiamy na bok.


     2. Cukinię (ze skórą) szorujemy pod bieżącą, zimną wodą. Kroimy na cieniutkie plasterki. Przekładamy na duży talerz - posypujemy szczyptą lub dwiema soli. Również odstawiamy na bok. 

    3. Beszamel. Na wielkiej patelni rozgrzewamy 3 łyżki oliwy z pestek winogron, dosypujemy mąkę - mieszamy drewnianą szpatułką do chwili aż mąka połączy się z tłuszczem i zacznie śmiesznie "bąbelkować", wtedy natychmiast  dolewamy zimnej wody  - na początku pół filiżanki jednocześnie intensywnie mieszając, aby nie powstały grudy. Ten wodny beszamel zaczyna już przypominać beszamel tradycyjny, jest tylko bardzo gęsty. Rozcieńczamy go niewielkimi porcjami wody do uzyskania właściwej konsystencji; dosalamy szczyptą soli, przyprawiamy odrobiną mielonego pieprzu i szczyptą gałki. Zostawiamy obowiązkowo pod przykryciem, do chwili wykorzystania.

    4. Płaty lasagne podgotowujemy porcjami (po 3,4 sztuki aby się nie sklejały) przez 10 minut we wrzącej osolonej wodzie. Pierwsze płaty podgotowanego ciasta przekładamy na docelowe naczynie do zapiekania lasagne, pamiętając aby uprzednio dno skropić oliwą z oliwek. W czasie kiedy gotuję się kolejne płaty - na makaron w naczyniu żaroodpornym wykładamy cały szpinak. Zalewamy połową beszamelu.

    Przykrywamy kolejną warstwą podgotowanego ciasta.

    Układamy całą cukinię, starając się uzyskać równo ułożoną zielonkawą pierzynkę :)

    Przykrywamy ostatnią warstwą podgotowanego ciasta. Zalewamy resztą beszamelu. Skrapiamy wierzch oliwą z oliwek. Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni, zapiekamy 20-25 minut.

    ---
    Korzystając z rady Kirka na wierzch można by położyć wegańskie tofu, niestety nigdy nie miałam głowy aby za tofu biegać;  zdarzało się mi jednak ozdabiać górę lasagne plasterkami pomidora.

    Ta dwuwarstwowa lasagne cieszy się niesłabnąca popularnością; lubi ją i Kirek, lubią i moje dzieciaki. Mam nadzieję, ze przepis komuś się przyda. A może zagości się na stałe w czyimś domowym menu?
    Smacznego!





  140. Dziś dla Marcina
    pyszne rogale i ... gęsina!
    I butelka wybornego wina.
    Łyk szaleństwa i zabawy 
    niech to wszystko zrównoważy.

    Mojemu bratu Marcinowi - składam najlepsze życzenia imieninowe :)



    ROGALE ŚWIĘTOMARCIŃSKIE


    Ciasto:

    1 kg mąki pszennej
    40 g (2 łyżki) cukru
    50 g drożdży
    250 g (1 szklanka) mleka
    6 jaj
    125 g (0,5 kostki) masła

    Masa:

    125 g (1,5 szklanki) cukru pudru + opakowanie cukru waniliowego
    200 g migdałów lub orzechów
    1 kubeczek kwaśnej 18% śmietany - mały


    Wykonanie: wykonałam "na próbę" z połowy składników. Wyszło około 20 rogali.

    Ciasto:

    Jaja utrzeć z cukrem, wlać ciepłe, stopione masło i ubijać. Nie przerywając ubijania, dodawać porcjami przesianą mąkę oraz mleko. Pod koniec ubijania wlać rozpuszczone w niewielkiej ilości mleka drożdże i ubijać tak długo, aż pojawią się pęcherzyki powietrza.

    Następnie ciasto pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. 

    Gdy wyrośnie, ciasto rozwałkować i kroić na kwadraty, na każdy z nich nałożyć porcję masy migdałowej i uformować rogalik. Ciasto jest cudownie sprężyste - aż się chce miętolić je bez końca w rękach. I do tego cały czas fajnie "bąbelkuje" powietrzem w czasie wałkowania. Przed wałkowaniem musiałam je odrobinę podsypywać mąką.

    Masa:
    Przygotowanie masy migdałowej: 
    migdały i/lub orzechy zemleć, następnie dodać cukier puder i cukier waniliowy oraz kwaśną śmietanę - ja dodałam 2 łyżki, całość dokładnie utrzeć. 

    Uwaga: Śmietanę należy dodać w takiej ilości, aby można było masę dokładnie utrzeć i żeby była dość gęsta.

    Uformowane rogaliki ułożyć na blasze, pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia, po czym wstawić do gorącego piekarnika. Piec na złoty kolor w temperaturze 220st C. Ja piekłam 11 minut.
    Upieczone rogaliki lukrować. Można posypać rozdrobnionymi orzechami. Ja zamiast tego rozsmarowałam na wierzchu masę, która wypłynęła podczas pieczenia z rogali ;). Z czystym sercem przepis polecam, bo rogale są pyszne.


    (Przepis udostępniła firma "FAWOR" SPC z Poznania - przeklepałam bez większych zmian)
  141. Dziś będzie pomarańczowo i bardzo dyniowo.
    Zaprzyjaźniona z cin-cin Bea tradycyjnie na jesieni urządza Festiwal dyni.  Jego poprzednie edycje dostarczały mi wielu niezapomnianych wrażeń smakowo-wizualnych. Dlatego -  i w tym roku, koniecznie chciałam wziąć w nim udział. Co się w sieci naszukałam dyniowych przepisów, to moje ;)
    Ale znalazłam. Kilka zachomikowałam i w stosownym czasie popełnię. A kilka już popełniłam.

     

    Piękny, zakupiony w sobotę na targu, kawałek dyni spożytkowałam w dwójnasób - piekąc moje stare-znane ciasto dyniowe z orzechami (i lekką modyfikacją) oraz pozwalając sobie na nieznaną mi wcześniej dyniową ekstrawagancję pod postacią dyni pieczonej.
    Oczywiście, wszystko w ramach panującej u mnie dewizy "szybko i prosto".
    I w ramach Festiwalu rzecz jasna :)


    Dynia pieczona z chilli


    Składniki:
    kawałek dyni o wyraźnym pomarańczowym wnętrzu
    szczypta suszonej papryczki chilli
    szczypta lub dwie soli
    odrobina suszonego rozmarynu
     
    (najlepszy byłby oczywiście rozmaryn świeży - niestety nie miałam pod ręką)
    oliwa z oliwek



    1. Piekarnik nagrzać do 200 stopni.

    2. Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.

    3. Dynię pokroić w poręczne kawałki - odkroić skórę (tego etapu bardzo nie lubię, to ciężka praca - zwłaszcza jeśli dynia jest twarda)i puszysty miąższ. Obrane ze skóry kawałki pokroić w małe, 2 cm sześciany.

    4. Dynię wyłożyć na blachę w luźnych odstępach. Skropić oliwą z oliwy, posypać suszonym rozmarynem i solą. 1/3 część dyni posypać chili.

    5. Piec w piekarniku 30 (no max. 35 minut) - do chwili, gdy dynia będzie miękka i lekko brązowa na brzegach. Podawać na gorąco.

    Co do wrażeń wizualnych - cudo; wrażenia smakowe niemniej zachwycające. Tym razem dla dwójki marudnych i zrzędzących jedzeniowo nastolatków- gratka nielada.
    Uff...
  142. Król wielu piwnych imprez i studenckich włóczęg po górach. Kiedy chłód przenika do szpiku kości, wiatr szarpie ubraniem, a ręce wyciągnięte - na chwilę tylko - z rękawiczki  drętwieją z zimna, marzymy o potrawach tłustych, energetycznych. Lubimy np. leniwie opatuleni w ciepły koc grzać ręce o szklankę herbaty z miodem. Albo jeszcze bardziej lubimy grzane wino. 

    Tak. Potrawy jesienno-zimowe zdecydowanie zmieniają swój charakter. 


    Smalec domowy
     Podaję za kuchnia polską -  z drobnymi modyfikacjami.

    250 g słoniny
    łyżka wody
    1 winne jabłko (np. kortland, lobo)
    1 łyżeczka majeranku
    1 cukrowa cebulka

    Płat słoniny pokroić w drobną kostkę lub zmielić w maszynce do mięsa. 



    Właściwie od zawsze - sposobem mojej mamy -słoninę kroiłam. Jednak ostatnim razem - chcąc zaoszczędzić czas - pokrojony płat przepuściłam przez maszynkę. Efekt końcowy niespodziewanie lepszy.  Ale nie uprzedzajmy faktów ;) 


    Obojętnie jakim sposobem ;) rozdrobnioną słoninę wrzucamy do nieprzywierającego (najlepiej płaskiego) rondla lub garnka. Podlewamy łyżką wody i wytapiamy ogrzewając na małym ogniu. Mieszamy od czasu do czasu. Gdy słonina jest szklista wrzucamy pokrojoną w drobną kostkę 1 cebulkę cukrową i 1 winne jabłko (również obrane i pokrojone w kosteczkę). Smażymy tak długo, aż cebula nabierze jasnozłotego koloru. Redukujemy do 0 źródło ciepła. Na koniec dodajemy majeranek.

    Gorący smalec przelewamy do kamionkowego naczynia. 


    W czasie studzenia można go przemieszać parę razy, aby skwarki nie opadły na dno. Po wystudzeniu przechowujemy w chłodnym i zaciemnionym  miejscu.

    Smalec przygotowany takim sposobem odznacza się lekko słodkawą nutą (cebulka i jabłko) -  mi osobiście bardzo odpowiadająca. Drobne skwarki wzbogacają doznania, nie przeszkadzając zbytnim rozmiarem lub nadmierną twardością. Jednym słowem:  "Mielić proszę Państwa - trza  słoninę mielić".  A do tego oczywiście obowiązkowy ogóreczek i świeże pieczywko. (Nie wiem dlaczego, ale zawsze rozśmieszały mnie zdrobnienia wkradające się w kuchenne słownictwo.) 

    U mnie za oknem zimno, dżdżysto i wietrznie więc zabieram się za konsumpcję smalczyku.
    Pa!
     
  143. Cudo. Dostałam w prezencie na urodziny. Okrągłe. Robię w nim jedno, dwa dania dziennie.
    Pokochałam gotowanie ziemniaków, BO zajmuje tylko 5 minut. I mięso duszone w sosie - bo gar gotuje je w minut dwadzieścia, a nie -  jak tradycyjnym sposobem -  ponad 1,5 godziny :)

    Na blogu pojawiać się więc będą  (od czasu do czasu) przepisy szybkowarowe. Kiedy gar dostałam,  złotych rad udzieliła mi niezastąpiona w tym względzie Buka. Skorzystałam, zapamiętałam, podzielę się ;)

    Milej niedzieli i dobrych, rozsądnych decyzji przy wyborczych urnach ;)

    Grochówka

    Urzeka jedwabistości i ... prostotą.
    1/2 opakowania grochu łuskanego w połówkach (200 g)
    1 marchew
    1 pietruszka
    1/2 małego selera
    6 cm pora
    2 ziela angielskie
    kawałek wędzonego boczku (150 g)
    sól, oliwa z oliwek majeranek, ząbek czosnku - grzanki z białej, odrobinę czerstwej bułki

    Groch przepłukać na sicie. Namoczyć w zimnej wodzie na min. 3 godziny.
    Na dno szybkowaru wrzucić napęczniały odcedzony z wody  groch, obrane warzywa, ziele angielskie łyżeczkę soli (nie więcej bo boczek jest również słony), wędzony boczek. Zalać zimną wodą ( u mnie to minimalna  -1/3 objętości szybkowaru, z uwagi na użyty groch ) - 750 ml. Gotować ciśnieniowo przez 20 minut.

    W trakcie gotowania groch zupełnie się rozpadnie, tworząc jedwabiste pure - bez potrzeby dodatkowego przecierania czy miksowania. Uważać tylko należy na marchew i pozostałe warzywa, gdyż one również są  bardzo rozgotowane. Ja warzywa delikatnie z garnka usunęłam. Boczek również. Pozostawiłam na prawdę minimalną ilość "okruszków" marchwi.

    Przed podaniem, zupę doprawić majerankiem roztartym z odrobiną oliwy z oliwek i majerankiem. Ja grochówkowe pure musiałam dodatkowo rozcieńczyć wodą, bo było bardzo gęste ;) Mimo tego zabiegu - grzanki położone na wierzch nie topiły się; jednym slowem  zupa pozostała nadal dostatecznie gęsta.

    Na koniec - ozdobić grzankami. Smacznego.

    grochówka

    P.s. Grochówka to jedna z zup, której w dzieciństwie nie cierpiałam. I sama już nie wiem czy faktycznie z wiekiem gusta tak diametralnie się zmieniają, czy może zależy to (w większej mierze) od samego przepisu.

  144. Po kilku dniach brzydkich, zapowiadających jesień, przyszła pora na letni niedzielny poranek. Kocham upalne lato, słońce, piasek. Złote promyki migające na przymrużonych powiekach. Leniwe chwile, wypełnione spokojem. Niedaleko mojego tętniącego nieustannym ruchem miasta, jest takie cudowne miejsce. Zakole rzeki, soczysta trawa. i ... piaszczysta, dziurawa droga tam prowadząca. Droga, która zniechęci dbających o podwozie mechanicznej bryki. Więc nie jest tam tłoczno. Ale nie jest to też zupelne pustkowie. Jest za to krzywy, odrobinę dziurawy pomost. Rdzewiejący w naturalnym, niezakłóconym tempie  i niewątpliwie pamiętający czasy  lepszej/ (?) zaprzeszłej epoki. Z nowości - pojawiły się kajaki i ścianka wspinaczkowa dla dzieci. Poza tym, miejsce nadal tkwi głęboko w tej poprzedniej epoce. Jest i bar gdzie serwują kiepskiej jakości piwo. Wódeczkę też nabyć można .... choć tak na prawdę nie wiem, bo nie sprawdzałam ;)  Toalety zyskały nowe drewniane i bardzo kolorowe drzwi. Jednak nawet gdyby ich nie było i tak tam sie wybiorę, bo leniwa niedziela jest jak najbardziej pożądana.


    Pakuję jedzenie do turystycznej lodówki, z szafy wyciągam koc  i... gotowe. Jedziemy.

     

     





    Blog kulinarny wiec powinno być o jedzeniu. Ale nie będzie ;)

    Nie dzisiaj. Ze wspomnień - nad rzekę zabrałam ostatnią paczkę paluszków przywiezionych z wakacji nad Adriatykiem. U nast takich nie robią. W Polsce jeszcze nikt nie wpadł na pomysł by do środka paluszka wcisnąć pastę z orzeszków arachidowych. Pyszne, proste. Po prostu zaskoczyło mnie.

    Tymi paluszkami poczęstowała Julę pewna muzułmańska rodzina wypoczywająca, tak jak i my, z dziećmi na plaży.

    Proszę niech ktoś pomysł skopiuje i zapełni takimi paluszkowymi pysznościami sklepowe półki.

  145. Prawie zawsze sierpniowe powroty z wakacji wzbudzają we mnie lekki smutek. Skoszone smutno-szare pola, pierwsze złote liście nieśmiało spadające na skąpaną w gorącym jeszcze słońcu szosę, niedojrzałe białe kasztany, żółte mimozy. Tak, chyba chodzi o te mimozy i kołatającą się w zakamarkach umysłu melodię.


    Za to ulubiony targ wypełnił się po brzegi ostatnimi darami cudownego lata. Nastała pora na jabłka, śliwki, pigwy. Och, tyle jest tych dobrodziejstw natury, że z trudem podejmuję decyzję co kupić.  Do torby wrzucam pęk soczystych (zrywanych o świcie) liści szpinaki, zielonkawy bób, młode miniaturkowe cukinie. To od tej samej zaprzyjaźnionej  ...hm farmerki. Do tego dochodzi obietnica przywiezienia naręcza cudnej urody, jadalnych kwiatów cukinii, za którymi przepadam. Stragany uginają się od jabłek, jagód, grzybów, śliwek. Tak, koniec lata to także czar wielu darów ziemi. I w tym momencie żałuję, że nie mam ogromnej spiżarni i jeszcze większego zamrażalnika aby to wszystko, pachnące słońcem i latem, zmagazynować. Aby w wieczory słotne i błotne wyciągnąć i przez chwilę zadurzyć się w zapachach i smakach, które ze zdwojoną siłą przywołam w pamięci.

    Ale, ale ... post miał być o czymś zupełnie innym. Miał traktować o śliwkach ;)

    Nie jestem zwolenniczką śliwek. Tak jak kocham czereśnie, arbuzy i truskawki, tak śliwki traktuje nadzwyczaj obojętnie. Nie mieszam śliwkowych powideł, nie zachwycam się ich smakiem. Byłoby jednak totalnym niedopowiedzeniem, gdybym kwestii śliwkowej tutaj nie poruszyła. Bo śliwki kupuje (na kompot i ciasto), ale z braku doświadczenia często wpadam jak śliwka w kompot właśnie. Bo zdarzają się wśród tych zakupów śliwki zupełnie  niezdatne do jedzenia, niedojrzałe lub po prostu niesmaczne. I co wtedy z takim fantem począć?

    Ano, do tego aby w gospodarstwie nic nie marnować, doszłam czas temu. Więc na te paskudne śliwki też mam doskonały sposób. Może się komuś przyda i z poniższej porady skorzysta :)

    Rewelacyjny sposób na  nietrafione śliwki :)
    Bardzo proste.


    Śliwki umyć. Wyjąć pestkę, dzieląc każdy owoc na ćwiartki.
    Zalać sokiem z cytryny i zasypać odrobiną cukru. Wymieszać ręką, odstawić na co najmniej 10 minut.
    Na patelni rozgrzać łyżkę masła, dołożyć masę śliwkową, która zdążyła już puścić sok. Przesmażyć przez chwilę. Gdy zmiękną nabiorą cudownego smaku i można je będzie zjadać prosto z patelni. 


    Albo użyć do czegokolwiek innego, np. do śliwkowej tarty.

    Jeśli ktoś lubuje się w bardziej wyrafinowanych smakach do śliwek można dodać oprócz cukru i cytryny - szczyptę cynamonu  i/lub naparstek rumu ewentualnie brandy. Ja z uwagi na dzieci najczęściej stosuję przepis podstawowy.

  146. Wakacyjne wspomnienia .. nie wiem jak ująć w słowa,  część zatrzymałam w kadrze ....
    Wśród nich, jak zwykle, moje ukochane Węgry... Jechaliśmy przez pola śmiejących się słoneczników, spokojnych wiosek, pachnących łąk. Na talerzach papryka, salami, bogracz .... gulasze.
    I ta cisza.
    I ten spokój.
    I ... odrobinę szaleństwa - bo bez niego wakacje nie smakowałyby przecież na prawdę ;)


    Na deser przepis na bogracz, który serwuje moja teściowa, jak ja zakochana w węgierskich klimatach. Otrzymany dawno temu, odrobinę zakurzony, bo kiedy urodził się Szymek przestaliśmy jadać wołowinę.

    Może jednak kogoś skusi?

     Na zupę :
    ładny kawałek wołowiny (tak do pół kilo)
    1 mała czerwona papryka
    ziemniaki (ok 5 szt.)
    garść mrożonego groszku
    1 (lub 2) marchewki

     wywar warzywny lub z kostki  (około 1,5l)

    Na kluseczki:
    1 szklanka mąki, 

    1 małe piwo
    1 żółtko


    Przyprawy: kminek, ostra i słodka papryka, sól, olej

    - - - - - - - - -

    Bogracz: Ugotuj wywar warzywny. Mięso umyj, pokrój w drobną kostkę, po czym podsmaż na mocno rozgrzanym tłuszczu. Smaż mieszając aż woda dobrze odparuje. Przełóż mięso do garna i zalej gorącym wywarem, wsyp ok. łyżeczki kminku i wolno gotuj do miękkości. Na patelni rozgrzej trochę tłuszczu (olej), zdejmij z ognia, wsyp słodką ( 1 łyżeczka) i ostrą paprykę i rozprowadź ją w tłuszczu. Dodaj do garnka, daje nie tylko smak, ale i kolor. Oddzielnie ugotuj ziemniaki pokrojone w kostkę i marchewkę. Odcedzone dorzucisz do garnka pod koniec gotowania, groszek zielony (nie za dużo) również. Paprykę dla bezpieczeństwa przed rozgotowaniem możesz ugotować też oddzielnie lub pokrojoną wrzuć do garnka na 10-15 min. przed końcem.

    Kluseczki czipetki: żółtko jaja, mąka (ok 1/2 szklanki) i do zarobienia trochę piwa (reszta piwa do natychmiastowej konsumpcji ). Zagnieć ciasto tak, ażeby dały wałkować się w palcach malutkie kluseczki (nie może się kleić, nie może być też twarde). Na talerzu lub tacy podsyp trochę mąki i tam składaj zrobione kluseczki. Gdy zupę doprawisz do smaku i będą już w niej wszystkie składniki, zsuń kluseczki razem z mąką i chwilę pogotuj. To wszystko. Zupa powinna być nieco bardziej pikantna, bo czipetki wchłoną smak.



    I uwaga:
    Kluseczki robi się wyśmienicie. Pamiętam swoje wielkie zdziwienie, gdy zabrałam się za nie po raz pierwszy. Można  je wykorzystać do dowolnej innej ulubionej zupy z kluseczkami









  147. Z wiekiem człowiek mądrzeje, ponoć ;) Na pewno jednak zmieniają mu się kulinarne upodobania. Jako dziecko nie cierpiałam wielu potraw, w tym zapachu gotowanego bobu. Jednak moja mama - znana wszem boboholiczka - raczyła  nim nas, swoją rodzinę, nałogowo. Nie pomagało "Mamo przecież wiesz, że nie lubię bobu". Wielka miska z parującymi ziarnami trafiała na stół, a mama nieodmiennie zachęcała: "No spróbuj". Resztę rodzinki ogarniał bobowy szał i w zapale wyłuskiwali zielone ziarenka, siedząc na fotelu z nosem w książce, gazecie lub krzyżówce :)

    W tym roku sezon na bób przespałam bez wielkiego żalu, aż tu nagle dzisiaj ogarnęła mnie na niego OGROMNA, ale to na prawdę OGROMNA ochota. Kupiłam więc bób mrożony i nie zastanawiając się wiele - ugotowałam. Co z tego, że nie miałam zielonego  pomysłu na to, co dalej z nim uczynić.  A właściwie zielony miałam przed oczami mus, pure .... no dokładnie coś w tym guście :)

    Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Przepis zapożyczyłam stąd



    Wegańska pasta z bobu
    paczka bobu (u mnie mrożony)
    1 ząbek czosnku 
    2 łyżki soku z cytryny
    2 łyżki oliwy z oliwek
    sól morska gruboziarnista - szczypta lub dwie

    Bób ugotować (np. w/g tego przepisu), po przestudzeniu wyłuskać ziarenka. Dodać przeciśnięty przez praskę czosnek, oliwę, sok z cytryny i szczyptę soli. Zmiksować blenderem. Podawać na kromkach ciemnego pieczywa (u mnie chlebek z czosnkiem niedźwiedzim) lub grzankach z sezonowymi pomidorami.

    Na marginesie:
    Szperając w sieci za bobowymi pysznościami trafiłam na bardzo ciekawy przepis. Wstawiam  by o nim nie zapomnieć i w przeszłym roku wypróbować. 


    W starożytnym Rzymie ta potrawa była swoistym odpowiednikiem popcornu, sprzedawano ją przede wszystkim gościom przybywającym na igrzyska i walki gladiatorów.


    Bób smażony:
    1 kg bobu 2 szklanka oleju
    1 łyżeczka słodkiej papryki
    1 łyżeczka świeżo zmielonego pieprzu
    1 łyżeczka soli ziołowej

    Bób umyj i ugotuj w osolonej wodzie do miękkości. Zajmie to około 10-12 minut. Ostudź, a potem osusz na bawełnianej ściereczce. W rondlu rozgrzej 2 szklanki oleju. Temperatura jest wystarczająca, kiedy wrzucone do oleju ziarnko bobu natychmiast wypływa na powierzchnię i zaczyna skwierczeć. Wrzucaj bób niedużymi partiami do oleju i smaż przez 1-2 minuty, nie przejmując się, że niektóre łuski się pootwierają. Po usmażeniu odsączaj na papierowych ręcznikach. Wymieszaj dokładnie sól ziołową, pieprz oraz paprykę i taką mieszanką posyp bób. 

    A może powyższy przepis ktoś zna, próbował i może coś o nim powiedzieć?  Będę wdzięczna :)

  148. Letni powiew słabego wiatru wcale nie pomaga przetrwać upału; słońce pali niemiłosiernie i nikomu nie chce się myśleć, dokądkolwiek iść ani nic gotować. Najlepiej zaszyć się w cieniu parasola i upajać mocnym esspreso.

    i co...?

    No nic, ja tak nie potrafię ;)
    Przynajmniej na dłuższą metę.

    Wyciągam z lodówki bakłażana. Notabene tkwi w niej od dłuższego czasu, zamieniając się powoli w maleńki wyrzut sumienia. Wyrzutów nie powinno się mieć zbyt wielu, więc szybciutko pozbywam się przynajmniej tego jednego. Jeszcze tylko krótki rzut oka do podręcznej skarbnicy kulinarnych pyszności - i  ...  już wiem co, z owego bakłażana przyrządzę.


    Tartaletki.

    Najlepsze są na ciepło - rozpływają się w ustach.
    Smak bakłażana wzmocniony bazylią.
    Do tego ciągnąca się mozzarella  \ i jak zwykle jak najwięcej  prostoty ;)


    2 bakłażany (nie za duże)
    2 małe opakowania mozzarelli w kulce
    gotowe ciasto francuskie
    2 łyżki oliwy z oliwek
    kilka listków bazylii (świeże)
    1 żółtko
    2 ząbki czosnku
    sól gruboziarnista i pieprz


    Bakłażana dobrze umyć, pokroić w cieniutkie talarki, rozłożyć osobno na blachę na papierze do pieczenia. Każdy krążek skropić oliwą, posypać ziarenkami soli (2,3 ziarenka - no po prostu nie za dużo), na końcu dołożyć czosnek posiekany na plasterki. Podpiec 10 minut w piekarniku rozgrzanym do 220 stopni.

    W tym czasie można spokojnie przygotować na osobnej blasze ciasto francuskie - pokroić je w kwadraty, układać na papierze do pieczenia zachowując odstępy.

    Potem kolejno:
    Mozzarellę odsączyć z zalewy, pokroić w plasterki.
    Bazylię rozgnieść w moździerzu z kilkoma kroplami oliwy z oliwek.


    Na ciasto układać plastry bakłażana tak, aby na siebie zachodziły, na to plasterki mozzarelli i odrobinę rozgniecionej bazylii. Całość skropić oliwą, a brzegi ciasta posmarować żółtkiem. Prawda, że w tej postaci tartaletki wyglądają bajecznie? :)


    Wstawić do gorącego piekarnika na około 15 minut ( u mnie producent podał 210 stopni - więc generalnie trzymamy się tego co zalecane na opakowaniu). Podajemy od razu - jeszcze ciepłe.


    Z jednego ciasta otrzymałam 12 porcji bakłażanowych pyszności.
  149. Zaniedbałam blog. Jednak ogromnie absorbująca (bo ciekawa wszystkiego) dwulatka nie daje mi tyle wolnego ile miałam w roku ubiegłym. Mamy też za sobą kawałek wakacji.

    Stad tu taka cisza i pustka. Mam nadzieję, że wybaczacie ;)

    Życzę Wam kochani słonecznych wakacji, 
    dobrego wypoczynku 
    i jeszcze lepszej - bo wakacyjnej - kuchni :)
    Pozdrawiam ciepło!



  150. Na upały. Żółty. Energetyzujący. Urzekający. Jedwabisty.
    Podaję za moim guru Jamie Olivierem. 
     
    Na 4 literatki:
    pół szklanki zimnego mleka 3,2%
    250 ml jogurtu naturalnego
    puszka owoców mango w syropie (np. Tao-tao)
    2-3 łyżki cukru do smaku

    Wszystkie składniki wlać do wysokiego dzbanka - zmiksować. Rozlać do 4 literatek, podawać niezwłocznie.

    Na marginesie - lassi może być przechowywane w lodówce do 24h.
    Ale po co czekać, skoro jest już gotowe ? ;)
  151. Zapowiedziany czas temu. Z totalnego braku czasu,  przepis wstawiam dopiero teraz. Inspiracji dostarczyła w zeszłym roku Martha Stewart, ale pomieszałam jej przepisy biorąc z każdego tylko tyle ile mi odpowiadało. Jednym słowem - baba w kuchni namieszała :) Efekt końcowy - zresztą zgodnie z oczekiwaniami - przepyszny.

    pół kilograma ładnych truskawek (obranych z szypułek i przepłukanych)
    łyżka cukru

    4-5 łodyżek rabarbaru
    kilka listków mięty
    3 łyżki cukru, 1 cukier waniliowy

    lody waniliowe lub bita śmietana

    Piekarnik rozgrzać do 150 stopni. Truskawki (najlepiej niezbyt dobrze osączone z wody) wysypać na blachę i posypać cukrem. Wstawić blachę do piekarnika. Piec około godziny, aż truskawki puszczą sok i odrobinę się skurczą. Jednocześnie z piekarnika zacznie wydobywać się tak oszałamiająco smaczny aromat, że nie da się tego momentu przegapić ;))


    Truskawki odstawić do ostygnięcia.  Rozgnieść je łyżką mieszając z otrzymanym sosem. Przenieść do naczynia w którym można je będzie zmiksować. Zmiksować na mus.

    W czasie  kiedy truskawki się pieką  - możemy spokojnie ugotować kompot rabarbarowy.
    Do 0,75 litra zimnej wody wsypać 3 łyżki cukru i jeden cukier waniliowy, dołożyć listki mięty oraz obrany i pokrojony na 2 cm kawałki rabarbar. Wszystko razem zagotować, po czym zdjąć z gazu. Przestudzić i przecedzić kompot przez sito.

    Mus truskawkowy wymieszać z przecedzonym kompotem. Wstawić do lodówki. Podawać schłodzony z łyżką lodów waniliowych lub bitej śmietany. Przed podaniem chłodnik można dodatkowo przybrać truskawkami i listkiem mięty.


    Chłodnik wart jest grzechu popełnienia; wydobyty intensywny smak zapieczonych truskawek, w połączeniu z waniliowo-kwaskową nutą rabarbaru jest po prostu cudowny. Stanowi też interesującą odmianę wśród znanych wszystkim buraczkowych odmian tej chłodnej zupy.

    Na zdjęciu  powyżej  - chłodnik -  na potrzeby dzieci podany do spożycia w temperaturze pokojowej tuż po zmiksowaniu musu i wymieszaniu z kompotem.

  152. Czyż istnieje piękniejsza pora roku poza tą, w której kwitną bzy? Dla mnie maj nieodmiennie łączy się z zapachem bzu. I konwalii. Do tego dochodzi zachwyt nad rabarbarem, pierwszymi  truskawkami, obfitością młodego szczypiorku, natki koperku czy pietruszki. Pojawiają się też pierwsze smaczne pomidory. Nie trzeba być wegetarianinem, aby ulec temu urokowi i przygotowywać kanapki pełne wyłącznie wiosennych nowalijek.

    Rabarbarowemu urokowi uległam już tydzień wcześniej piekąc ciasta i robiąc kwaskowate kompoty o bladoróżowym zabarwieniu. Jednak dopiero wpis Chillibite natchnął mnie pomysłem, który zrealizowałam wczoraj, dziwiąc się że sama nie wpadłam na niego wcześniej. Kompot rabarbarowy wzbogacony o listki mięty zyskał tak ciekawą nutę, że wzbudził nawet zainteresowanie Misi - mojej wybrednej nastolatki ;)

    1,5 litra wody
    5 gałązek rabarbaru obranego i pokrojonego na 2-3cm kawałki
    garść listków mięty
    2-3 łyżki białego cukru

    Rabarbar obierz ze skórki, umyj i  pokrój na małe 2 lub 3 cm kawałki kawałki. Do garnka z wrzątkiem dodaj rabarbar, cukier  i listki mięty. Gotuj przez 4 minuty (ja robię to pod przykryciem).  W połowie gotowania - kiedy rabarbar rozleci się już na włókna  - wypróbuj smak kompotu - zbyt kwaśny dosłodź kolejną łyżką/łyżeczką cukru. Zostaw do przestygnięcia. Chłodnawy napoju przelej przez sitko do szklanego dzbanka, postaw na stole.

    Połowę kompotu najlepiej zostaw, będzie potrzebny do zrobienia pysznego rabarbarowego chłodnika. Ale o tym w następnej odsłonie :)
  153. Lubicie świeże ananasy? Ja ogromnie. Pamiętam jednak czasy, kiedy ten rarytas był w Polsce całkowicie niedostępny, a jego smutny zamiennik - ananas w puszcze - obiektem westchnień. Na szczęście czasy się zmieniły i z nowym przywędrowały do Polski egzotyczne owoce. Dzisiaj nikogo już nie dziwi mango, liczi albo melon dostępne w supermarketach przez okrągły rok.

    No więc, ananasy kupujemy i zjadamy, dotąd jednak nie pokusiłam się o nic więcej ponad jego obieranie i krojenie. Przepis Jamiego z piękną fotografią i jego fantastycznie prostym opisem był na tyle ciekawy, że obiecywałam sobie, że kiedys go wypróbuję. I kiedyś wreszcie nadeszło. Wypróbowałam i zapewniam - odtąd wracać będę nałogowo.

    Ananas z miętowym cukrem
    Przepis z książki "Lubię gotować" Jamiego Olivera.




    1 dojrzały ananas -  dojrzały oznacza, że pięknie pachnie. Po prostu należy wsadzić nos w ananasa  i powąchać, uważając aby się o ananasowa otoczkę nie ukłuć. Robię tak od zawsze i to nie tylko w przypadku ananasa ;)
    4 łyżki cukru
    garść świeżej mięty


    Anansa połóż na desce do krojenia, odetnij oba końce i stawiając na płaskich końcach odetnij pozostałą otoczkę. Wytnij wszystkie ciemne punkty, które są zdrewniałe i niesmaczne oraz twardawy środek. Pokrój ananasa na ćwiartki, a te na jeszcze mniejsze cząstki. Rozłóż na talerzu.

    W moździerzu rozetrzyj cukier z listkami mięty. Cukier zmieni kolor i wszystko wokół zacznie pachnieć miętą. Posyp ananasa miętowym cukrem.

    To na prawdę bardzo prosty, ale fantastyczny sposób na urozmaicenie smaku ananasa. Zapewniam, że będziecie zachwyceni tym połączeniem.

    Składam kolejny raz ukłony w stronę mojego guru -  dziękuję Jamie :)





  154. Rabarbarowe szaleństwo ogarnęło mnie. Kupiłam pęk pięknego rabarbaru i zgodnie z zapowiedzią próbuję rabarbarowe przepisy. Na pierwszy ogień poszedł ten. Niestety, w trakcie robienia ciasta, coś mi w nim nie pasowało. Miało być lekkie i kruche, a u mnie w surowym cieście przeważało zdecydowanie masło :( Wiele kruchych ciast w życiu robiłam więc intuicja mnie nie zawiodła. Pokombinowałam a rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania :)




     A teraz po kolei.

    Na ciasto:
    125 g zimnego masła
    szklanka mąki
    1/3 szklanki zmielonych płatków migdałów (50 g)
    1/3 szklanki cukru
    1 cukier waniliowy
    2 żółtka

    Dodatkowo:
    bułka tarta do wysypania formy +odrobina masła
    forma porcelanowa do tart
    garść migdałowych płatków i garść mąki do kruszonki

    Ciasto zarabiałam ręcznie - łącząc w misce wszystkie składniki. Ciasto chłodziłam około 1h w lodówce - zawinięte w woreczek foliowy.

    Nadzienie:
    5 łodyżek rabarbaru obranego ze skórki i pokrojonego na 1 cm kawałki
    2-3 łyżki cukru
    20g masła
    2 szczypty cynamonu


    Rabarbar posypałam cukrem, odstawiłam do czasu aż puścił sok. Przesmażyłam na patelni na maśle do momentu kiedy zrobił się miękki  - wyglądem  odrobinę przypominał rabarbarowa marmoladę ;) dodałam cynamon. Odsączyłam masę na sitku.

    Piekarnik rozgrzałam do 190 stopni z termoobiegiem. I kilka słów wyjaśnienia - moja forma porcelanowa jest bardzo gruba,zazwyczaj ciasto gorzej w niej rośnie. Dlatego wydawało mi się, że nieco wyższa temperatura w piekarniku będzie odpowiednia. Intuicja kolejny raz mnie nie zawiodła. Jeśli jednak macie cieniutką formę do tart - np. teflonową wystarczy piekarnik nastawić na180 stopni.

    Dno i boki  formy wysmarowałam masłem i posypałam bułką tartą.

    2/3 ciasta rozłożyłam na dnie i bokach - prawie jak na klasyczną tartę, z tą jednak różnicą że absolutnie nie przejmowałam się brzegami. Spód podpiekłam przez 10 minut w piekarniku. Formę po tym czasie wyjęłam, wyłożyłam masę rabarbarową.

    Pozostałą 1/3 część ciasta połączyłam z garścią mąki i garścią migdałowych płatków. Starłam na tarce na masę rabarbarową.

    Formę włożyłam do piekarnika. Piekłam 25 minut, po zrumienieniu wierzchu (jakieś 15-18 minut) ciasto przykryłam folią aluminiową nie zmniejszając temperatury lecz wyłączając termoobieg.
    Podawałam lekko ciepłe.

    Tarta wzbudziła sensację. Dodam, że zniknęła w mgnieniu oka - co u mojej nastolatki jest rzeczą raczej niespotykaną ;)
  155.  Gdyby nie chłodna aura za oknem, większość spędzających majowy weekend osób urządzałaby dziś grilla. Lubię te pierwsze majowe spotkania u znajomych pod Warszawą, kiedy rozpalamy ognisko i grill, a dzieciaki szaleją w ogrodzie najchętniej na trampolinie ;) spragnione ruchu i świeżego powietrza. Dorośli delektują się piwem i aromatem pieczonych na grillu mięs.


    Dzień wcześniej różne rodzaje mięsiwa wkładam w marynujące sosy, po to by na grillu zachwycać się ich kruchością. Szorując ziemniaki do pieczenia nie zapominam o ulubionym czosnkowym dipie i  tradycyjnie piekę ciasto z młodym rabarbarem. A propos rabarbaru - mam w zanadrzu dwa niezwykle ciekawe przepisy, które w najbliższym czasie zamierzam popełnić.

    Wracając do tematu.

    Salsa verde to sos ziołowy. Na przepis trafiam rok temu. Najczęściej dodawany jest do grillowanego kurczaka albo ryby. Często z dodatkiem anchois i czosnku (patrz mój ulubiony Jamie Oliver). Niestety, w takiej postaci byłby nieakceptowalny przez moje dzieci. Zaprezentowana przez Marthę Stewart wersja jest w moim odczuciu  DOSKONAŁA ;)  Najpiękniej komponuje się z grillowaną piersią kurczaka. Nie dodaję jedynie skórki otartej z cytryny - daję za to odrobinę więcej cytrynowego soku.

    W tym roku, z racji choroby Juleczki, weekend majowy spędzam w domowych pieleszach odbierając telefoniczne relacje od wypoczywającej w górach reszty rodzinki. Pozostaje mi tylko pomarzyć o grillu i majówce ;) Na pociechę upiekłam więc sobie mięso w piekarniku i przyrządziłam sos.


    Salsa verde w/g Marthy Stewart:

    1. Weź garść ulubionych ziół np. szczypior, koperek, pietruszka i estragon. 
    2. Posiekaj i wrzuć do przezroczystej miseczki.
    3. Skrop sokiem z połówki cytryny, dodaj łyżkę kaparów; dolej oliwę z oliwek extra virgin.
    4. Przypraw do smaku świeżo mielonym pieprzem  i szczyptą soli. 
    5. Wymieszaj.  

    Sos powinien mieć półpłynną konsystencję, tak by można było nalać go łyżką. Nie przejmuj się ilościami dodanych ziół, zapewniam, że za każdym razem wyjdzie równie smaczny :)

  156. Pozostając bez komentarza odnośnie dzisiejszego TOP wydarzenia dnia,  a zwłaszcza wypowiedzi polityków dot. wyczynu Amerykanów (choć język mnie swędzi, oj swędzi), a nawet Dnia Flagi Narodowej  - na spokojnie  - zaserwuję pyszną pastę tuńczykową.

    1 puszka tuńczyka w sosie własnym
    2 jajka ugotowane na twardo 
    majonez, sól, pieprz
    Opcjonalnie: 1 mała cebulka cukrowa lub/i siekany zielony koperek - 1 łyżka

    Baza:
    Tuńczyka odsączamy z zalewy i przekładamy do salaterki.
    Jajka obieramy ze skorupek, ścieramy na tarce o drobnych oczkach.
    Rybę i jajka mieszamy delikatnie, doprawiamy odrobiną pieprzu - u mnie świeżo mielony, trójkolorowy; scalamy łyżką lub dwoma majonezu. Smakujemy i w razie konieczności dosalamy. Podajemy na kromkach razowego pieczywa.


    Pasta równie wybornie smakuje wymieszana z posiekaną cukrową cebulką i łyżką siekanego świeżego koperku. Tak jak na zdjęciach powyżej.

  157. Należę do kategorii ludzi uwielbiających ziemniaki. I to w każdej postaci. Od frytek przesączonych starym olejem (które uwielbiałam mając naście lat), poprzez ukochaną na studiach sałatkę żydowską, aż po wyrafinowane ziemniaczane dania, na które trafiam obecnie.

    Dzisiejsza odsłona ziemniaka  to danie bardzo proste w wykonaniu.
    Od kiedy pamiętam ziemniaki pieczone w folii w popiele są hitem każdego grillowanego spotkania - tutaj - z braku ogniska umieściłam je w piekarniku.

    Ziemniaki w mundurkach




    Dla 2 osób:
    4 duże ziemniaki
    małe opakowanie serka kremowego np. Bieluch
    2 ząbki czosnku
    pół zielonego ogórka
     po łyżeczce masła na każdy ziemniak
    sól, pieprz


    Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Wyszorowane dokładnie ziemniaki zawijamy w aluminiową folię i układamy w żaroodpornym naczyniu - najlepiej z bocznymi uchwytami. Pieczemy 80 minut.

    W tym czasie serek mieszamy z wyciśniętymi ząbkami czosnku, ogórkiem startym na tarce oraz odrobiną soli i pieprzu.

     


    Ziemniaki wyjmujemy z piekarnika. Każdy ziemniak wraz z folią układamy na talerzu, ostrożnie odwijamy folię - uważając aby się nie popiec. Kartofelki nacinamy przez środek na krzyż. W rozcięte wnętrze wkładamy masło i szczyptę soli, a po chwili dodajemy serek. Dekorujemy zieleniną. Podajemy natychmiast.

    Danie doskonałe np. na postny obiad serwowany w  Wielki Piątek lub każdy inny dzień, jaki przyjdzie nam do głowy :)

  158. Przepis powstał na bazie oszałamiająco pysznego migdałowego sosu do mięsnych pulpetów z kuchni hiszpańskiej.

    Składniki:
    1 litr klarownego rosołu
    1 cytryna
     pół kubeczka śmietany 18%
    100g płatków migdałowych
    2 kromki chleba na zakwasie
    2 ząbki czosnku - obrane
    łyżka lub dwie oliwy z oliwek
    sól, pieprz

    Do dekoracji: zielona natka pietruszki lub płatki migdałów


    Do gotującego się rosołu wlewamy roztrzepaną śmietanę i sok wyciśnięty z cytryny. Po minucie gaz skręcamy.

    Na dużej patelni podgrzewamy oliwę. Chleb kroimy w kosteczkę. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię razem z płatkami migdałów. Przesmażamy do lekkiego zbrązowienia migdałów, następnie dokładamy przeciśnięty przez praskę czosnek. Smażymy 30 sekund. Dolewamy 2 chochelki zupy. Solimy i pieprzymy odrobinę. Zagotowujemy do odparowania roztworu. Odstawiamy na chwilę do lekkiego przestudzenia.

    W blenderze rozdrabniamy pastę chlebowo-migdałową z odrobiną wywaru cytrynowego. Mieszamy z resztą wywaru bez gotowania. Zupę podajemy w małych miseczkach ozdobioną posiekaną natką pietruszki, lub posypaną płatkami migdałów.

    Dopisek późniejszy: 
    z braku czasu i możliwości życzeń wielkanocnych nie udało mi  się wstawić na czas, ale bardzo dziękuję za te przekazane. Mam nadzieję, że spędziliście cudowne radosne Święta.

  159. W poszukiwaniu nowych smaków i potraw nieustannie wertuję książki kucharskie, kolorowe czasopisma i oczywiście sieć. Rzadko jednak wpadam na trop czegoś co na tyle zachwyca, abym próbowała to bezzwłocznie przyrządzać. Z potrawą prezentowaną poniżej było inaczej. Bo była to miłość od pierwszego spojrzenia, a spojrzałam na ... zdjęcie. To nic, że w mojej odmianie nie wyszło ono tak urokliwe jak oryginał. Niemniej, na początku  zachwyciło. Zaintrygowało połączeniem  smaków w drugiej kolejności. Trzeci z kolei spłynął spokój - gdyż przepis jest banalnie prosty i nie wymaga wielu składników. A po czwarte - już wiem, że wejdzie na stałe do repertuaru malutkich przekąsek, które z uporem maniaka będę przyrządzać.

    Oryginał w/g Dukana.
    Ja pokusiłam się  o drobną modyfikację, gdyż diety słynnego doktora nie stosuję ;)



    Tymbaliki łososiowo-ogórkowe 

    Składniki na 2 salaterki:
    1 zielony ogórek obrany ze skóry
    2 plastry wędzonego łososia
    250 ml klarownego rosołku  (u Dukana woda ze szczyptą soli)
    łyżeczka środka żelującego (u mnie żelatyna, w oryginale agar-agar)
    dodatkowo: pieprz, łyżeczka siekanego koperku

    Zagotować rosół. Dodać żelatynę, dobrze wymieszać do jej rozpuszczenia się.

    W osobnej miseczce zmiksować ogórek - jeśli pestki są w ogórku zbyt duże - lepiej je usunąć. Młode ogórki z niezbyt dobrze wykształconymi pestkami miksować w całości. Ogórki połączyć z roztworem.

    Posiekać wędzonego łososia.

    Na dnie malutkich salaterek lub silikonowych foremek na babeczki ułożyć posiekanego łososia. Na to wylać masę ogórkową. Wstawić do lodówki, aby stężała.

    Uwaga: w wersji na zdjęciu - ryba posypana została dodatkowo posiekanym koperkiem i doprawiona świeżo mielonym trójkolorowym pieprzem, dla podniesienia wyrazistości galarety.
  160. Przepis z kuchni hiszpańskiej, nieco uproszczony.

    Składniki:
    pół kilograma mięsa mielonego (u mnie drobiowe, w oryginale wieprzowo-wołowe)
    2 łyżki świeżej natki pietruszki - posiekanej
    pół szklanki okruszków czerstwego chleba (zmieliłam czerstwy chleb w blenderze)
    1 jajko
    1 duża cebula - pokrojona w wiórki
    1 szklanka bulionu
    2 ząbki czosnku
    pół łyżeczki słodkiej papryki
    puszka pomidorów ( lub 2 świeże z filiżanką sosu pomidorowego)
    łyżeczka pasty z ostrych papryczek lub 2 małe świeże czerwone papryczki chili
    Dodatkowo: oliwa do smażenia, sól, pieprz



    1. Wymieszaj mięso, wyciśnięty czosnek, surowe jajko z odrobiną soli (2 szczypty) i ulubionego pieprzu. Wyrobioną masę zmieszaj z posiekaną pietruszką.Formuj malutkie klopsiki, odkładaj na talerz lub deskę, przykryj folią i wstaw do lodówki na 30 minut.





     2. Na oliwie (lub jeśli wolisz -  beztłszczowej patelni) smaż klopsy do ładnego zrumienienia.


    3. Na patelni przesmaż na oliwie cebulę do momentu kiedy będzie miękka. Dodaj pomidory i sos, wlej bulion, dołóż pastę z papryczek oraz mieloną paprykę. Podgrzewaj bez przykrycia aż sos lekko zgęstnieje. Dodaj klopsiki, gotuj kolejne 10 minut.

    Można wypróbować smak sosu z dodatkiem laski cynamonu  (którą po zagęszczeniu z sosu usuwamy) i szklanki zielonych oliwek bez pestek.

    Pomidory kroiłam w ósemki, a po rozgotowaniu - usunęłam skórkę, która ładnie z nich zeszła. Ostry sos bardzo mi smakował, zajadałam się nim jeszcze przed dodaniem mięsnych klopsików ;)
  161. Kolejna odsłona zupki dla maluszka. Obecnie ulubiona, dzięki zielonym kulkom groszka, które w zupce są namiętnie poszukiwane i wyławiane. Zupka doskonała tak dla dwulatka jak i dla rocznych maluchów, które  potrafią co nieco rozgryźć.

    Porcja na 2 posiłki:

    0,5 litra drobiowego rosołku (bez vegety!)
    pół ugotowanej (z rosołu) marchewki
    odrobina gotowanego mięsa z nogi lub piersi pokrojonego w drobniutkie kawałki
    2 łyżki błyskawicznej kaszy manny
    garść mrożonego groszku

    W odrobinie zimnej wody rozprowadzić kaszkę manną (1/5 szklanki wody mineralnej )
    Do przestudzonego rosołku zetrzeć na tarce (na najdrobniejszych oczkach) marchewkę, dołożyć mięsko i mrożone kulki groszku. Wlać rozprowadzoną kaszę manną. Zacząć gotować - mieszając cały czas aż do zawrzenia. Jeśli mieszać nie będziemy, z kaszy porobią się kluchy - które nie są ani smaczne ani potrzebne ;)
    Zupkę gotujemy około 10 minut - do miękkości groszku. Można ją doprawić w trakcie gotowania odrobiną pieprzu, ale to niekoniecznie. Pamiętać trzeba aby już zupki nie solić, bo bardzo łatwo przesolić  - co nie od razu stanie się widoczne :)
  162. W weekend byliśmy z wizytą w u babć. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała - termometr pokazywał 2, w porywach  6 stopni. Po powrocie do domu - pogoda  zdecydowanie stała się bardziej przyjazna, ale to wciąż nie jest TO. Przedsmak tego, co za kilka tygodni nastanie, już miałyśmy :) W ferie urokliwie przywitało na wieczne miasto skąpane w wiosennym słońcu. Jak zwykle - pełne turystów. I nieodmiennie zachwycające.

    Dzisiaj, na spacerze, szukałam z Julą oznak prawdziwej wiosny i udało nam się wypatrzyć krokusy i przebiśniegi. Wszystko cudnie skąpane w ostrym słońcu. I mimo chłodnego wiatru bardzo się z tego spaceru cieszyłyśmy.

    Takie szczęśliwe chwile, zamknięte w bańkach wspomnień.

    Zapamiętane.









    Moje Carpe diem to również chwile nad filiżanką kawy. Zamykam dłonie wokół porcelanowej kruchości i ... czuję chwilę. Rano o poranku albo w południe kiedy bywam już zmęczona, albo wieczorem dla samej radości jej picia.





  163. Prawie klasyczna, no ale  p r a w i e  robi wielką różnicę ;)

    Powiedzie sami jak to jest, że jednego dnia mięso mielone  z szynki (podsmażone i doprawione jak trzeba do spaghetti bolognese) nie znajduje amatorów, a na drugi dzień wykorzystane do lasagne (no bo przecież nie wyrzucę pierwszego gatunku szynki mielonej) jest zajadane ze smakiem? Nic dodać nic ująć.

    To jedna z wielkich niewiadomych jakie na matkę/ojca czyhają w życiu, na które nijak nie jesteśmy w stanie się przygotować. Nie ma na to wpływu ukończenie studiów i iluś-set kursów podyplomowych. Dzieci nas nieustannie zaskakują i jest to niepodważalny fakt :)

    Wypatrzyłam w Tesco płaty do lasagne marki Tesco i ..  na prawdę. nie trafiłam od dłuższego czasu na równie smaczne, a co ważniejsze - w składzie czysto wegańskie ciasto.


    Tak więc potrzebujemy:

    1 paczkę makaronu lasagne (marki Tesco - 2,49 zł/szt
    1/2 opakowania zagęszczonego soku pomidorowego (np. Tomatera)
    pół kilo mięsa mielonego (łopatka, szynka lub inne ulubione)
    2 małe - młode cukinie
    1 kulka mozzareli z zalewy 

    Przyprawy: oliwa z oliwek, 50 g masła, 2 łyżki mąki , sól, pieprz, rozmaryn, majeranek

    Dodatkowo: żaroodporne naczynie, odrobina zimnej wody mineralnej

    Makaron gotować partiami w osolonej wodzie z dodatkiem łyżki oliwy  (przez 10 minut każdą wrzucaną partię).

    Mięso podsmażyć na patelni na oliwie, doprawić solą i pieprzem oraz podsypać ziołami ( u mnie rozmaryn i majeranek w ilościach około 1 łyżeczki każde). Mięso zalać pomidorowym sosem chwilkę jeszcze przesmażając. Odstawić.

    Cukinie umyć, pokroić na plasterki, posolić.

    Na osobnej patelni roztopić masło, dosypać mąki - przesmażyć do chwili gdy mąka zacznie puszczać śmieszne bąbelki.  W tym momencie podlać zimną ( najlepiej mineralną niegazowaną) wodą i intensywnie mieszać aby nie powstały zgrubienia. Nie jest to  klasyczna wersja znanego wszem sosu beszamelowego, ale taki robię od zawsze tj. od momentu gdy mam bezmleczne dziecko.

    Dno żaroodpornego naczynia skropić oliwą. Wyłożyć pierwsze płaty makaronu. Na makaronie rozłożyć plasterki cukinii - zalać beszamelem. Pokryć makaronem. Wyłożyć mielone mięso. Na nie znów płaty makaronu. Wierzchnią - ostatnia warstwę stanowi cukinia, potem beszamel i deszcz kropli oliwy z oliwek.
    Piekarnik rozgrzany do 190 stopni czeka na zapiekankę. Wkładamy doń lasagne, pieczemy około 25 minut. Pod koniec rozkładamy na górze rozerwany palcami ser i zapiekamy kolejne 10 minut.

    Podajemy od razu jeszcze gorące.




  164. Dzisiaj pierwszy dzień wiosny. 
    Ma być wiosennie, zielono, czemu więc nie ... szpinakowo? ;)


    Tosty przygotowuje się nadzwyczaj szybko, a co najważniejsze są lubianą przez dzieci formą śniadań/kolacji. Niestety, to lubienie nie zawsze idzie w parze z tym co w tostach zamieścić można.

    A nie można na przykład:
    a. żółtego sera  (koniecznie dać trzeba mozzarelę z kulek w zalewie)
    b. szynki ekologicznej tylko najzwyklejszą - konserwową ( i koniecznie cieniutko pokrojoną)
    c. pod żadnym pozorem pieczarek
    d. szpinaku (bo to chyba mama zwariowała)

    No wiec mama zwariowała i na wiosnę szpinak dała.

    Zielono? Jest.
    Wiosennie? Jak najbardziej :)
    A czy pysznie? Ależ oczywiście!



    Jak do tego dojść?
    Przepis nie jest trudny, niemniej zajmuje nieco ponad godzinę.
      

    Szpinak ( liściasty) płuczemy i gotujemy w osolonym wrzątku (max 3 minuty - do zmiękczenia liści). Odcedzamy na sitku, przekładamy do żaroodpornego naczynia z dnem polanym odrobiną oliwy z oliwek.

    Szpinak posypujemy talarkami pociętego ząbka czosnku. Rozrywamy palcami połowę małej kulki mozzareli i naczynie wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni (z termoobiegiem). Pieczemy do rozpuszczenia się sera.

    Można oczywiście szpinak zrobić dzień wcześniej, tak aby mieć pod ręką podczas przygotowywania śniadania.

    Po ostudzeniu można taką szpinakową porcją nafaszerować dwa pszenne tosty i ... gotowe. Smacznego!

  165. A miało być wiosennie, pięknie i spacerowo. No ale ... jest jak jest.

    Przepis podaję za Joanną - jej mini babeczki nasączone pomarańczowym ponczem będą dziś dla mnie osłodą pochmurno-wietrznej aury za oknem.

    Ciasto:
    1/2 kostki miękkiego masła
    1/2 szklanki cukru
    1 szklanka mąki
    1 łyżka ziemniaczanej
    3 jajka
    2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
    skórka otarta z 1/2 pomarańczy




    Poncz:
    1 soczysta pomarańcza - ma dać prawię pełną filiżankę soku
    1/2 soku z cytryny
    1 łyżeczka cukru pudru

    A do dekoracji np.:  bita śmietana i owoce lub ulubiona słodka polewa lub dżem.





    Masło lub margarynę utrzeć z cukrem i z jajkami, dodać mąkę z proszkiem. Dokładnie wymieszać.
    Nakładać łyżeczką do foremek mufinkowych i piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni, do czasu aż będą jasnozłote. U mnie czas ten wyniósł około 30 minut.

    Kiedy babeczki się pieką, mamy czas aby wycisnąć sok z pomarańczy i z połówki cytryny, wymieszać z cukrem pudrem i odstawić na bok. Babeczki po wyjęciu z piekarnika nasączać jeszcze gorące. Udekorować lub nie w/g uznania.
  166. Gotując zupki dla Juleczki wymyślam wciąż nowe i nowe smaki.


    Gotowanie dla niej wzbudza też we mnie bardzo cieple uczucia, bo ona po prostu wszystkie zupki uwielbia. A ja gotuję tak, jakbym sama chciała te zupki jeść. Jula lubi warzywa, nie przepada za mięsem.

    Gotuję więc niekiedy zupki na bazie rosołu, ale zdecydowanie częściej pojawiają się zupki wegetariańskie. Zabielam je  niekiedy śmietaną i dodaję do gotowania masło.



    Dzisiejsza odmiana brokułowej przypadła nam obu do smaku, bo nie musząc uwzględniać gustów starszyzny - nie przejmowałam się tym co w zupie pływa ;)

    Brokułowa wyszła delikatna i mimo wszystko sycąca.

    Składniki:
    kilka różyczek brokułów - u mnie mrożone
    garść młodych marchewek baby carrots
    1 średni ziemniaczek pokrojony w kostkę
    łyżka masła
    sól, pieprz
    do zabielenia śmietana

    Warzywa gotowałam do miękkości marchewek od razu z masłem, solą (1/4 łyżeczki) i pieprzem. Zupkę nieco przestudziłam, wyjęłam wszystkie marchewki i zmiksowałam w odrobinie odlanej zupy. Część zmiksowaną wymieszałam z resztą i zabieliłam roztrzepaną śmietaną (3 łyżeczki).
  167.  

    Klasyczna.

    1 litr klarownego rosołu
    3 średnie cebule pokrojone na talarki
    90g masła
    łyżka mąki
    odrobina ulubionego żółtego sera, startego na tarce
    lekko czerstwa kajzerka
    ząbek czosku
    sól, pieprz
    Dodatkowo: żaroodporne miseczki

    Cebulę zeszklić na patelni na maśle na złoto-brązowo. Dodać mąkę - chwilę przesmażyć.
    Kajzerkę pokroić w kostkę, podpiec bez tłuszczu na patelni ( lub zrumienić w piekarniku jednak ja zazwyczaj grzanki robię na patelni) - pod koniec dodać przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku.

    Rosół zagotować. Dodać przesmażoną cebulę i pół litra wrzącej wody mineralnej niegazowanej, ponownie zagotować. Sprawdzić smak zupy - popieprzyć i/lub, dosolić w/g uznania.

    Piekarnik nastawić na opcję grill.

    Do żaroodpornych miseczek nalać zupy  do 2/3 objętości. Na wierzchu ułożyć grzanki, posypać startym serem. Włożyć do gorącego piekarnika, zapiekać do rozpuszczenia sera - uwaga czas zapiekania jest na prawdę krótki! Podawać od razu. Uwaga  -  bardzo gorące.






  168. Przepis na 8 bułeczek, bez mleka.
    Pochodzi z książki "Gotuj z KitchenAid"

    2 łyżki cukru pudru
    3 łyżki wody
    paczka suchych drożdży Dr Oetkera
    2 jajka
    200 g mąki
    1/4 łyżeczki soli
    90 g masła pokrojonego na kawałeczki
    skórka otarta z 1 cytryny
    1 żółtko + 1 łyżeczka wody do posmarowania wierzchu

    W garnuszki rozpuszczamy łyżkę cukru pudru w 3 łyżkach ciepłej wody. Następnie wsypujemy drożdże - czekamy aż ruszą, dokładamy jajka - bełtamy.

    Mąkę, sól, skórkę cytrynową i 1 łyżkę cukru pudru mieszamy. Dolewamy po trochu rozczyn drożdżowo-jajecznego. Gdy całość będzie już wymieszana  dokładamy porcjami masło. Mieszamy aż ciasto stanie się jednorodne. Ciasto będzie odrobinę klejące.

    Przekładamy je do dużej wysmarowanej masłem miski/półmiska, nakrywamy lnianą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce np. na kaloryfer na około 1h (ciasto musi co najmniej podwoić swoją objętość).

    Okrągłą formę tortową wykładamy papierem do pieczenia.
    Wyrośnięte ciasto dzielimy na 8 części - każdą formuując w zgrabną kulkę (sama nie wiem dlaczego zrobiłam 7 kulek, chyba to błąd w sztuce hi hi). Ciasto po wyrośnięciu jest niesamowicie aksamitne i mocno tłustawe - i -  zachwycające :) Formę nakrywamy ściereczką i zostawiamy na 40 minut.

    Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni, wstawiamy formę z bułeczkami. Wierzch bułeczek smarujemy żółtkiem rozbełtanym z wodą. Pieczemy do zrumienienia, u mnie zajęło to jakieś 17 minut.


    I tu ukłon w stronę Ani - konfitura z brioszkami smakowała nieziemsko ;)




  169. Przepis pochodzi z serwisu Z pierwszego tłoczenia, a zapodany został przez autorkę Cudawianki.


    Wybrałam go z powodu serka mascarpone, który został do krajanki użyty. I dyni.
    Miałam bowiem nadmiar startej dyni z którym nie zdążyłam zrobić nic poza zamrożeniem :) Już na etapie mieszania wiedziałam, że był to strzał w 10 !
    Odrobinę zmieniłam skład spodu - myślę, że nie stracił przez to nic na uroku.

    (mała blacha np. 23x23cm)

    Spód:
    1 szklanka mąki
    1/2 szklanki jasnego brązowego cukru
    110g zimnego masła, pokrojonego na kawałki
    szczypta soli
    1/2 szklanki płatków migdałów
    3/4 szklanki płatków owsianych

    Masa serowo-dyniowa:
    250g serka mascarpone
    1 i 1/4 szklanki przecieru z dyni
    1/3 szklanki cukru
    1 jajko
    szczypta cynamonu
    szczypta zmielonego imbiru

    Wierzch:
    200ml gęstej śmietany (18%)
    2 łyżki cukru
    kilka kropel wanilii


    Wykonanie

    Przecier z dyni: dynie obrać, zetrzeć na tarce (u mnie jest to maszynka do tarcia warzyw). Przełożyć do garnka, podlać odrobiną wody i gotować na małym ogniu 3-4 minuty od zawrzenia (sprawdzić miękkość łyżeczką). Odcedzić na sitku.

    Spód ciasta: mąkę, cukier, sól  i masło zagnieść do uzyskania zacierek (jak na kruche). Dosypać płatki migdałów, płatki owsiane i wymieszać.

    Wylepić dno blachy wyłożonej papierem używając 3/4 części okruszków. Pozostałą część okruszków przesypać na dno innej blachy również wyłożonej papierem.
    Piekarnik nagrzać do 180 stopni (góra-dół). Wstawić blachę z okruszkami i lekko je zrumienić przez około 10 minut. W trakcie  - raz czy dwa przemieszać je drewniana łopatką. Wyjąć blachę z kruszonką, wstawić blachę ze spodem - piec około 15 minut. Wyjąć z piekarnika.

    Masa serowo-dyniowa: zmiksować wszystkie składniki. Wylać na upieczony, ale nadal ciepły spód. Piec 20 minut w 180 stopniach (góra-dół z termoobiegiem).

    W trakcie pieczenia  śmietanę wymieszać z cukrem i  wanilią, po upływie 20 minut pieczenia ciasta posmarować śmietaną górę serowo-dyniową , posypać przygotowanymi okruszkami. Piec kolejne 5 minut.
    Wyjąć z piekarnika, ostudzić. Pokroić w kwadraty. Przechowywać w lodówce.

    Smak dyni w masie serowej jest bardzo wyrazisty - z pewnością dlatego, że dałam dynię z gatunku Ambar o pięknej ciemno-pomarańczowej barwie miąższu. Serek mascarpone przełamuje słodkość dyni lekko słonawą nutą;  płatki owsiane wnoszą natomiast w spód element chrupiący - co też niewątpliwie ma swój urok. No, prawie zapomniałabym o kwaskowatej śmietanie.... :) Na zdjęciu ciasto tuż po wyjęciu z piekarnika, potem zdecydowanie śmietana "klapie", ale ciasto po przechłodzeniu tylko zyskuje.

    Ciasto dodaję do tych z serii "ulubione, wracam" ;)
  170. Ciasteczka, które piekę bardzo rzadko, bo też niezwykle rzadko przytrafia mi się posiadać nadmiar niewykorzystanych białek. Niemniej, lubimy je właśnie dlatego że pojawiają się tak sporadycznie.

    Przepis zupełnie przypadkowo pomyliłam robiąc kokosanki za pierwszym razem, ale jak się okazało ten drobny błąd przyczynił się o uzyskania cudownie miękkich ciasteczek. Od tamtej pory błąd stał się rytuałem i ciasteczka za każdym razem wychodzą nam wspaniałe. No chyba, że moja nastolatka robi je bez nadzoru - co skutkuje klapnięciem białka i pełnym koszem na śmieci :)


    3 białka
    200 g kokosowych wiórek
    200 g cukru
    2 łyżki masła

    1. Białko ubijamy na sztywno ze szczyptą soli, dosypujemy stopniowo cukier. Mając już  masę prawie bezową - dosypujemy również stopniowo kokosowe wiórki. Na samym końcu dodajemy masło.
    2. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni.
    3. Blachę wykładamy papierem do pieczenia - kładziemy na nim kokosowe kupki. W piekarniku placuszki ulegają rozlaniu na większą powierzchnię, stąd należy zachować nieco większych odległości między nimi.
    4. Pieczemy 10-15 minut do zrumienienia.

    Uwaga: ciasteczka usuwamy z papieru dopiero kiedy ostygną.
  171. Jedna z pierwszych zup, którą gotowałam. 
    Bardzo prosta, smaczna i energetyczna.
    Przygotowana na bazie solidnego mięsnego wywaru, a do tego lekko kwaskowa.

    Składniki dla 6 osób:

    pół niezbyt dużego kurczaka (ostatecznie porcja rosołowa)
    1 marchewka starta na tarce o dużych oczkach,
    1 marchewka w całości
    1 pietruszka
    1/4 selera
    3 ziemniaki
    1 czerwony burak
    po łyżce posiekanej  natki pietruszki i koperku
    sól, pieprz, ziarna ziela angielskiego
    sok z połowy cytryny
    pół kubeczka kwaśnej śmietany (18%)
    2,5 litra wody oligoceńskiej 

    Do garnka z zimną wodą wrzucamy oczyszczoną i przepłukaną w zimnej bieżącej wodzie porcję mięsa - zagotowujemy. Zmniejszamy ogień na minimalny i pozwalamy mięsu gotować się co najmniej przez godzinę, pod koniec solimy (około 1-2 łyżeczki, pieprzymy i wrzucamy ziele angielskie - 2,3 kulki). W czasie gotowania się mięsa przygotowujemy warzywa: obieramy, płuczemy; dodatkowo 1 marchewkę ścieramy na tarce o dużych oczkach, ziemniaki kroimy w kostkę, a buraczka w słupki.
    Po godzinie do garnka dokładamy warzywa oraz zieleninę. Gotujemy co najmniej  30 minut pod koniec dolewamy do zupy  roztrzepaną z zimną wodą śmietanę oraz sok z cytryny. Gotujemy jakieś 5 minut smakując czy zupa jest już wystarczającą doprawiona, jeśli nie -  szczypta lub dwie soli  oraz odrobina zmielonego pieprzu na pewno nie zaszkodzą. Zupa tuż po ugotowaniu nie ma tego pięknego buraczkowego koloru -  jest raczej lekko pomarańczowa. Cytryna dolana w początkowej fazie gotowania warzyw da kolor idealny, ale ziemniaki będą wówczas miały lekko twardawa otoczkę. 

    Każdy wybiera opcję odpowiednią dla siebie :) Osobiście lubię mięciutkie ziemniaki i pomarańczowy kolor tuz po ugotowaniu. A, jeszcze jedno - warzywa które do wywaru dokładałam w całości z zupy wyrzucam (tj. seler, pietruszkę i marchew). Smacznego!




  172. Czyli wspomnienie po-sylwestrowe.

    śledzie (1 słoik np. Śledzie po polsku)
    5 ugotowanych ziemniaków
    1 ugotowany większy burak
    1 ugotowana mała marchewka (niekoniecznie, ale osobiście uważam, że idealnie wzbogaca smak)
    1 mała cebulka - najlepsza czerwona
    2 jajka na twardo
    Przyprawy: sól, pieprz, majonez, sok z połówki cytryny
    Dodatkowo: przezroczysty półmisek lub salaterka



    Śledzie odsączamy z oleju, kroimy w kosteczkę, pieprzymy i wyciskamy na nie sok z połówki cytryny. Mieszamy ręką. Przekładamy do przezroczystej salaterki. Posypujemy pokrojoną w drobną kostkę cebulką.





    Ziemniaki kroimy w kostkę, układamy jako drugą warstwę, solimy. Na ziemniaki ścieramy na tarce o grubych oczkach marchewkę. Na to buraczki. Buraczki również solimy (szczyptą lub dwoma szczyptami) i przykrywamy warstwą majonezu.

    Uwaga: Jeśli salaterka jest wysoka w tym miejscu powinniśmy powtórzyć warstwy (pamiętając o podwojeniu składników podanych w przepisie powyżej)



    Na wierzch dajemy stare na tarce o drobnych oczkach jajka (w kolejności żółtko, potem białko, samo białko solimy szczyptą soli). Wierzch sałatki przykrywamy ostatnią warstwą majonezu i dekorujemy czymś zielonym.



  173. Dotrwałam do ostatniego dnia zabawy. Uff.
    Z jednej strony czuję ulgę, bo sumiennie wpasowałam się w narzuconą tematykę, z drugiej - na prawdę milo się przy tym bawiłam. Dużo radości dostarczał mi także blog Kulki, gdzie mogłam wpisy na bieżąco porównywać, no i czasami pośmiać się z jej kuchennych perypetii (oczywiście w duchu).

    No to czas zakończyć dzień 30 - potrawą, która jest taka jak JA.

    Przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz - parówka (Ha!). Jedni ją uwielbiają. I Ci są jej wierni zawsze. Dla innych będzie parówka jadłem wręcz niestrawnym i niejadalnym z racji tego co w sobie zawiera. No więc mnie się albo lubi albo nie. I rzecz to wiadoma od razu.

    Parówkę można zjeść po prostu - z wody, na śniadanie z kanapką musztardą/keczupem lub chrzanem albo na jej bazie przygotować co najmniej sto wymyślnych dań od zapiekanek poczynając, poprzez nieśmiertelne hot-dogi, na sałatkach kończąc. Jestem więc taka jak ONA, najczęściej prosta ale nie zawsze prostolinijna. Czasami ubrana w warstwę ochronną odstraszam lub przyciągam zależnie od zamierzonego efektu. Nie staram się być na piedestale. Jestem zwyczajna. Po prostu.
  174. Dzień 29 - coś zbyt skomplikowanego, by próbować to przygotować. Napiszę krótko - jak w  tytule. Dla mnie to zupełna niemożebność. Zdecydowanie wolę kupne, a już najlepiej od razu gotowe  - w postaci baklavy ;)

  175. Pozostały już tylko 3 dni zabawy blogowej. W dniu 28 o temacie "coś pysznego i jednocześnie zdrowego" nie wypada mi  zaproponować nic innego jak.... Ha! Podam zalążek przepisu -  może ktoś pokusi się o podanie nazwy :) 

    Napój wzbogacony przyprawami i owocami. Odpowiednio dobrane proporcje potrafią dać efekt wręcz spektakularny.  W mojej wersji napój uderza zapachem pomarańczy i cynamonu. W smaku zniewala leciutkim posmakiem miodu i czegoś obowiązkowo mocniejszego,  a przepiękna czerwonawa barwa delektuje oczy. 

    No i co to jest?

    Mała podpowiedź: napój piję najchętniej w górach siedząc przy kominku, albo kiedy czuję, że "coś" mnie łapie i trzęsie zimnem.
  176. Przepis znalazłam przeglądając prasę mojej mamy. 
    Sama nie czytam i nie kupuję Pani Domu - chyba jednak zmienię w tej kwestii zdanie. To już kolejny fantastyczny przepis pochodzący z tej gazetki. Blok zrobiłam w ramach Sylwestrowych przygotowań i okazał się deserem rewelacyjnym. Połączenie słodkiego mleka, wiórek kokosowych i gorzkawej skórki pomarańczy to rezultat zniewalający.

    Sam przepis jest bardzo prosty, składników niewiele - zdecydowanie zachęcam do wypróbowania.



    Słodki blok kokosowo-pomarańczowy
    40 dkg wiórek kokosowych
    puszka słodkiego mleka skondensowanego
    100 g masła
    skórka otarta z 1 pomarańczy
    oraz dodatkowa pomarańcza do dekoracji
    Uwaga - powyżej podałam podwojoną ilość składników, nie było tego wcale za dużo ;)
    1. W garnku z nieprzywierającym dnem rozpuścić masło - wsypać wiórki kokosowe, wymieszać. Wlać mleko skondensowane i gotować na małym ogniu około 5-7 minut. Uważać aby wiórki nie zaczęły się na dnie przypalać - masa robi się bowiem bardzo gęsta . 
    2. Zdjąć garnek z ognia, do lekko ciepłej mieszaniny zetrzeć skórkę ze sparzonej wrzątkiem pomarańczy.Wymieszać. Blok zabarwi się na piękny, lekko żółty, kolor.
    3. Blok przełożyć go do formy szklanej albo małej keksówki i wstawić na 1,5h do lodówki. Po tym czasie masa stwardnieje i będzie można ją pięknie kroić.
    4. Podajemy ją na talerzu udekorowaną np. plasterkami pomarańczy.


    A tu oryginalne zdjęcie z gazety, notabene figi na bloku wyglądają zniewalająco.

  177. Wchodząc w  Nowy 2011 Rok życzę sobie i Wam wytrwałości w realizacji noworocznych postanowień. Mam takowych kilka, a będę szczęśliwa gdy choć jedno z nich uda mi się osiągnąć.

    W Nowym Roku kończę też blogową zabawę, która - nie ukrywam - pozwoliła mi spojrzeć odmiennym okiem na treści publikowane w Chatce Patki. Blog stał się przez to (jeśli to w ogóle możliwe) jeszcze bardziej osobisty i bliski sercu.

    No a dzisiaj - w pierwszą styczniową niedzielę - przyszło mi opisać jedzenie filmowe. Nie wiem dlaczego, ale od razu przyszła mi na myśl scena ze starej kreskówki Disneya. Pamiętacie może "Zakochanego kundla" i scenę w której Lady zjada wspólnie z Trampem dłuugą nitkę spaghetti? Taak, posiadanie dzieci skutkuje ... poszerzonym repertuarem filmowym ;)
  178. Zabawa blogowa zbliża się powoli  do końca. Tematem dzisiejszym ma być jedzenie z piosenki.
    Jest wieczór i jakoś niespecjalnie piosenki chodzą mi po głowie.

    Za to o porankach często plączą się gdzieś w zakamarkach słowa "Dzień dobry. Kocham Cię. Już posmarowałem Tobą chleb".

    Niech jedzeniem z piosenki będzie więc chleb. Świeży, pachnący. Zjadany o poranku. Bez pośpiechu.
    Taka ulotna chwila zatrzymana w kadrze codzienności.
  179. Dzień 25 zabawy blogowej przypadł na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Temat zabawy doskonale pasuje więc do pory.

    A moja ulubiona potrawa świąteczna? To kutia. Oprócz karpia, który zdecydowanie jest numerem jeden wśród wigilijnych dań, największym sentymentem darzę właśnie tą słodką i mało znaną potrawę.

    Na wigilijnym stole pojawia się za sprawą mojego dziadka  - a właściwie historii związanej z jej podawaniem. Dziadek mieszkał przed wojną pod Lwowem. W jego rodzinnym dom z roku na rok kultywowana była tradycja rzucania kutią  o powałę przedsionka. Jeśli kutia zatrzymała się na suficie, kolejny rok miał być wedle wróżby pomyślny i obfitujący w dobre wydarzenia. Kutia która do sufitu się nie przykleiła, jak łatwo można się domyślić, zwiastowała rok niepomyślny.

    Takim oto sposobem kutia zagościła na wigilijnym stole mojego domu. O sufit jej oczywiście nie rzucam, ale przygotowując ją zawsze wspominam tamtą starą opowieść.

    Na kutię:

    20dkg ziaren pszenicy
    puszka gotowego maku np. Bakalland
    po garści lub dwóch rodzynek, płatków migdałów, orzechów
    2-3 łyżki miodu


    Dzień wcześniej przepłukać ziarna pszenicy na sitku bieżącą zimną wodą, następnie pszenicę przełożyć do garnka i zalać zimna wodą jakieś 2 cm ponad powierzchnię ziaren. Zostawić na noc. Rano zlać wodę znad pszenicy, uzupełnić świeżą wodą, zagotować. Gotujemy do miękkości ziaren - często mieszając. Namoczona pszenica nie gotuje się długo - wystarczy jej jakieś 20, 30 minut.

    Po wystudzeniu mieszamy ja z makiem, bakaliami i miodem. Podajemy na wigilijnym stole ozdobioną np. połówkami obranego orzecha.
  180. Dzień 24.  
    Jaka jest najbardziej nieestetyczna potrawa, jaką widziałam??

    Oj, nie przepadam za wyglądem gulaszy - zwłaszcza tych w kolorze czerwonkawym (z fasolą?). I nic nie poradzę, że nieodmiennie kojarzą mi się z ...  tu można wstawić słowo na "w", albo "er-zet" ;)
  181. Zapodam tylko temat: ryż z krewetkami

    1 torebka ulubionego ryżu - ugotowanego tuż przed przyrządzaniem potrawy.
    2 słoiczki krewetek w sosie
    1 puszka ananasów w plastrach
    natka pietruszki - kilka gałązek
    przyprawa: chili

    Dodatkowo: 1 zielona galaretka przygotowana wcześniej (np. rano) w/g przepisu na opakowaniu ale przy użyciu mniejszej niż zalecana ilości (np. 2/3) wody

    Uwaga: z podanych ilości wychodzą 4 mniejsze porcje lub 2 duże ( jeśli podamy po 2 filiżanki ryżu na osobę).
    1. Na patelni wymieszać krewetki z sosem z ananasów. Do smaku doprawić chili (ewentualnie moją ulubioną węgierską pastą z ostrych papryczek).
    2. Zieloną galaretkę pokroić w małe sześciany.
    3. Pietruszkę posiekać i wymieszać  z ryżem w miseczce, nabrać porcję za pomocą filiżanki i przełożyć na duży talerz - jak babę z piasku - do góry nogami na środek. Polać przygotowaną mieszanką krewetek. 
    4. Całość przybrać dekoracyjnie ananasami i pokrojoną galaretką.
    Potrawa wygląda na prawdę efektownie- niesamowitego uroku dodaje zielona galaretka, notabene idealnie komponująca się ze smakiem ananasów, a także krewetek, chili i natki :)
  182. Dzień 22 - coś, co jem, kiedy choruję.
    Kiedy choruję - jem mało albo wcale. Ponieważ najczęściej mam problemy z bolącym gardłem. Wtedy - wierzcie lub nie -  nic się jeść nie chce. Za to nachodzi człowieka ochota na sok z cytrusów (najczęściej na pomarańcze) albo herbatę z miodem i cytryną.
  183. Dzień 21 - potrawa, którą chciałabym spróbować. Niech będzie - wódka z musem truskawkowym ;)
    O, na przykład z menu tej knajpy Melody Nelson.
  184. Dzień 20 - kulinarne wspomnienie z dzieciństwa.

    Każdy z nas ma takie wspomnienia. Każdy ma ulubione potrawy, które zapamiętał z dzieciństwa. Nie jestem w tym względzie odmieńcem ;) O smakach dzieciństwa pisałam już przy różnych innych okazjach. Tym razem odrobinie przekornie, na myśl przychodzi mi sam rytuał przygotowania, a nie konkretny smak.

    Czy pamiętacie jeszcze proste urządzenie zwane makutrą? To wielka, gliniana miska, w której - w erze przed mikserami - ucierało się ciasta. Ponieważ makutra jest jak napisałam gliniana, a jej wewnętrzna powierzchnia - nie szkliwiona - podczas ucierania ciasta pałką wydane są charakterystyczne dźwięki. 

    Pamiętam mamę ucierającą w niej z zapałem świąteczny sernik
    ser tata przednio trzykrotnie mielił w ręcznej maszynce do mielenia. 



    Wspólne świąteczne kucharzenie to był nasz rodzinny rytuał. Co roku zaglądało się do starego zeszytu mamy z  przepisami. Co roku w wannie pływały dorodne karpie. Na te karpie, na zapach pieczonych ciast i kuchnię pełną rodzinnych przekomarzań czekałam z tęsknotą.

    W moim domu Święta zaczynają się piernikowym szaleństwem, potem przychodzi czas na ozdabianie okien,  zieloną jemiołę, stroję nawet ... naszego kota - w niebieski dzwoneczek ;)
  185. W dniu 19 zabawy mam opisać potrawę, którą jem rękami. Niech będzie tak: rękami lubię jeść pizzę. Od zawsze. Najlepsza oczywiście jest pizza na cienkim cieście z niewielką ilością dodatków, a do niej coca-cola z   dobrze schłodzonej, szklanej butelki :)
  186. Dzień 18 - coś, czego nigdy nie jadam.


    Nie jadam jajek gotowanych na twardo. U nikogo i przenigdy. Nie wdając się w przyczynę tego zjawiska, napiszę tylko, że jadalne przeze mnie są tylko jajka które sama obrabiam. No, ale przynajmniej temat 18 dnia zabawy przyszedł mi do głowy z łatwością ;)
  187. Dzień 17 - coś, co jesz bardzo często.
    Bardzo często jadam żółty ser. Najlepszy jest pasterek świeżutkiej Goudy na kromce chleba z masłem, przybrany z wierzchu ugotowanym na twardo żółtkiem i udekorowany łyżeczką majonezu  - koniecznie z Winiar ;) Samo żółtko to bomba cholesterolowa, o reszcie nie wspominając ;)


    Sera sama nie robię, jaj również nie znoszę..  kulinarnie moja ulubiona przekąska jest więc - powiedzmy szczerze - bardziej niż prosta. Ale zachęcam -  może to połączenie kogoś skusi :)
  188. Dzień 16 powinien podać definicję czegoś kiedyś ulubionego, dziś znienawidzonego.
    No i zagwozdka niemała, bo coś takiego nie istnieje.

    W zamian, wstawiam przepis na chleb, który wypiekam właściwie tylko przy okazji Świąt BN.
    Będzie to również moja propozycja do świątecznych prezentów, bo chleb powędruje do znajomych.

    Najlepiej upiec go wieczorem - na dzień przed Wigilią. 
    Z pewnością będzie niezwykle oryginalnym pieczywem podanym do wigilijnej kolacji.
    Przepis pochodzi od koleżanki.


    Chleb z otrębami i czarnuszką
    500g mąki
    75 g otrębów pszennych
    50 g orzechów laskowych
    50 g orzechów włoskich
    1 paczka drożdży suszonych (7g)
    pół łyżki kminku
    1 łyżka majeranku
    1 łyżka czarnuszki
    2 szklanki letniej wody + rozpuszczona w nich płaska łyżeczka soli


    • W dużej misce wymieszać suche składniki.  Wlać wodę, wymieszać. Zostawić na  30 minut do wyrośnięcia (pod lnianą ściereczką, w ciepłym miejscu np. na kaloryferze).
    • W tym czasie  keksówkę wysmarować masłem, przesypać otrębami. 
    • Przełożyć częściowo wyrośnięte ciasto do keksówki, nakryć ściereczką i odłożyć na kolejne 30 minut.
    • Piekarnik rozgrzać do 195 stopni (góra-dół)
    • Wstawić formę z ciastem - piec około 2 godzin. Ja ostatnie 15-20 minut dopiekałam ciasto w termoobiegu.
  189. Pietruszka. A właściwie jej natka.

    Dawniej jej po prostu nie cierpiałam. Dziś nie wyobrażam sobie niektórych dań bez tego dodatku.

  190. Dzień 14 - coś, czego nigdy nie spodziewałabym się polubić.
    Jako że wciąż obracam się wokół świątecznych tematów, napiszę - choć może niezbyt oryginalnie, że nigdy nie spodziewałam się, że polubię groch (fasolę) z kapustą. Jeszcze 5 lat temu było to danie, którego nakładałam na talerz dosłownie łyżeczkę, po to tylko aby dopełnić obowiązku skosztowania wszystkich wigilijnych potraw.

    Odkąd zamieniłam  groch na fasolę, potrawa stała się tak doskonała, że lubi ją nawet moja nastolatka ;) 

    Wigilijna kapusta z białą fasolą

    Bardzo proste.

    0.5 kg kiszonej kapusty
    1 ząbek czosnku
    1 duża cebula cukrowa lub 2 mniejsze
    1 puszka białej fasolki w zalewie
    sól, pieprz, masło - 2 łyżki


    • Kapustę odcisnąć z nadmiaru soku i przynajmniej raz przepłukać w zimnej wodzie. Poszatkować. Przełożyć do garnka, zalać zimną wodą (wody powinno być na oko 1 cm nad powierzchnię kapusty), wrzucić obrany ząbek czosnku i gotować pod przykryciem 1 godzinę - lub do miękkości, jeśli kapusta po godzinie nadal sprawia wrażenie twardawej.
    • W tym czasie cebulkę pokroić w drobną kostkę i zeszklić na patelni na łyżce masła (nie przyrumieniać!)
    • Odcedzić kapustę, dołożyć do niej odsączoną z zalewy fasolkę, zeszkloną cebulę, kolejną łyżką masła - wszystko dobrze wymieszać i podgrzewać do połączenia się składników (jakieś 3 minuty) uważając, aby kapusta nie przywarła do dna. Dosolić do smaku i wkręcić sporo czarnego pieprzu.
    • Podawać gorące.




  191. Dzień 13 - jedzenie, które jest grzechem (ale jakże przyjemnym).

    Takim jedzeniem jest  dla mnie Wigilijna kolacja :) Obżeram się ulubionymi potrawami i tylko ciut brakuje, aby nie pęknąć ;) Wśród tych najbardziej pożądanych są: pierogi z kapustą i grzybami, zasmażana fasola z kapustą oraz rzecz jasna królewski KARP.

    Właściwie na tym menu wigilijne każdego zrdowo-rozsądkowego człowieka mogłoby się zakończyć, ale jak tu się nie oprzeć makiełkom, piernikowi czy wigilijnemu suszowi? A zupa grzybowa mojej mamy, przygotowana na samych prawdziwkach, to po prostu marzenie...


  192. Dzień 12. Przyszła pora na przepis z ulubionego bloga kulinarnego. Moim ulubionym zakątkiem inspiracji kuchennych nie są jednak blogi, a forum kulinarne. Dostosowując się jednak do zabawy, zapodaję blog Bei i jej świąteczne propozycje ciasteczkowe: Bea w kuchni

    Uprzedzam lojalnie, że przepisu nie sprawdzałam.

    W zamian podaję przepis na pierniczki, które kiedyś przy okazji przedszkolnej Wigilii robiliśmy (my - rodzice) wspólnie z dzieciakami. Przepis przyniosła ukochana przedszkolanka - pani Krysia.

    Pierniczki Krystynki

    500g mąki
    2 łyżeczki proszku do pieczenia
    200g cukru pudru
    1 cukier waniliowy
    2 jajka
    1 skórka z cytryny
    250g masła lub Kasi
    1 łyżeczka przyprawy do pierników
    2 łyżki miodu

    Ciasto ugnieść, wałkować na grubość 0,5 cm podsypując mąką. Wycinać gwiazdki, serduszka jednym słowem formy wszelakie. Piec w nagrzanym do temp. 200-210 stopni piekarniku około 10 minut. Po ostudzeniu polukrować.
  193. Dzień 11.
    Taaak.  Mam wiele książek kucharskich; do jednych sięgam częsciej, do innych -  wcale. 
    Nie pozbywam się ich jednak z nadzieją, że z czasem zmieniając gusta kulinarne odkryję w nic coś, co mnie zaciekawi albo jeszcze lepiej  zainspiruje.
    A ulubiona książka kucharska? Ogromnym sentymentem darzę Kuchnię Polską. Moje wydanie jest z roku 1987 roku, oprawione w płócienną obwolutę. Kiedyś była jeszcze kredowa okładka, ale z czasem uległa zniszczeniu. Kuchnię zadziwiające - kupiłam w Kijowie, który należał  wówczas (jak cała Ukraina) do ZSSR. W tamtych czasach w Polsce, kupno Kuchni Polskiej graniczyło z cudem, a tam po prostu  leżała wśród innych, ogólnodostępnych książek.

    Kolej na przepis: niech to będą PORY ze śmietaną.

    Pory starannie opłukać, odciąć korzonki i zielone liście, pozostawiając tylko jasną - prawie białą - część warzywa. Udusić je w małej ilości wody z dodatkiem soli, cukru i tłuszczu. Podprawić mąką ze śmietaną.
    Prawda, że proste?  :)
  194. Nutka nostalgii, zniewalające odprężenie i ciepło które leniwie ogarnia mnie od palców nóg po czubek głowy. To bezsprzecznie kojarzy mi się z comfort food,  ale ....nie mam dania, które przenosiłoby mnie w taki stan.

    Już raczej będzie to gorąca kąpiel i milutki koc w który się potem zawinę sadowiąc na kanapie aby obejrzeć  ciekawy film ;) Smaki dzieciństwa - owszem, nie raz o nich pisałam, niemniej nie wzbudzają we mnie tego typu "uniesień" ;)

    Zbliża się Boże Narodzenie. Jego ulotny czar, jemioła u sufitu i domowe wypieki, które planuję już z końcem listopada również wzbudzają u mnie uczucia podobne do tych jakie innym daje comfort food. Świąteczny nastrój przynosi wspomnienia mamy ucierającej sernik, taty mielącego dla niej mak i zapach wystanych w dłuuuuugiej kolejce mandarynek. W moim domu pachnie obecnie piernikiem i ciasteczkami. A mandarynki   - ponakłuwane goździkami  - pojawią się wkrótce ;)

    Na razie przeglądam więc świąteczne przepisy. I z przyjemnością podzielę się przepisem na
    Ciasteczka cytrynowo-migdałowe :)



    Składniki:

    50 g zmielonych migdałów
    200g mąki
    100g masła
    50 g margaryny
    50g cukru pudru
    1 żółtko
    1 cytryna
    I dodatkowo do ozdoby: garść cukru oraz garść płatków migdałów

    Do miski wsypać mąkę, cukier puder, miękkie masło i margarynę oraz żółtko, zarobić ciasto to powstania zacierek -następnie dodać skórkę otartą z cytryny oraz 2,3 łyżeczki wyciśniętego z niej soku. Zarobić kruche ciasto. . Zawinąć ciasto w woreczek foliowy i wstawić na 30 minut do lodówki lub 15 minut do zamrażalnika.

    W tym czasie blachę wyłożyć papierem, nagrzać piekarnik do 180 stopni.

    Ciasto rozwałkować moim sposobem tj. - między folią spożywczą. Górną część folii odkleić. Wykrawać ciasteczka i przenosić łopatką na blachę. Jeśli ciasto niezbyt nadaję się do przenoszenia (jest klejące) - można zrobić inaczej: rozwałkowane przenieść w całości na blachę wyłożoną papierem - odkleić z góry folię i już na blasze wykrawać wzory ciasteczek, usuwając nożem niepotrzebną część ciasta. Posmarować każde ciasteczko rozmąconym białkiem. Posypać szczyptą cukru i odrobiną migdałowych płatków.

    Piec na złoto - u mnie około 15 minut.

    Ciasteczka są mocno cytrynowe, po upieczeniu cudownie miękkie. Migdały są lekko wyczuwalne.

  195. Dzień 9 zabawy blogowej przypadł na mroźny, sobotni poranek.

    Właściwie na hasło "coś, co można podarować jako prezent" do głowy przychodzi mi tylko
    P I E R N I K
    .


    Przepis zapodała niejaka ewalukas. Piekę go 3 rok z rzędu. Pierwszy raz wyszedł idealnie, w drugim roku niestety nie. Dlaczego? Nie dopiekł się środek, ale zakalcowatą część po prostu wywaliłam (hi hi), pozostawiając ładnie dopieczone boki. Wszystkiemu winien był mój stary piekarnik. W tym roku upiekłam dwa pierniki - sprawdzając zarówno pieczenie z termoobiegiem jak i bez. Skąd takie dziwadła? Bo kupiłam nowy piekarnik i w nim pieczenie jest na razie inne, nie do końca niesprawdzone ;) Oba pierniki ładnie urosły, ale pieczenie z termoobiegiem skutkowało przypaleniem ciasta. Nie pomogło nawet zmniejszenie temperatury. Niemniej piernik jest tak fantastyczny, że nawet po przypaleniu, czy uzyskaniu zakalca, daje się go uratować! A w Wigilię zjadać się najpyszniejszym ze znanych mi świątecznych ciast.


    Tegoroczne pierniki z premedytacją piekłam dwa. I nie tylko po to aby, przetestować piekarnik ;)  Jeden zostawię dla nas; drugi podzielony na sprawiedliwie na pół powędruje do znajomych.  Jako prezent.

    Kto ciekawy przepisu, niech zajrzy tutaj:  Piernik Świąteczny
  196. Zamykanie oczu powoduje tyle tylko, że pojawia się przed powiekami tysiące obrazów. Trwają tyle co mgnienie i wywołują następne. Niemniej, narzucając myślom z góry tematykę rozmyślań, stwierdzam z całą stanowczością, że z zamkniętymi oczami na pewno nie potrafiłabym  zrobić żadnego ciasta. Nie wiem jak robi to moja 90-letnia babcia, ale zna na pamięć swoje przepisy na jabłecznik, pączki i inne wypiekane w przeszłości pyszności. Obecnie prawie całkowicie utraciła wzrok i choćby chciała - przepisem podeprzeć się nie może. Ja, nawet robiąc coś codziennie, zaglądam do receptury i upewniam się czy jest dokładnie wszystko to co sobie kiedyś napisałam. Lubię sprawdzać kolorowe dopiski przy przepisach, które bazgrolę w trakcie ich wykonywania, po to aby  nie popełnić kolejny raz jakiegoś błędu, albo po prostu - usprawnić sobie pracę.

    Inne, nie ciastowe dania, są oczywiście mniej wymagające i większość znam na tyle że nie potrzebuję notatek.
    Niemniej z zamkniętymi oczami nie chciałabym ich musieć robić.
     
  197. Czy jest coś co wszyscy wydają się lubić? 
    Po ostatnich  przekomarzankach na blogu Kulki dochodzę do wniosku, że jednak nie... :).
    Niemniej zabawa to zabawa. Stawiam wobec tego na ..... jajecznicę :)))))

    Każdy ma własny, ulubiony sposób jej przyrządzania. Dla jednych dozwolona jest wyłącznie czysta  - podsmażona na masełku; inni nie wyobrażają jej sobie bez pomidora, szynki czy cebulki. Dziwactwa jajecznicowe wydają się nie mieć końca - w Toskanii jadają ją nawet z truflami...

    Ulubiona jajecznica Juleczki.

    1 jajko klasy "0"
    1/3 świeżej kajzerki (lub pół kromki świeżego chleba na zakwasie okrojonej ze skórki)
    łyżka masła
    Przyprawy: szczypta soli, pół obrotu młynka z trójkolorowym pieprzem

    Jajko rozbijamy do miseczki, usuwamy chalazy  starając się przy tym nie uszkodzić osłonki żółtka.
    Bułeczkę lub chleb kroimy w najdrobniejszą z możliwych kosteczek.
    Na patelni roztapiamy masło. Gaz nie powinien być duży. Wrzucamy na patelnie rozbite jajko od razu posypując je solą i pieprzem. Drewnianą łyżką mieszamy tylko białko - po 5 sekundach dokładamy bułeczkę/chleb, mieszamy intensywnie z białkiem, po chwili również z żółtkiem. Smażymy do lekkiego ścięcia składników. Pieczywo dzięki takiemu zabiegowi staje się idealnie miękkie, a jajecznica nabiera delikatnego słodkawego posmaku.



  198. Tak oto doczekałam dnia 6 blogowej zabawy.

    Przyszedł grudzień i  zrobiło się wyjątkowo biało i mroźnie. I pięknie.

    I to na tyle zachwytu. W sklepach świąteczny nastrój panował już od początku listopada, ale dopiero teraz ludzkość ogarnął przedświąteczny szał zakupowy. Tych ludzi jest pełno wszędzie i o każdej porze. Pojechałam z Julą do supermarketu dziś o 10 rano. Niby środa, niby normalny dzień pracujący, a do Świąt ponad 3 tygodnie. I co?!  Masakra.

    Ale miało być o smakach przenoszących w inne miejsce... No niech będzie... opowieść wniesie spokój i nostalgię i obrazy przeszłości, które są już tylko w mojej pamięci. Dawno też nie ma miejsc, z którymi je kojarzę....

    Jest słoneczne lato. Upał łagodzi wznoszący się za domem las. Lekki wiaterek, kołysze złociste kłosy zboża przy domku babci. Kury gdakają, chodząc po całym podwórku. Dziadek  nie raz będzie się na mnie złościł, że uczę je latać spuszczając z malutkiej wisienki rosnącej przy domu. Te kury i pies Pimpek są moimi towarzyszami w jedzeniowej niedoli: nielubiany obiad wynoszę na dwór, siadam na studni i raczę nim zbiegające się ptactwo i pokracznego brązowo-złocistego kundelka, który tak, jestem tego pewna - uśmiecha się do mnie szelmowsko. Pewnego dnia  babcia odkryje mój sposób na pozbycie się obiadu, ale do tego czasu jestem królową podwórkowej zgrai, łakomie pochłaniającej rzucane im kąski.

    Jest jednak jedna potrawa dla której przybiegam do kuchni z najdalszego końca ogrodu - to mace pieczone przez babcię, przy okazji wyrobu domowego makaronu. Cieniutkie paski rozwałkowanego ciasta babcia układa na palenisku pieca, wiedząc że będę się nimi zajadać. Parzę palce trzymając domową macę i łapczywie sięgając po następny kawałek.

    Dalej jest już tylko smutno - ciocia Basia, czyli córka babci -  stawiając na nowoczesność wraz z wybudowaniem łazienki z kawałka stajni, wprowadzi także zmianę w kuchni. Zamiast pięknego poniemieckiego pieca postawi kuchenkę gazową.

    Cóż, .... z czasem wszystko się kończy, wszystko ma swój kres. Moje wspomnienia o babci, o macy i tamtych upalnych. letnich  dniach  też kiedyś przykryje pył zapomnienia...
  199. Czyli Dzień 5 zabawy ;)

    Jest kilka takich potraw, które przypominają mi ciocię. Od kiedy pamiętam, do wujostwa lubiłam jeździć z wizytą. Rodzice udawali się do nich raz w roku, najczęściej latem - zawożąc w prezencie wielki worek własnoręcznie uzbieranych i ususzonych  grzybów. Ciotka była nieodmiennie zachwycona, a ja nieodmiennie dobrze się bawiłam z kuzynem - fanem ołowianych żołnierzyków tudzież wojskowego sprzętu zmechanizowanego - czołgów, samolotów, armat itp. Kuzynowi  mania sprzętowa nie przeszła i dziś jest uznanym fachmenem w zakresie lotnictwa. Często udziela wywiadów, pisze ciekawe artykuły.

    Wracając do cioci - była mistrzynią gotowania i szycia co przy wykonywanej pracy zawodowej (profesor pedagogiki)  na prawdę zadziwiało :)

    A zapamiętane potrawy - to zupa cytrynowa, pasztet z zająca z mnóstwem pachnącego majeranku  i surówka z selera.

    Czas temu obiecałam, że do selera wrócę - okazja właśnie się  nadarzyła :)

    Surówka z selera

    1 średni seler
    10 dkg ulubionego żółtego sera
    2,3 łyżki majonezu
    łyżka soku z cytryny
    sól, pieprz

    Seler obieramy, myjemy i ścieramy na tarce o dużych oczkach. Skrapiamy  sokiem z cytryny, aby nie ciemniał.

    Ser również ścieramy na tarce o dużych oczkach. Łączymy z selerem, mieszamy z majonezem.

    Do smaku doprawiamy pieprzem i odrobiną soli (szczypta, góra dwie).Podajemy do drugiego dania  z pieczonym mięsem.
  200. I nadszedł Dzień 4.

    Coś co trzeba jeść powoli. Napiszę przekornie - powoli jem potrawy które mi nie smakują ;)  Jednak nie chcąc robić przykrości  np. teściowej - nakładam  tego czegoś odrobinę i delektuję się tym przez połowę wieczoru.
  201. Dzień 3

    Pochłaniam "na szybko",  stojąc, w biegu ... wiele potraw. Przy 3-ce dzieci czasu dla siebie ma się niewiele, ale to nie najlepszy sposób na zdrowe odżywianie. Prawdę mówiąc, nie wiem co trzeba byłoby jeść szybko. I jakoś nic mi na myśl nie przychodzi...

    Na szybko trzeba na pewno wypić filiżankę gorącej czekolady - póki jeszcze parzy język i pozostawia po sobie lekki niedosyt :)

    Czekolada na gorąco z musem malinowym

    1 tabliczka białej czekolady Wedla
    1/2 tabliczki czekolady deserowej Wedla
    4 -5 łyżek mleka 3,2%

    + miseczka malin

    1. Czekoladę połamać na kawałki, wrzucić do małego rondelka, dolać mleka i rozpuścić na wolnym ogniu, stale mieszając (szybszym i wygodniejszym sposobem jest podgrzanie jej w mikrofali ale tutaj zdecydowanie polecam garnuszek) . Jeśli jest zbyt gęsta - dolać łyżkę mleka. Nie zagotowywać. Zdjąć z ognia.

    2. Maliny zmiksować blenderem - przetrzeć przez sito aby pozbyć się pestek.

    3. Do filiżanki wlać czekoladę (tylko 3/4 objętości) Powoli dolać - celując w środek filiżanki - malinowy mus. Można całość udekorować listkiem mięty, wiórkami białej czekolady albo wcale.

    Pychota. Najbardziej szkoda jak się już mus skończy i zostaje do wypicia sama czekolada, skadinąd rownie dobra.

    A! Czekolada nie jest słodka, a połączenie z kwaskowatymi malinami dodaje jej niewątpliwie uroku :)


  202. Czyli Dzień 2 zabawy.

    Nie znoszę gotowanego mleka i kożuchów tworzących się na jego powierzchni. Nie wiadomo dlaczego, ale na sam widok kożucha dostaję odruchu wymiotnego... . Z tego samego powodu nie znosiłam jako dziecko budyniu. A urocze panie przedszkolanki sadzały mnie-dziecko nad miseczką budyniowej ciapy, po czym  siedziałam tak  płacząc nad budyniem do przyjścia rodziców... Fuj, ależ wspomnienie ;)
  203. Dzień 1 - aktualnie ulubiona potrawa 

     

     Właściwie to nie wiem czy do definicji potraw można zakwalifikować zupę. Ale tak czy inaczej, z nastaniem jesiennych chłodów ogórkowa stała się moim ulubionym daniem. Niezbyt gęsta (gdyż tylko takie zupy robię.lubię.jadam) a jednak sycąca - bo przygotowana na bazie solidnego kawałka mięsa.

    Zupa ogórkowa

     Składniki:
    1 noga kurczaka ( lub porcja rosołowa)
    1 marchewka starta na tarce o dużych oczkach 
    1 pietruszka
    1/4 selera
    kawałek pora
    3 średnie ziemniaki
    po łyżce posiekanej  natki pietruszki i koperku
    sól, pieprz, 3 ziarna ziela angielskiego
    3 kiszone ogórki starte na tarce i podsmażone na łyżce masła
    2 łyżki śmietany 18%
    1,5 -2 litrów wody oligoceńskiej

    Do garnka z zimną wodą wrzucamy porcję mięsa - zagotowujemy. Zmniejszamy ogień na minimalny i pozwalamy mięsu gotować się co najmniej przez godzinę. W tym czasie spokojnie przygotowujemy warzywa, obieramy, płuczemy; marchew i ogórki tarkujemy (dla dzieci ogórki kiszone przed starciem obieram ze skóry), a ziemniaki kroimy w kostkę.
    Starte ogórki podsmażamy na patelni na łyżce masła około 3 minut. Dodaję do nich również szczyptę mielonego pieprzu. Po godzinie do garnka dokładam wszystkie warzywa OPRÓCZ ogórków. Gotuję  30 minut dosalając i podprawiając smak zupy zielem angielskim oraz dodatkowo kilkoma obrotami młynka z pieprzem. Po 30 minutach (jest to czas potrzebny na rozgotowanie warzyw) dokładam podsmażone ogórki i rozdrobnioną zimną wodą śmietanę. Gotuję jakieś 5-7 minut, po czym pozostawiam zupę w garnku z zamkniętą przykrywką.




  204. Zaprosiła mnie do niej Kulka.
    Aby urozmaicić nieco jesienną nude chętnie się do zabawy przyłączę :)

    Jedziemy:



    Zasady akcji są następujące:

    1. Aby przystąpić do akcji, należy opublikować na blogu notkę z powyższym obrazkiem oraz wytypować trzy osoby, które chcemy zachęcić do udziału w wyzwaniu (i powiadomić je o tym na ich blogach).

    2. Przez 30 dni od opublikowania notki należy publikować następne z kolejnymi wyzwaniami. Wyzwanie może być także częścią regularnej notki. (Notki mogą pojawiać się w kilkudniowych odstępach, ważne jest, by zachować kolejność.)

    3. Mile widziane uzasadnienia, anegdotki, przepisy, zdjęcia :-)

    dzień 1 - aktualnie ulubiona potrawa
    dzień 2 - potrawa, której nie znosisz
    dzień 3 - coś, co trzeba jeść szybko
    dzień 4 - coś, co trzeba jeść powoli
    dzień 5 - potrawa, która Ci kogoś przypomina
    dzień 6 - smak, który przenosi w inne miejsce
    dzień 7 - coś, co wszyscy wydają się lubić
    dzień 8 - co możesz przygotować z zamkniętymi oczami?
    dzień 9 - coś, co można podarować jako prezent
    dzień 10 - ulubiony "comfort food"
    dzień 11 - potrawa z ulubionej książki kucharskiej
    dzień 12 - przepis z ulubionego bloga kulinarnego
    dzień 13 - jedzenie, które jest grzechem (ale jakże przyjemnym)
    dzień 14 - coś, czego nigdy nie spodziewał(a)byś się polubić
    dzień 15 - kiedyś znienawidzone, dziś ulubione
    dzień 16 - kiedyś ulubione, dziś znienawidzone
    dzień 17 - coś, co jesz bardzo często
    dzień 18 - coś, czego nigdy nie jadasz
    dzień 19 - potrawa, którą jesz rękami
    dzień 20 - kulinarne wspomnienie z dzieciństwa
    dzień 21 - potrawa, której chciał(a)byś spróbować
    dzień 22 - coś, co jesz, kiedy chorujesz
    dzień 23 - romantyczne jedzenie dla dwojga
    dzień 24 - najbardziej nieestetyczna potrawa
    dzień 25 - ulubiona potrawa świąteczna
    dzień 26 - jedzenie z piosenki
    dzień 27 - jedzenie filmowe
    dzień 28 - coś pysznego i jednocześnie zdrowego
    dzień 29 - coś zbyt skomplikowanego, by próbować to przygotować
    dzień 30 - potrawa, która jest taka jak Ty

    Zapraszam do akcji:
    • Anię z  Kucharni
    • Kaczuchę ze Słodkich rozmyslań
    • i Beę z Bea w Kuchni

O mnie
Copyright
Copyright
Copyright
Jestem potrójną mamą. Gotuję, bo gotowanie jest sztuką tworzenia. Bo sprawia mi radość. Na moim blogu znajdziesz wyłącznie sprawdzone przepisy, które na dodatek są często uzupełniane zgodnie z prośbami czytelników. Jeśli skorzystałeś (-aś) z przepisu - napisz, będzie mi miło. Zdjęcia na blogu są moją własności - uszanuj to.
Etykiety
Popularne posty
Popularne posty
  • Jest faktem, że marchwianka działa łagodząco na błonę śluzową jelit. Kto z nas nie dostawał jej od mamy podczas zatruć albo biegunek? Prz...
  • Kupiłam ostatnio agrest, bez konkretnego pomysłu na ciasto. Jedyne agrestowe jakie znam to pleśniak , ale kakao w mojej diecie jest wyeli...
  • Wykonanie banalnie proste.  Pomysł własny stosowany z powodzeniem od lat. Składniki: 0,5 kg szynki konserwowej - pokrojonej bardz...
  • Słodkie ciasto z truskawkami.  Upieczone w ilości wystarczającej, aby zaspokoić pierwszą truskawkową zachciankę i rozbudzić ochotę na więcej...
  • Najprostszy i najszybszy sernik na świecie. Przepis dostałam kiedyś - po sylwestrowej imprezie - od koleżanki, która go wówczas ...
  • Drobne, niepozorne owoce pigwowca chyba najbardziej przypominają kształtem rajskie jabłuszka. Bywają często mylone z pigwą, a wiele osób...
Ciasta
Miejsca i ich histroia
Archiwum bloga
Tell Me About Yourself Award.
Tell Me About Yourself Award.
Wczytywanie